Filmowa historia Milesa Moralesa, przypadkowego następcy Petera Parkera w roli Spider-Mana, od początku była planowana jako trylogia. "Uniwersum" z 2018 roku zaskoczyło wszystkich. Film zachwycał animacją i reinterpretacją klasycznych motywów z długiej historii superbohatera, co skończyło się świetnymi recenzjami i workiem nagród z Oscarem na czele. Jego sequel musiał więc od początku mierzyć się z ogromnymi oczekiwaniami.
Mógłbym zaraz uspokoić wszystkich, że "Poprzez multiwersum" jest dla "Uniwersum" tym, czym w sadze "Gwiezdnych wojen" było "Imperium kontratakuje" dla "Nowej nadziei". Nie byłoby to jednak do końca trafne porównanie. Nowa animacja jest czymś znacznie więcej. Poza zastosowaniem starej i sprawdzonej zasady "więcej, głośniej, mocniej" rozwija postacie i wątki zaprezentowane w pierwszej części oraz, przede wszystkim, sięga po kolejne motywy z ponad sześćdziesięcioletniej historii Spider-Mana i wchodzi z nimi w dyskusję. Zabawne, że najlepszą i najbardziej zakorzenioną w lore Człowieka-Pająka adaptacją jego przygód okazała się ta, której głównym bohaterem nie jest Peter Parker.
Fabuła jest wielowątkowa i nawet zaznajomionych z komiksowym światem może przyprawić o zawrót głowy. Oto wśród wielu światów multiwersum dochodzi do groźnych anomalii. Za ich zwalczanie bierze się zespół alternatywnych wersji Spider-Mana dowodzony przez Miguela O'Harę z 2099 roku. Tymczasem Miles Morales jakoś egzystuje w swoim wymiarze i z trudem łączy żywot zamaskowanego bohatera z nauką w liceum. Względny spokój przerywa pojawienie się nowego złoczyńcy - Spota, który potrafi wytwarzać na swoim ciele portale. Przestępca robi początkowo wrażenie smutnego przegrywa. Szybko okazuje się jednak, że posiadł on ogromną moc i nie ma za grosz wielkiej odpowiedzialności. Za jego sprawą Miles trafia na starych i nowych znajomych z alternatywnych rzeczywistości. Oczywiście sprawy tylko się komplikują.
Animacja znów stoi na najwyższym poziomie. Twórcy powtarzają stare sztuczki, które wciąż bawią, ale nie próbują jechać tylko na oparach sukcesu sprzed pięciu lat. "Poprzez multiwersum" to pokaz wizualnych fajerwerków, orgia pomysłów i kolorów, która jakimś cudem przez cały czas pozostaje czytelna i nigdy nie zmienia się w wywołującą mdłości breję. Niemal każda postać i jej rzeczywistość są opatrzone własnym stylem. Wyrwany z okresu renesansu Vulture wygląda jak jedna z rycin Leonarda da Vinci. Rozmywające się różowo-niebieskie akwarele idealnie pasują do melancholijnego nastroju Spider-Gwen. Z kolei brytyjski anarchista Spider-Punk wygląda jak rysunek z undergroundowego magazynu. Warstwa wizualna filmu to multum środków, które pozornie do siebie nie pasują, a jednak łączą się w spójną i logiczną całość.
Fabuła oscyluje natomiast wokół wałkowanego od początku pajęczej historii wątku odpowiedzialności. Jeśli wydawało się komuś, że po ośmiu filmach kinowych, kilkunastu kreskówkach i setkach komiksów temat jest wyczerpany, to nie wie nawet, jak bardzo się mylił. Chęć zadowolenia oraz uratowania wszystkich była od zawsze wpisana w mitologię Spider-Mana, podobnie jak ponoszenie największych ofiar i podnoszenie się po nich. Koronnym przykładem jest kinowa dylogia z Andrew Garfieldem, w której Parker traci kolejno wujka, zastępczego mentora i ukochaną. Twórcy "Poprzez multiwersum" zadają pytanie, czy te wszystkie tragedie muszą być stałymi każdej opowieści o Spider-Manie. W końcu także Miles Morales stracił swojego wujka, jak na pajęczego herosa przystało. Odpowiedź stanowi punkt wyjścia do ciekawej dyskusji z kanonem i tym samym satysfakcjonująco rozwija poziom meta fabuły.
Nieprzypadkowo zresztą film zaczyna się nie od Milesa, a od Spider-Gwen. Jej komiksowy pierwowzór był pierwszą miłością Parkera, niewinną i czystą, a przy okazji pozbawioną charakteru. Sensu jej egzystencji paradoksalnie nadała dopiero śmierć w czasie walki herosa z Zielonym Goblinem. Było to wydarzenie przełomowe dla komiksu superbohaterskiego, a także największa porażka w karierze Spider-Mana. Tak oto Gwen stała się w popkulturze symbolem ceny, jaką heros musi zapłacić za swe moce i walkę ze złem - osobistą tragedią, która nie może jednak przysłonić większego celu. Sama Spider-Gwen jest więc odwróceniem kanonu - pyskata i humorzasta, tak różna od swej wersji z komiksów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w swoim wymiarze nie tylko nie ginie, ale w dodatku przejmuje od Petera rolę obrońcy Nowego Jorku. Pokazuje tym samym, jaki potencjał tkwi w nawet prostym odejściu od schematu.
Oprócz tego film jest gratką dla fanów Spider-Mana, którzy na pewno po jego premierze na platformach streamingowych będą go analizowali klatka po klatce w poszukiwaniu kolejnych smaczków. Jest ich o kilka za dużo, ale to przejedzenie nie powoduje niestrawności. Gdy zaczniemy rozkładać fabułę na czynniki pierwsze, szybko zauważymy kilka mniejszych głupotek. Te małe wady nie zmieniają jednak faktu, że "Poprzez multiwersum" jest filmem zachwycającym pod każdym względem. To wspaniałe podsumowanie dotychczasowych adaptacji Spider-Mana, a w kontekście kina superbohaterskiego najlepszy przedstawiciel tego gatunku od premiery "Uniwersum", jeśli nie w ogóle.
10/10
"Spider-Man: Poprzez multiwersum" (Spider-Man: Across the Spider-Verse), reż. Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin K. Thompson, USA 2023, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 2 czerwca 2023 roku.