Jerzy Skolimowski: Los go nie oszczędzał. Geniusz naznaczony wielkimi tragediami
Słoneczną Kalifornię zamienił na mazurskie odludzie, gdzie powstają jego prace malarskie i pomysły na kolejne film. To właśnie bliskość natury uwrażliwiła Jerzego Skolimowskiego na los zwierząt, co odzwierciedla jego ostatni film "IO". Produkcja, której głównym bohaterem jest występujący w cyrku osiołek, dostała w poniedziałek aż sześć Orłów. W niedzielę 12 marca okaże się, czy obok nagród przyznawanych przez Polską Akademię Filmową stanie także Oscar. Jak wyglądała droga Skolimowskiego do gali w Dolby Theatre?
Mógł być odnoszącym sukcesy sportowe bokserem, próbował swoich sił jako poeta, ostatecznie dyscyplinę z ringu oraz poetycką wrażliwość i spostrzegawczość postanowił wykorzystać w kinie.
Jerzy Skolimowski zwrócił na siebie uwagę środowiska filmowego jako scenarzysta, współpracując przy filmach "Niewinni czarodzieje" oraz "Nóż w wodzie". Rozgłos przyniosły mu "Rysopis", który był jego debiutanckim filmem pełnometrażowym, "Walkower", "Bariera" i "Ręce do góry". Po tym, jak zabroniono pokazywania tego ostatniego filmu, młody twórca stanął przed ważnym dylematem – znosić dalej interwencje komunistycznej cenzury czy wyjechać z Polski?
W podjęciu decyzji pomogła mu rozmowa z wicemarszałkiem Sejmu Zenonem Kliszką, u którego Skolimowski interweniował w sprawie decyzji cenzorów. Gdy powiedział, że nie zrobi już w Polsce ani jednego filmu, jeśli ten nie ujrzy światła dziennego, w odpowiedzi usłyszał: "Szerokiej drogi".
Skolimowski miał już doświadczenie w pracy za granicą, bo w roku 1967, równolegle z filmem "Ręce do góry", kręcił w Belgii "Start" . Ale to nie do tego kraju wyruszył na emigrację.
Najpierw zamieszkał we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii, ale na dłużej osiadł dopiero w Stanach Zjednoczonych. Praca w Hollywood okazała się dla Skolimowskiego wyjątkowo trudnym i wymagającym czasem. Nie tylko przez słabą znajomość angielskiego – Skolimowski do dziś przyznaje, że jest zdenerwowany, gdy podczas paneli, wywiadów i spotkań z publicznością musi opowiadać o swojej twórczości łamaną angielszczyzną. Problemem okazał się też jego styl.
Ta pierwsza superprodukcja Skolimowskiego ze wspomnianą Claudią Cardinale w roli głównej, nie miała jednak dobrych recenzji. Znacznie gorzej przyjęto jednak jego nakręcone w 1991 roku "Ferdydurke", które okazało się niezrozumiałe dla zagranicznych widzów.
Po klapie tego filmu reżyser na prawie 17 lat usunął się w cień, a kamerę zamienił na pędzle i zaczął realizować się jako malarz. To, jak sam przyznał, uratowało go, bo dość szybko zaczął zarabiać na swoich obrazach. Jego dzieła znalazły się w okazałych zbiorach Jacka Nicholsona czy Dennisa Hoppera, były też wystawiane były w galeriach w Kanadzie, USA, Francji, Włoszech, Grecji, Niemczech oraz w Polsce.
Do dziś pędzel, a w zasadzie wszystko, co wpadnie mu w ręce i czym można nanieść farbę na płótno, jest dla reżysera nie tylko formą wyrazu, ale również ucieczki od coraz bardziej wyczerpującej pracy filmowca. Choć wydawałoby się, że postaci reżysera i malarza wzajemnie się uzupełniają, sam twórca przyznał, że nigdy tych artystycznych światów ze sobą nie łączy, wyznając zasadę, że gdy reżyseruje to nie maluje.
Po kamerę na powrót sięgnął w 2008 roku przy polskim filmie "Cztery noce z Anną", który został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez widownię w Cannes. Sukces odniósł też kolejny film, "Essential Killing", który zdobył dwie nagrody na 67. MFF w Wenecji.
Dziś polscy kinomani liczą na to, że najnowszy film Skolimowskiego w najbliższą niedzielę dostanie Oscara. Nominacja do tej nagrody budzi większy entuzjazm w fanach Skolimowskiego niż w nim samym. Gdy okazało się, że "IO" powalczy o Oscara, reżyser wyznał, że nie czuje radości, ale ulgę. Już wcześniej stwierdził, że nagrody nie robią na nim wrażenia, bo nie wymazują poczucia żalu i straty, które od lat drzemie w filmowcu.
Z tragediami Skolimowski musiał oswajać się już od dzieciństwa. Tą pierwszą była śmierć jego ojca zamordowanego w obozie koncentracyjnym. W przeżyciu tej straty nie pomogła trudna relacja z matką.
Najbardziej dotkliwą stratą była jednak śmierć młodszego syna Józefa, który podczas pobytu w Indiach w 2012 zmarł na sepsę. Dwa lata później zmarła także żona reżysera, Joanna Szczerbic. Reżyser wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że do dziś zarzuca sobie, że sztuka pochłonęło go nazbyt mocno, przez co nie poświęcił wystarczająco dużo uwagi życiu rodzinnemu i wychowaniu synów. "To mam sobie do zarzucenia" – przyznaje.
Gdy w 2008 roku Skolimowski na dobre wrócił do Polski, swój azyl znalazł w gąszczu mazurskich lasów, na odludziu, które, jak wyznał, bardziej mu odpowiada od zgiełku i blichtru czerwonych dywanów. Tam artysta dostał kolejną ważną lekcję – nauczył się pokory wobec tego, co nas otacza i szacunku wobec braci mniejszych. Tę wiedzę chce teraz przekazać widzom poprzez filmu "IO".
Czytaj więcej: Prace malarskie Jerzego Skolimowskiego na wystawie w Berlinie