Mariola Bojarska-Ferenc o "Tańcu z gwiazdami": Krępowały mnie pewne ruchy
Jest niekwestionowaną prekursorką aktywnego stylu życia, ale udział w show okazał się dla niej ogromnym wyzwaniem. - Nie przypuszczałam, że taniec wymaga tyle wysiłku - przyznaje Mariola Bojarska-Ferenc, która odpadła z "Tańca z Gwiazdami" w czwartym odcinku obecnej edycji.
Codzienne treningi dawały się pani mocno w kość?
- Po sześciu godzinach na sali treningowej trudno, żeby było inaczej. Tym bardziej, że nie jestem zawodową tancerką ani nie spędzam wolnego czasu w dyskotekach. Wprawdzie jestem typem sportowca, ruch towarzyszy mi od wielu lat, ale - jak szybko się przekonałam - w tańcu jest mnóstwo niuansów dla mnie zupełnie obcych.
To znaczy?
- Kiedy zaczynałam swoją przygodę z "Tańcem z gwiazdami", nie przypuszczałam, ile wysiłku i energii trzeba włożyć, by na parkiecie poruszać się lekko i zwiewnie. Okazało się na przykład, że odchylałam ciało do tyłu zamiast do przodu. Albo stawałam zbyt wysoko na palcach. Na szczęście, jak mówią o mnie młodsi uczestnicy show, jestem Mariolą niezniszczalną. Na treningach nie odpuszczałam ani minuty, co niekiedy dziwiło nawet mojego partnera. Każdą chwilę chciałam wykorzystać maksymalnie.
Współpraca z Tomkiem Barańskim przebiegała bez większych zakłóceń?
- Przez pierwszy miesiąc trudno mi było przełamać się, otworzyć. Z Tomkiem nie znaliśmy się wcześniej, krępowały mnie pewne ruchy, wstydziłam się ich. Musiałam też zapomnieć, ile mam lat, bo mój trener i partner jest od mnie sporo młodszy (śmiech)... Kiedy przełamałam wstyd, usłyszałam od niego największy komplement: "Wreszcie nie ćwiczyłaś, ale zatańczyłaś".
Mąż nie był zazdrosny, kiedy widział panią z młodszym na parkiecie?
- Oczywiście, że nie. Jest architektem, ma duże poczucie smaku, więc dla niego, jak i dla mnie, taniec jest rodzajem sztuki. A jeśli pojawi się zazdrość, to znaczy, że dobrze odegrałam swoją rolę na parkiecie. Niedawno obchodziłam dwudziestopięciolecie małżeństwa i obiecałam, że jeśli szybko nie odpadnę z programu, zadedykuję mężowi jeden ze swoich tańców. Chciałam to zrobić od dawna. Zastanawiałam się nawet nad lekcjami tańca towarzyskiego i wtedy pojawiła się propozycja, by wystąpić w polsatowskim show.
Ma pani ulubiony rodzaj tańca?
- Choć z natury jestem blondynką, mam dość ostry temperament, uwielbiam taniec latynoski. W życiu jestem silną, mocną kobietą i to się w jakiś sposób przekłada na parkiet. Tomek mnie wycisza i podkreśla, że powinnam być bardziej delikatna i subtelna. Ja, jak sportowiec, chcę robić na dwieście procent, a to jest błąd. Dużo pracy jeszcze mnie czeka, by oswoić taniec.
Stresowała się pani przed występem?
- I to jak, choć to stres mobilizujący, a nie krępujący ruchy. Wprawdzie wszyscy jesteśmy obyci z kamerą, ale w "Tańcu z gwiazdami" robimy inne rzeczy niż zazwyczaj. Tuż przed pojawieniem się na parkiecie Tomek mówi: "Musi ci wyjść, jesteś super!". To pomaga, choć czasami lepiej tańczę na próbie niż na żywo.
A co z dietą? Odżywiała się pani inaczej?
- Zawsze odżywiałam się zdrowo, lecz potrzebowałam czegoś, co da mi energię. Dzień zaczynałam od bezglutenowych płatków z owocami i orzechami. Piłam dużo wody, lunch to głównie ryby, nadal stawiam na warzywa. Zrezygnowałam ze słodyczy i alkoholu - nawet ukochanego szampana. Na pewno się jednak nie głodziłam!
Rozmawiał: Artur Krasicki