Akademia dla leniwych
Letnia Akademia Filmowa zawsze miała program podzielony na dwie grupy filmów: takie, które zobaczyć trudno i takie, które niedawno były, są lub zaraz trafią do kin.
Tradycyjnym cyklem przewijającym się od lat na każdej odsłonie LAF-u jest "Klubowy karnet".
Filmy grane w ramach tego cyklu to wybór z repertuaru Dyskusyjnych Klubów Filmowych.
"To znakomita okazja, by nadrobić filmowe zaległości i co nieco obejrzeć wcześniej" - charakteryzuje cykl Sekretarz Generalny Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych Maciej Gil.
Szybko zmieniająca się oferta repertuarowa w kinach studyjnych (z czego, oczywiście, bardzo się cieszymy) sprzyja temu, żeby przeoczyć w ciągu roku kilka interesujących premier. Często też te filmy nie docierają do małych miast i miasteczek. Ale "Klubowy karnet" to także dobre rozwiązanie dla leniwych, którzy po prostu do kina nie chodzą poza festiwalami. W ten sposób - łatwo, przyjemnie i w jednym miejscu - mogą nadrobić zaległości z całego roku, a do tego zapoznać się z kilkoma nowościami. Wytwarza się już zresztą subkultura kinomanów, którzy nie chodzą do kina ? oglądając je jedynie w domu lub w czasie wakacyjnych filmowych zlotów. Z jednej strony to przykre, że zamiera kultura częstych wycieczek (a czasem ucieczek) w mrok kinowej sali, z drugiej strony - cóż z tego, widać tak to już jest.
W tym roku w Zwierzyńcu do klubowego karnetu trafił podróżujący od kilku miesięcy po Polsce przegląd filmów Alejandro Jodorowskiego. Kto nie miał do tej pory okazji zobaczyć filmów tego niezwykłego twórcy powinien skorzystać. Zresztą nawet jeśli widzieliśmy "Fando i Lis", "Kreta" czy "Świętą górę" w ostatnim czasie, to może i tak warto zobaczyć je jeszcze raz - w końcu symboliki, która może umknąć uwadze widza, w nich nie brakuje.
Z innych ciekawych propozycji można wymienić: nowozelandzki horror "Czarna owca", "Krokodyla", "Operację Świt", "Astropię", "XXY", "Rolling Stones w blasku świateł", "Paranoid Park", "Zonę".
W środę, 12 sierpnia, do "Klubowego Karnetu" trafił film dla fanów azjatyckich westernów. Co prawda do tej pory nie było chyba żadnego filmu tego gatunku, ale po "Sukiyaki Western Django" Takashiego Miike na pewno pojawi się ich cała rzesza. Niestety w wyniku niedopatrzenia kinooperatora nie została wyświetlona jedna ze szpul filmu i zamiast przepisowych 121 minut widzowie zobaczyli o 20 minut mniej. Takie pomyłki zdarzają się czasem i nie ma powodu, by pomstować na nie ponad miarę, niemniej wielka szkoda, że zdarzyło się jednemu z najdziwniejszych filmów jakie można zobaczyć w tym roku na LAF-ie.