Elżbieta Romanowska: Nie jestem filigranową blondynką
W "Tańcu z Gwiazdami" jurorzy rozpływają się nad jej wdziękiem i poczuciem rytmu. - Nie jestem filigranową blondynką i nigdy nie będę - zastrzega jednak Elżbieta Romanowska.
Rozmawiamy między treningami. Przebiegło już pani przez myśl: "Ratunku, na co ja się zgodziłam"?!
Elżbieta Romanowska: - Na pewno pojawił się moment zmęczenia. Trenujemy ponad miesiąc, pierwsze występy były bardzo stresujące, do tego dochodzą jeszcze inne zawodowe zobowiązania. Recepta jest jedna - muszę się w końcu porządnie wyspać i to minie. Ale o zwątpieniu nie ma mowy!
Targały panią wątpliwości, czy brać udział w tym przedsięwzięciu?
- Najtrudniejsze było podjęcie rękawicy. Miałam obiekcje. Nie jestem filigranową blondynką i nigdy nie będę. Chciałam jednak przekonać nie tylko siebie, ale też innych, którzy są w podobnej sytuacji, noszą ten sam rozmiar, co ja, że to nie jest przeszkoda. Blokady są tylko w naszej głowie.
Długo się pani wahała?
- Miałam trochę czasu do namysłu, ale nie zwlekałam z odpowiedzią w nieskończoność. Nie należę do osób, które uciekają przed podejmowaniem decyzji. Gdy pojawia się problem czy propozycja kolejnego wyzwania, to należy się z tym zmierzyć w miarę szybko. Im dłużej czekamy, tym więcej wątpliwości się rodzi.
Obecność w show Polsatu wymaga zapewne logistycznej woltyżerki?
- Mój grafik właściwie podporządkowany jest "Tańcowi z Gwiazdami", bo codziennie przez minimum cztery godziny ćwiczymy choreografię. Ponadto nagrywam "Grzeszki na widelcu" dla Polsat Café i gram spektakle.
Jak wyglądają treningi?
- Przez pierwszą godzinę wzmacniamy kondycję. Szukamy także inspiracji. Oglądamy fragmenty spektakli i filmów z turniejów i pokazów w wykonaniu zawodowych par.
Trenowała pani taniec towarzyski. Te umiejętności się teraz przydają?
- Miałam wówczas osiem lat i to był epizod, który traktowałam jako zabawę. W szkole teatralnej także chodziłam na zajęcia taneczne, ale to była przede wszystkim nauka ruchu scenicznego, a nie tańca towarzyskiego. Dlatego dla mnie i dla mojego ciała to, co dzieje się na sali treningowej, to czarna magia. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Bolało mnie wszystko i boli do tej pory. Mam wrażenie, że nawet rzęsy (śmiech).
A występy przed jury i widzami...
- Przypominają premierę w teatrze. Rzecz jasna, na próbach daję z siebie wszystko, ale gdy wybija godzina zero, następuje kumulacja, totalne skupienie. Szczerze mówiąc, sama jestem zaskoczona naszym debiutem z Rafałem, tą eksplozją energii. Nie do końca pamiętam ten występ. Podczas pierwszego tańca staraliśmy się pokazać widzom, jacy jesteśmy, że mamy ADHD i dystans do siebie. Wszystkim towarzyszył stres. Nikt nie chciał odpaść jako pierwszy. Ja też, bo pokochałam taniec. Sprawia mi ogromną radość, podnosi poziom endorfin. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mam mnóstwo marzeń, które chciałabym w tym programie zrealizować.
Jakich?
- Fascynują mnie tango i rumba. Czuję też, że fajnie byłoby zmierzyć się z sambą. Wciąż stawiamy sobie wyżej poprzeczkę i nadal uczymy się siebie nawzajem. Mamy wiele wspólnego, bo aktorzy i tancerze wychodząc na scenę, zabierają widzów w podróż, opowiadają historię. Tylko ja używam do tego słów, a Rafał ciała, gestu, ruchu. A te dwa światy łączą emocje.
Niedawno przeprowadziła się pani do Warszawy. Ale do Wrocławia wraca pani na plan "Pierwszej miłości". Może pani zdradzić, co wydarzy się u Kazanowej?
- To jest dobra kobieta, która chce pomagać ludziom. Wiadomo jednak, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Nie znaczy też, że Karolina nie ma charakteru. I właśnie o tym dość dotkliwie przekona się Seweryn [Mirosław Kropielnicki - przyp. red.].
Gdy padł ostatni klaps na planie finałowej serii "Rancza", łezka w oku się pani zakręciła?
- Praca nad tym serialem to spory kawałek mojego życia, a Jola to pierwsza poważna rola w mojej karierze. Mam do niej ogromny sentyment. I zawszę będę mieć. Nigdy jednak nic nie wiadomo. Już raz miał być finał, a potem wróciliśmy na plan. Myślę, że w każdym z nas tli się iskierka nadziei, że może to wcale nie koniec.
Jak spędzi pani Wielkanoc?
- Jestem tradycjonalistką, zawsze spędzam święta z rodziną. Nie ukrywam, że mam teraz mnóstwo zajęć i nie bywam w domu aż tak często, jak bym chciała. Dlatego to jedna z niewielu okazji, gdy mogę spotkać się z najbliższymi.
Macie wielkanocne tradycje?
- Podczas wielkanocnego śniadania rozgrywamy bitwę na pisanki. A na stole nie może zabraknąć żurku na zakwasie, z czosnkiem według przepisu mojej babci. Każdy wybiera do niego ulubione dodatki: gotowaną kiełbasę, jajko, chleb albo ćwikłę z chrzanem. Na stole pojawia się też biała kiełbasa i sałatka jarzynowa.
A pani gotuje coś wyjątkowego?
- Z reguły wpadam do domu w ostatniej chwili. Pomagam mamie w przygotowaniach, bo to ona rozdziela obowiązki. I nie ukrywajmy - jest królową w kuchni. W Wielką Sobotę moim obowiązkiem od lat jest zrobienie święconki i pójście do kościoła.
Małgorzata Pokrycka