Marcin Korcz o "Tańcu z Gwiazdami": Efekty są!
Pod koniec roku skończy 30 lat, ale wciąż wygląda jak młodzieniaszek. - To kwestia dobrych genów - śmieje się aktor Marcin Korcz. Przyznaje też, że jego największą fanką jest… babcia Zosia!
Jest wysportowany, co pomaga w tańcu. Zamiłowanie do ruchu zaszczepił w nim tata - nauczyciel WF-u. Doskonale wykorzystuje to w tańcu pod okiem wymagającej 19-letniej Wiktorii Omyły.
- Zdarzają nam się czasem lekkie nieporozumienia. Najważniejsze, że zawsze wracamy na salę, mądrzejszy wyciąga pierwszy rękę, no i do przodu. W końcu gramy w jednej drużynie! - mówi aktor o tanecznej partnerce.
Korcz i Omyła są autorami największej sensacji w tej edycji "Tańca z gwiazdami". W piątek, 28 kwietnia, awansowali do półfinału show.
W "Przyjaciółkach" grasz ciapowatego Dagmara, z kolei w "O mnie się nie martw" przebojowego Pawła. Natomiast w "Tańcu z gwiazdami" - jesteś po prostu sobą, tańczysz. I to jak!
- Dzięki. Natura obdarzyła mnie dość plastycznym ciałem, do tego rozum podpowiada, by korzystać, ile się da z tej wspaniałej okazji do nauki. No i efekty są, co mnie bardzo cieszy.
Czy uczyłeś się wcześniej tańca?
- W zasadzie nie. Jedyny kontakt miałem z nim w dzieciństwie. Należałem do formacji tanecznej przy Wiejskim Domu Kultury w Żarkach koło Oświęcimia. Mało z tego czasu pamiętam, ale mama mówiła mi, że szybko zrezygnowałem, bo po paru miesiącach wykruszyli się wszyscy chłopcy z zespołu, zostałem sam z dziewczynami. Pewnie wtedy mi się to nie podobało. (śmiech)
Podobno do udziału w telewizyjnym show namówiła Cię babcia?
- Na pewno był duży w tym jej udział. Babcia Zosia jest wielką fanką "Tańca z gwiazdami", ogląda go od samego początku. Kiedy więc przyszło zaproszenie z Polsatu, pomyślałem sobie - czemu nie? Wiedziałem, że sprawię jej tym wielką radość.
Dziś śledzi co piątek twoje popisy na parkiecie i wysyła SMS-y?
- Że śledzi i trzyma mocno kciuki, to pewne. Gorzej z SMS-ami. Kiedyś uczyliśmy ją wysyłać z siostrą, ale bez większych rezultatów. Najważniejsze, że wspiera mnie dobrą energią, tak jak reszta moich bliskich. Bardzo mi to pomaga - i na parkiecie, i na sali ćwiczeń.
Którego z jurorów boisz się najbardziej?
- Nikogo się nie boję! Czasem mam tylko wrażenie, że czegoś nie dostrzeżono, coś pominięto - a to na plus dla mnie, a to na minus, ale przecież o gustach się nie dyskutuje. Zarówno szanownego gremium jury, jak i publiczności, która w dużej mierze decyduje o wynikach konkursu.
Czy marzysz o zdobyciu Kryształowej Kuli?
- Każdy z nas marzy. I każdy ma szansę, zwłaszcza że na placu boju pozostała już ledwie garstka potencjalnych zwycięzców.
A co byś z nią zrobił, gdybyś ją dostał?
- Pewnie najpierw musielibyśmy z Wiktorią rzucać monetą, kto z nas zabierze ją do domu. Jeśli padłoby na mnie, to myślę, że zajęłaby honorowe miejsce na kredensie babci. To byłaby pełnia szczęścia.
Na co przeznaczyłbyś 100 tysięcy złotych, wygraną w tym konkursie?
- Szczerze mówiąc, nie wiem, ale na pewno zasłużyłem na wakacje. Poza tym, może to zabrzmieć trochę próżnie, ale mam słabość do kabrioletów...
Wiadomo, kabriolety działają na płeć piękną. Ale mówią, że największym wzięciem cieszą się mężczyźni, którzy dobrze tańczą!
- Tak mówią? Szkoda, że tego wcześniej nie wiedziałem. Choć rzeczywiście coś w tym musi być, bo odkąd występuję w "Tańcu z gwiazdami", moje profile społecznościowe znacznie się ożywiły! (śmiech)
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***