Bardzo mi zależy, żeby świat zobaczył ten film
Andrzej Wajda wyraził nadzieję, że dzięki jego filmowi "Wałęsa. Człowiek z nadziei" wszędzie, gdzie będzie on pokazywany, przypomniana zostanie rola byłego prezydenta i znów będzie mówić się o Polsce. - Bardzo mi zależy, żeby świat zobaczył ten film - powiedział reżyser.
Co pana zdaniem będzie najważniejszym rezultatem rozpoczętej na festiwalu w Wenecji promocji filmu oraz jakie jest międzynarodowe przesłanie "Wałęsy. Człowieka z nadziei"?
Andrzej Wajda: - Mówimy w tym filmie o tym, jaka jest nasza rola i rola polskiego robotnika. Lech Wałęsa jest wyjątkowym w polskiej historii, i nie tylko w polskiej, robotnikiem, który odegrał taką rolę, jakiej nie odegrało wielu wspaniałych intelektualistów. Rozumiał, że nie wygra się z komunistami, bo mają czołgi. W związku z tym uważał, że trzeba rozmawiać, czy to się komuś podoba, czy nie i że nie ma innej drogi. To, że tak wspaniale prowadził rozmowy w Stoczni Gdańskiej, to jedno. Fakt, że przetrzymał bardzo trudne chwile i bardzo trudną sytuację stanu wojennego, odegrał szczególnie ważną rolę i właśnie to starałem się w moim filmie pokazać. Niektórzy krytykują Lecha Wałęsę za to, że popełnił różne błędy, ale gdzie jest napisane, że on był bohaterem na każdy czas? Gdybym ja spotkał takiego bohatera, o którym mówiono by, że jest dobry w każdym czasie, to nie podałbym mu ręki. Ja chcę bohatera, który przychodzi kiedy trzeba i odchodzi wtedy, kiedy trzeba. Nadeszła demokracja , a ona rządzi się innymi prawami.
Oriana Fallaci zapytała Wałęsę, kim będzie w przyszłości.
- Jest piękna scena w filmie, piękna nie dlatego, że ja ją zrobiłem. Chodzi o jej wymowę. Kiedy ona go pyta o przyszłość, a on jej odpowiada, że jak będzie bałagan w Polsce, inni to zwalą na niego i zapomną, ile on zrobił w słusznej sprawie, jaką odegrał rolę. No i tak właśnie się stało.
Nakręcił pan film wyjątkowy dla włoskiej publiczności. Wśród bohaterów jest Fallaci, która dla Włochów jest postacią legendarną.
- Pomyślałem sobie; polski film zaczynam po włosku, nie jest źle, można jechać do Wenecji i próbować szczęścia we Włoszech. Bardzo mi zależy na tym, aby film dobrze się przyjął i żeby zobaczył go świat przede wszystkim ze względu na rolę Lecha.
Ale zaproszenie na festiwal w Wenecji ma dla pana także szczególne, osobiste znaczenie?
- Tutaj od filmu "Popiół i diament" zaczęła się moja, że tak powiem, historia światowa. W Polsce zabroniono mi pokazywania tego filmu na jakimkolwiek festiwalu, mówiąc językiem dzieci dzisiaj: "miał szlaban". Jednak dyrektor Filmu Polskiego postanowił sprzedać ten film, bo myśmy kręcili na taśmie zachodniej, a żeby móc robić filmy, musieliśmy sprzedać film za dolary, by potem tę taśmę kupić na następne. I ten dyrektor w swojej naiwności przyjechał do Wenecji chcąc pokazać "Popiół i diament" w małym kinie dystrybutorom, żeby go sprzedać. Okazało się, że na festiwalu był nasz wielki pianista Artur Rubinstein. Opowiedział on obecnym na Lido ludziom, że widział ciekawy polski film. Pojechał go zobaczyć Rene Clair. I tak oto, film, który miał zakaz udziału w festiwalu, zaczął "żyć światowo". Bardzo bym chciał, aby właśnie tutaj zaczęło się takie "życie" filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei". Byłoby dobrze, aby przywrócono Lechowi Wałęsie prestiż.
Jaką karierę wróży pan Robertowi Więckiewiczowi po tej roli?
- On jest fantastyczny. Do niego i do Agnieszki Grochowskiej powiedziałem kiedyś żartując: "Gdzie wyście się tak dobrze nauczyli grać, skoro nie debiutowaliście w moim filmie?". Otóż okazuje się, że są w Polsce dobrzy nauczyciele, ale problem jest taki, że reżyserzy nie mają dla aktorów takich dobrych ról, jakie myśmy mieli kiedyś dla naszych. Muszę przyznać, że ja sam chciałbym znaleźć taką rolę dla Roberta Więckiewicza, która by go satysfakcjonowała i dała mu nowe możliwości. On jest nie tylko człowiekiem talentu, ale i niebywałej pracowitości i niezwykłej sumienności; ta zaś nie zawsze towarzyszy talentowi. Więckiewicz ma wszystkie te zalety. I on, i Agnieszka Grochowska bardzo pomogli mi w tym filmie. Miałem wielkie szczęście, a robić filmy, kiedy się nie ma szczęścia, to nie warto w ogóle ich zaczynać.
W Wenecji rozmawiała Sylwia Wysocka (PAP)