Michał Malitowski: Najwspanialsza życiowa rola
- Program przyciąga coraz lepszych zawodników. Od pierwszego odcinka siedzę wbity z wrażenia w fotel – przyznaje juror "Tańca z Gwiazdami", Michał Malitowski i wyjawia, za kogo trzyma kciuki w bieżącej edycji show.
Rok temu pan i Joanna Leunis, pańska taneczna (i życiowa) partnerka, zdecydowaliście o zakończeniu kariery. To była trudna decyzja?
Michał Malitowski: - Tak, dlatego odsuwaliśmy ją z turnieju na turniej. Nasze życie sportowe miało swój regularny cykl, odmierzany najważniejszymi zawodami i festiwalami na świecie. Ale jesteśmy w pierwszym rzędzie tancerzami. Jednak aby się rozwijać jako tancerz, trzeba umieć w stosownym momencie wywracać reguły i cykle do góry nogami. I wiedzieć, kiedy ustąpić pola innym zawodnikom...
Deklarował pan, że nie żegna się z tańcem definitywnie. Brakuje panu turniejowych emocji, nie ciągnie pana na parkiet? A może ocenianie uczestników "Tańca z Gwiazdami" panu wystarczy?
- Cóż, nie jest łatwo rozstać się z emocjami, jakie daje rywalizacja. Ale tak jak powiedziałem, nie przestaję być tancerzem. Sędziuję najważniejsze turnieje na świecie, jestem choreografem oraz nauczycielem. Ale moim oczkiem w głowie jest franczyzowa sieć szkół tanecznych, której jestem współwłaścicielem. Po sukcesie, jaki odnieśliśmy w Azji, zaczynamy ją rozwijać w Europie i USA. Mogę zdradzić, że jeszcze w tym roku otworzymy pierwszą "Dansinn by Malitowski" w Warszawie.
Rewolucyjne zmiany nastąpiły także w pańskim życiu prywatnym - przed dwoma miesiącami został pan po raz pierwszy tatą. Jak się pan odnajduje w tej roli?
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że można być tak zadowolonym ze stanu chronicznego niewyspania i stresu. (śmiech) Tak serio, to nie ma lepszego uczucia, niż kiedy malutka Lia uspokaja się i zasypia na moim brzuchu. Bycie jej tatą to moja najwspanialsza życiowa rola.
Czy mała Lia pójdzie w ślady rodziców i zostanie zawodową tancerką?
- Czasem myślę, że to nieuniknione. Bo będzie wychowywana blisko parkietu. Już za miesiąc wracamy z Joanną na salę treningową, a w maju Lia jedzie z nami do Blackpool, gdzie mamy z Joanną wykład na tamtejszym kongresie.
Wróćmy do "Tańca z Gwiazdami", którego piąta edycja zbliża się już do finału. Jak ocenia pan jej uczestników?
- Są naprawdę niesamowici! Od pierwszego odcinka siedziałem wbity z wrażenia w fotel jurorski. Zresztą widać po naszych notach - od pierwszych tańców padały często i gęsto 10-tki. Ten program to jest prawdziwy fenomen. Przyciąga coraz lepszych zawodników. Ale też proszę zwrócić uwagę, że nasza najmłodsza uczestniczka, Julka Wróblewska, miała zaledwie 7 lat, gdy "Taniec z Gwiazdami" pojawił się w Polsce. To już pokolenie, które wychowało się na tym tanecznym show...
O zwycięstwie i zdobyciu Kryształowej Kuli decydują ostatecznie głosy widzów show, ale czy dotychczas ich wybory pokrywały się z pańskimi faworytami?
- Nie, nie zawsze. Powiedzmy, że często były zbliżone. Widzowie naszego programu lubią podkręcić atmosferę i spowodować nagły zwrot akcji. Ale też taniec to nie tylko sport. Nie wystarczy zrobić wynik, trzeba też uwieść odbiorcę. Czasem za pomocą innych sztuczek niż technika i umiejętności.
Zapewne i tym razem ma pan swoje typy, zdradzi pan, komu z uczestników najmocniej pan kibicuje?
- Mocno trzymam kciuki za Elę Romanowską, żeby kontuzja nie odebrała jej szansy na finał. Jest boska! Moim faworytem jest także Izu Ugonoh w parze z Hanią Żudziewicz oraz Ania Kaczmarczyk z Jackiem Jeschke. Co nie znaczy, że Julka Wróblewska i Rafał Jonkisz nie mogą nas jeszcze czymś zaskoczyć.
Czy jeśli powstanie kolejna edycja programu, zobaczymy pana znowu za jurorskim stołem?
Mam taką nadzieję.
Joanna Bogiel-Jażdżyk