"Interstellar" [recenzja]: Kosmos jako ostateczna granica
"Interstellar" to w zamierzeniu arcydzieło. Christopher Nolan - najambitniejszy współczesny twórca kina rozrywkowego - próbuje korzystać z ogromnych możliwości, jakie oferuje twarda fantastyka naukowa. Chce stworzyć film o wizualnym i intelektualnym rozmachu, taki, który pokaże widzom cuda i zastanowi się nad miejscem ludzkości we wszechświecie. Efekt tych starań jest ekstremalnie i chorobliwie megalomański.
W historii kina był przynajmniej jeden film, który miał taki sam cel - nazywał się "2001: Odyseja kosmiczna" i zrealizował go Stanley Kubrick. "Interstellar" dzieli z nim nie tylko aspiracje, ale i fabułę.
W "2001" tajemnicza inteligencja, której manifestacją są czarne monolity, prowadzi ludzkość przez kolejne etapy ewolucji: od małpich przodków, przez zaawansowanych technologicznie zdobywców, po nową formę życia. W "Interstellar" nieznana siła, która komunikuje się za pomocą fizycznych anomalii, pomaga Homo sapiens uniknąć zagłady - Ziemi zagrażają apokaliptyczne burze piaskowe i tylko emigracja na inną planetę daję szansę na przeżycie. W obu filmach głównym punktem historii jest kosmiczna podróż: przez ciemną otchłań, wbrew śmiertelnemu niebezpieczeństwu, na drugą stronę gwiezdnego lustra.
Porównanie z "2001" pokazuje skalę przedsięwzięcia Nolana, ale stanowi też miarę jego klęski. Jeśli ten pierwszy film równocześnie bierze się za bary z wielkimi tematami i unika dawania jasnych odpowiedzi, to ten drugi kreśli jednoznaczną i bliską totalności wizję świata. Uniwersum "Interstellar" okazuje się radykalnie antropocentryczne, ludzie są w nim doskonałymi mechanizmami, za których konstrukcję odpowiedzialna jest ewolucja; mechanizmami, w których intelekt i emocje bezproblemowo ze sobą współgrają, i którym przeznaczone jest przetrwanie. Nie dość, że napisany przez Nolana i jego brata Jonathana scenariusz ma wiele dziur, to za jego rozmachem stoi naiwne i aroganckie przekonanie, że można tak wiele powiedzieć za pomocą jednej, w gruncie rzeczy prostej historii. W pewności, z jaką formułowane są tu pewne tezy, czuć coś religijnego, co zdaje się podkreślać ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera, którą po brzegi wypełnia huk kościelnych organów.
Wykuwając swoje szlachetne idee, Nolan zapomina, co to znaczy być dobrym narratorem. Chcąc pokazać związek między życiem pojedynczych jednostek a losem całego gatunku, rozpina opowieść między kameralnym dramatem a epicką przygodą. Historię podróży grupy śmiałków - w tym dzielnego Coopera (nieznośnie przegięty Matthew McConaughey) i jajogłowej Amelii (zaskakująco stonowana Anne Hathaway) - obudowuje melodramatycznym kontekstem, dzięki któremu poznajemy losy dogorywających na Ziemi rodzin bohaterów. W centralnej części filmu - kiedy jeden wypadek goni kolejny, a prywatne cele kosmonautów zaczynają rzutować na ich decyzje - to wszystko działa dobrze, jednak już w trzecim akcie opowieść grzęźnie w ujęciach natchnionych twarzy i załzawionych oczu.
Coś złego stało się z Nolanem. Ostatnimi czasy ten niegdyś drapieżny i przewrotny reżyser zadowala się prostymi emocjami, a od gry z widzem preferuje prowadzenie go za rękę. Kiedy ogląda się "Interstellar", trudno odpędzić myśl, że Nolanowi zaszkodził sukces. Że jego pewność siebie, która rosła z każdą pochwałą i każdym zarobionym milionem, poprowadziła go na manowce, do wypełnionego złotem i pluszem świata, gdzie odwaga zmienia się w głupotę, a bezkompromisowość - w kabotyństwo.
4/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Interstellar", reż. Christopher Nolan, USA 2014, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 7 listopada 2014 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!