Daniel Qczaj o "Tańcu z Gwiazdami": Już jestem wygrany
Charyzmatyczny trener motywator z Podhala przywraca wiarę w siebie i nie boi się wyzwań. Daniel Qczaj u boku Pauliny Biernat sprawdzał się w programie "Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami".
Daniel Qczaj otrzymał w 6. odcinku "Tańca z Gwiazdami" [emisja 5 kwietnia - red.] najmniej głosów i musiał pożegnać się z programem.
Rozmowa, którą publikujemy poniżej, pochodzi z najnowszego numeru "Tele Tygodnia" [w sprzedaży od 8 kwietnia - red.] i została przeprowadzona wcześniej - Qczaj był jeszcze jedną z gwiazd tanecznego show Polsatu.
Jak się panu tańczy pod okiem Pauliny Biernat?
Daniel Qczaj: - Przy moim charakterze wybuchowego górala trudno o lepszą partnerkę. Paulina potrafi mnie utemperować. Właśnie w oparciu o historię mojego życia opracowała choreografię do piosenki "Titanium" Sii. Ja przecież tyle razy upadałem. Wydawało mi się, że to już koniec, a jednak jakaś siła mnie dźwigała. Tu staje się nią Paulina.
Widać, że sobie ufacie.
- A zbudowanie takiej relacji wcale nie było łatwe. Miałem 12 lat, gdy mama poleciała do USA. Jako 17-latek uciekłem do Warszawy i radziłem sobie sam. Dopiero dzięki Paulinie zrozumiałem, że potrafię wpuścić kogoś do mojego świata. W "Tańcu z Gwiazdami" już czuję się wewnętrznie wygrany, nawet gdybym miał odpaść.
Ludzie pana uwielbiają. Choćby za słowa: "Mam 160 cm wzrostu, pochodzę ze wsi na Podhalu i nie boję się iść na krótkich nogach po swoje!".
- Bo to są rzeczy, na które nie mam wpływu. Skoro los mnie nimi obdarował, wyciągnę z nich to, co najlepsze. Wierzę, że mamy takie życie, na jakie się odważymy. Z bycia "malcem ze wsi" mógłbym uczynić studnię, w której się utopię. Wymówkę, by nic nie robić. Albo trampolinę, dzięki której poszybuję w górę. Postanowiłem sobie, że nie dam się wcisnąć w kąt.
Mówi pan otwarcie o byciu dzieckiem alkoholika i tym, że sam pił oraz brał sterydy. Jak przekuł pan słabość w siłę?
- Nie zrażałem się. Mimo upadków potrafiłem wstać i pójść dalej. Zawsze czułem, że mam do spełnienia misję. Pracowałem w Studio Buffo, byłem fryzjerem, uprawiałem kulturystykę i jeździłem na zawody. Zaczęło mi jednak ciążyć skupianie się na sobie i własnym ciele. Satysfakcja przyszła, gdy zostałem trenerem motywatorem.
I to jakim! Niesie pan ze sobą radość i nadzieję, choć nie udaje, że miał życie usłane różami.
- Nie pozwalam ciemności ciągnąć się za sobą. Zrobiłem trening dla Matek Polek, pamiętając, że ich historie nie zawsze są malowane tęczą. Rozumieją mnie, bo miałem podobnie.
Prosi je pan po góralsku: "Ukochoj sie!". Pokochaj siebie...
- Tylko od nas zależy, czy damy się pokonać kłamstwom, w które nas wpędzono. Mam na to radę. Trzeba wziąć swoje wewnętrzne dziecko za rękę. Niech mu się powinie noga. Nie szkodzi! Podniesiesz je, poprowadzisz dalej, spróbuje czegoś innego. Grunt, żeby się nie bało.
Niezły z pana psychoterapeuta!
- Cieszę się, gdy dzięki mnie ktoś zaczyna o siebie walczyć. Chcę uświadomić kobietom, że są dobre takie, jakie są. Już teraz. Nie muszą się do nikogo upodabniać, z nikim rywalizować ani zabiegać o rzeczy nieosiągalne, by uwierzyć w siebie. To są bajki. Wymyślili je motywatorzy z USA, obiecując nam gruszki na wierzbie. "Jak już schudniesz, będziesz super". Nic z tego! Ciało stanie się pancerzem, pod którym ukryjesz ból. A lubienie siebie to nie tylko recepta na szczęście, ale też na udany związek. Będzie Ci lepiej z partnerem, jeśli "sie ukochosz".
Rozmawiał Maciej Misiorny