Michał Malitowski: Chciałem być piłkarzem
Mistrz Świata w stylu latino świetnie sobie radzi za jurorskim stołem „Tańca z Gwiazdami”.
Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy pomyślał: "Tak, chcę tańczyć!"?
Michał Malitowski: - To było w czasach, gdy zupełnie nie wyglądałem na tancerza. Byłem grubaskiem kopiącym piłę z kolegami z osiedla.
Od razu poszukał pan kursów?
- Nie. Do klubu tańca w Zielonej Górze zapisała mnie mama.
Czyżby nie miał pan odwagi zrobić tego sam?
- Przeciwnie. Mnie po prostu wystarczało, że tańczyłem na każde zawołanie przed jej koleżankami. Najchętniej przy piosenkach Michaela Jacksona. Nie wpadłem natomiast na pomysł, żeby robić to w parze z dziewczyną. Naukę tańca towarzyskiego podsunęli mi rodzice.
Piłka nożna poszła w odstawkę?
- Wtedy jeszcze nie. Byłem strasznie niewyżyty sportowo. Początkowo godziłem więc treningi taneczne z życiem podwórkowym. Ale zaczęły się regularne szkolenia, turnieje, obozy. Trzeba było wybierać.
Postawił pan na parkiet.
- Nigdy jednak nie straciłem żyłki kibica. Lubię piłkę nożną! Nadal mam też w sobie coś z poszukiwacza wrażeń. Jestem otwarty na nowe style i aktywności.
A na co, jako juror, zwraca pan uwagę u kogoś, kto nigdy nie tańczył profesjonalnie?
- Na to, czy potrafi dać dobry występ. Obejmuje to szereg zdolności. Patrzę, czy jest muzykalny, czy umie ukryć swoje braki i pokazać talenty. Sprawdzam, jak układa mu się współpraca z partnerem, czy występ ma klimat i czy potrafi zaczarować publiczność. Wymaga to znajomości techniki, ale też inteligencji, wyczucia, wyobraźni.
Zdarza się, że myśli pan: "O nie, ten człowiek nigdy nie powinien wchodzić na parkiet!"?
- Nie. Co najwyżej: "Ha, to ci dopiero wyzwanie!". Bo na każdego jest sposób. Jak to mówią, coś uchodzi za niemożliwe, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto o tym nie wie i to zrobi. Często tym kimś jest właśnie dobry instruktor.
Polacy zakochali się w tańcu. Czyżby sprawiał, że życie staje się lżejsze?
- Codzienność tancerza to krew, pot i łzy. Więc lżej nie będzie. A serio, potrzebujemy w życiu magii, chwil innych niż te, które znamy. Takich, w których jesteśmy bliżej samych siebie. Daje je taniec...
...który dla pana jest pracą, ale też miłością, filozofią, pasją?
- I stylem życia. Żeby tańczyć, trzeba poznać siebie, swoje potrzeby, cele, możliwości, temperament. Taniec to samorozwój, podejście do własnych porażek i sukcesów. Ważny jest w nim też sposób odnoszenia się do innych, np. partnerów i rywali. Do tych, od których czerpiesz inspirację, ale też tych, którym możesz ją dawać.
Od ponad roku prowadzi pan w Warszawie szkołę tańca towarzyskiego. To pana oczko w głowie?
- Z dumą patrzę, jak rozwija się pierwsze w Polsce studio Dansinn by Malitowski, przyciągając zdolnych, pełnych pasji ludzi. Naszym największym sukcesem była impreza World International Dance Championships & Gala Ball. W tym roku znowu się odbędzie.
A kiedy pan nie tańczy, to...?
- ...uczę, sędziuję. Wszystko kręci się wokół tańca. Wymaga to jednak wychodzenia poza własne poletko. Szukam więc inspiracji w muzyce, kinie, literaturze, filozofii. A od dwóch lat, gdy tylko mam chwilę, wychowuję córkę. To najbardziej pasjonujące zajęcie.
Maciej Misiorny