Wajda nie jest rozczarowany
Mimo że nominowany do Oscara "Katyń" nie otrzymał statuetki, jego reżyser Andrzej Wajda uważa, że najważniejsze jest to, że film miał dużą widownię i że tak wielu ludzi uznało go za potrzebny.
Według Macieja Karpińskiego, gorycz po porażce "Katynia" powinien osłodzić sukces "Piotrusia i wilka" w kategorii filmów animowanych.
Na specjalnym "polskim" przyjęciu w Los Angeles po oscarowej gali Andrzej Wajda powiedział, że ze spokojem przyjął wygraną austriackiego filmu "Fałszerze".
"Czy jestem rozczarowany ? Nie. Ja tyle rzeczy już przeżyłem. Udało mi się uratować w wojnie, nie byłem w Oświęcimiu, nie brałem udziału w Powstaniu Warszawskim, nie zastrzelili mnie w 1945 roku,
to co ja się będę denerwował. Najbardziej podtrzymuje mnie na duchu to, że taka duża widownia przyszła obejrzeć ten film i że tak dużo ludzi uznało, iż ten film jest im potrzebny" - reżyser "Katynia" powiedział polskim dziennikarzom.
"Miałem dosyć sceptyczny pogląd, uważałem, że będzie trudno, by akurat nasz film w tej kombinacji, jaka się wytworzyła, mógł na coś więcej liczyć, niż na nominację. Były filmy, które mogły się bardziej spodobać jurorom niż nasz. Niektórzy myśleli, że może film (Nikity) Michałkowa ("12", prod. rosyjska) wysunie się na czoło, a okazało się, że nie" - dodał.
Zapytany, czy nominacja "Katynia" do Oscara pomoże w jego dystrybucji w USA, Wajda zwrócił uwagę na trudności w przebiciu się filmów zagranicznych na amerykańskim rynku. "Amerykanie sami robią filmy i nie bardzo są zainteresowani, żeby kto inny pokazywał swoje. Trzeba robić filmy, które miałyby cechy filmu amerykańskiego, które by kojarzyły się z ich historią" - powiedział.
Reżyser powiedział też, że nie widział jeszcze filmów, które rywalizowały z "Katyniem", ani filmu nagrodzonego Oscarem w głównej kategorii, najlepszej produkcji roku - "To nie jest kraj dla starych ludzi".
Przedstawiciel Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Maciej Karpiński, podkreślił, że gorycz po porażce "Katynia" powinien osłodzić sukces w kategorii filmów animowanych. Oscara dla filmu krótkometrażowego otrzymał polsko-brytyjski "Piotruś i wilk", który jest ekranizacją baśni muzycznej Sergiusza Prokofiewa.
"Cieszymy się z Piotrusia i wilka, natomiast bylibyśmy hipokrytami, gdybyśmy powiedzieli, że nie odczuwamy pewnego niedosytu z powodu nieotrzymania nagrody przez Katyń. Nie jest to jednak nastrój żałoby, bo mamy przekonanie, że i tak udało się dojść wysoko. Polski film naprawdę odniósł sukces" - powiedział Karpiński.
"Zauważmy, że jeśli Katyń dostrzegli odbiorcy amerykańscy, którzy mają niewielkie poczucie historii, szczególnie historii Europy, mało ich to obchodzi, to znaczy, że nie kierowali się jakimś sentymentem, poczuciem obowiązku wobec jakiejś sprawy, tylko po prostu oglądali film. Jeżeli nominacja wynikła z ich oglądania filmu jako filmu, świadczy to o randze filmu, a nie tylko tematu" - dodał.
Współproducent "Katynia", Telewizja Polska, nadal stara się znaleźć dystrybutora filmu w USA. Jak powiedziała zajmująca się tą sprawą w telewizji Joanna Skierska, biuro współpracy międzynarodowej i handlu TVP od września prowadzi rozmowy w celu zapewnienia światowej dystrybucji filmu.
"Rynek amerykański jest specyficzny, tutaj produkty muszą się sprzedawać. Amerykanie na ogół nie wiedzą o zbrodni katyńskiej, zaczęliśmy więc prowadzić kampanię promocyjną w USA. Po międzynarodowej premierze w Berlinie planowane są kolejne pokazy: w Nowym Jorku 8 marca, w Waszyngtonie 10 marca w Bibliotece Kongresu. Mocna kampania doprowadzi na pewno do podpisania umowy z dystrybutorami" - powiedziała Skierska.
"Rozmawiamy z trzema dystrybutorami. Zainteresowanie jest i na pewno znajdziemy w USA dystrybutora" - dodała.
Jak wyjaśniła, TVP chce uniknąć tego, co stało się w latach 70. z "Ziemią Obiecaną", która w USA w ogóle nie trafiła do kin - mimo zdobycia nominacji do Oscara oraz znalezienia dystrybutora, który jednak odłożył film na półkę.
"Katyń" zapewnił już sobie dystrybutorów europejskich - TVP podpisała umowy z Włochami, bliskie finalizacji są umowy z Niemcami, Wielką Brytanią i Francją. Zainteresowanych jest wiele krajów azjatyckich, m.in. Japonia.
Polski producent "Piotrusia i wilka" Andrzej Żmudzki z łódzkiego Se-ma-fora opisywał na przyjęciu, jak cieszył się z otrzymania złotej statuetki.
"Rzuciłem się natychmiast na moich współpracowników, którzy siedzieli koło mnie, czyli animatora Adama Wyrwasa i koproducenta norweskiego, i operatora brytyjskiego, i uściskałem ich mocno. Uściskałem też Agnieszkę Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Filmowego. W końcu jest to osoba, dzięki której mamy pieniądze na realizację filmów" - powiedział.
Dodał, że liczy, iż Oscar pomoże Se-ma-forowi w przezwyciężeniu obecnych kłopotów, m.in. z brakiem własnej siedziby. Ma też nadzieję, że dzięki nagrodzie, wytwórni uda się zrealizować film pełnometrażowy.
"Są tu spore problemy, bo na animowane filmy kinowe nie ma w Polsce pieniędzy. Żeby zrobić taki film, trzeba znaleźć koproducentów na Zachodzie. W Polsce można na razie robić tylko filmy autorskie, przede wszystkim dzięki temu, że istnieje Polski Instytut Filmowy. Chcielibyśmy rozpocząć w tym roku produkcję dwóch dużych filmów komercyjnych" - powiedział.
Żmudzki podkreślił, że "Piotruś i wilk" został zrealizowany w technologii klasycznej animacji lalkowej, wynalezionej na początku XX wieku przez Polaka, Władysława Starewicza.
"Niewielu ludzi w Polsce wie o tym, że Starewicz jest jednym z pionierów filmu animowanego, czyli jedynym polskim filmowcem, który stworzył gatunek filmowy" - zaznaczył.