"Gwiezdne wojny": Kim właściwie jest ten "Łotr"?
Jeśli temat nowości kinowych nie jest wam obcy, z pewnością obił wam się o uszy tytuł "Łotr 1". W sytuacji, gdy jesteście zagorzałymi fanami "Gwiezdnych wojen", nic więcej mówić nie trzeba, wszak film w reżyserii Garetha Edwardsa ma dopisek "Gwiezdne wojny - historie". Jednak jeśli Odległa Galaktyka jest dla was zbyt odległa, pewnie zastanawiacie się, czym jest ten nowy twór. Czy to "Gwiezdne wojny", coś zupełnie innego, a może coś pomiędzy? No i przede wszystkim, czy warto wybrać się na to do kina?
Odpowiedź jest prosta - tak, "Łotr 1" to "Gwiezdne wojny"... Ale nie są to "Gwiezdne wojny", które zna nawet laik.
Gdy studio Disney zakupiło od George'a Lucasa Lucasfilm, a tym samym prawa do marki "Gwiezdne wojny", ogłosiło swe filmowe plany. Z jednej strony zapowiedziano kontynuację głównej sagi, w której powrócić miały postacie znane i lubiane, jak Han, Chewie, Leia czy Luke, a do których dołączyli nowi - Rey, Finn czy Poe. Z drugiej, każdy z "Epizodów" przeplatać miał powstający pod szyldem "Gwiezdne wojny - historie" spin-off. Dodajmy, że spin-off to dzieło rozgrywające się w tym samym uniwersum co oryginalny film, jednak powiązane z nim bardzo luźno, nierzadko osobami bohaterów drugo- i trzecioplanowych. I takim właśnie spin-offem, czy jak ja lubię je nazywać - odpryskiem, od dotychczasowych filmów z serii jest "Łotr 1".
Czy zatem w filmie pojawi się Luke Skywalker? Nie! Han Solo? Nie! Księżniczka Leia? Najprawdopodobniej też nie! A Rey, Finn czy Poe? Nie!!! No to może chociaż Darth Vader? A, to co innego. Darth Vader faktycznie się pojawi. Ale ogromna większość obsady, w tym wszyscy główni bohaterowie, to postacie zupełnie nowe.
Wśród nich prym wiedzie Jyn Erso, zadziorna buntowniczka, która próbuje odpokutować grzechy ojca. Mamy też kapitana Cassiana Andora, rebelianckiego asa wywiadu, któremu zawsze towarzyszy K-2SO, "wyzwolony" (czyt. przeprogramowany), imperialny droid. Dodać do tego paru innych awanturników, w tym jednego odgrywanego przez chińskiego mistrza sztuk walki - Donniego Yena, i voilà! Parszywa dwunastka "Gwiezdnych wojen" gotowa.
Zresztą porównanie do klasyki kina wojennego nie jest przypadkowe, wszak sam reżyser otwarcie przyznawał, że właśnie na takie obrazy stylizowany jest "Łotr 1". Gdy Gareth Edwards rozpoczynał prace nad filmem, miał mnóstwo autentycznych fotografii z wojny w Wietnamie, konfliktu na Bliskim Wschodzie czy z II wojny światowej. Następnie żołnierzom na zdjęciach dodano rebelianckie hełmy, a zdjęcia nie straciły nic ze swej dramaturgii czy ładunku emocjonalnego. I to właśnie posłużyło za jedną z inspiracji.
Jednak historia, choć przedstawiana w nowatorski dla "Gwiezdnych wojen" sposób, nie jest zupełnie oderwana od dotychczasowych filmów (szczególnie tych najstarszych). "Łotra 1" można bowiem z powodzeniem uznać za prequel (choć wśród miłośników "Gwiezdnych wojen" słowo to nie kojarzy się zbyt dobrze).
Akcja filmu jest bezpośrednim wstępem do "Nowej nadziei", czyli filmu, który w roku 1977 zadebiutował po prostu jako "Gwiezdne wojny". W napisach rozpoczynających tamtą produkcję mowa była o szpiegach, którym udało się wykraść plany Gwiazdy Śmierci. "Łotr 1" to właśnie historia owych szpiegów i akcji, która zmieniła losy Odległej Galaktyki.
Tym samym poznaliśmy już zakończenie filmu - cóż za niespodzianka - tym dobrym znów się udało. Ale po pierwsze, prawdopodobnie nie obędzie się bez strat, po drugie, film zapowiada się tak efektownie, że nawet jeśli nie jesteście fanami "Gwiezdnych wojen", seans powinien Was usatysfakcjonować. A po trzecie - Darth Vader.
Wojtek Wiśniewski, redaktor naczelny portalu starwars.pl