"Wilk z Wall Street": DiCaprio używek głodny jak wilk [recenzja]
Lew, który pojawia się w pierwszej scenie filmu Martina Scorsese, rozgrywającej się w jednym z pomieszczeń giełdy na Wall Street, to tylko pozornie banalna metafora. Nie o króla dżungli tu chodzi (choć za takiego uchodzi makler Woolfie, grany przez Leonardo DiCaprio), ale o biologię i instynkty.
Twórca "Taksówkarza" znów bierze na warsztat tych, którzy dyrygują finansami Ameryki, ale w odróżnieniu od "Chłopców z ferajny" czy "Gangów Nowego Jorku", tym razem portretuje ich jako zwierzęta, które funkcjonują według cyklu dobowego: prochy na śniadanie, strzemienny na obiad, butelka na kolację i obowiązkowy seks między posiłkami.
Chociaż Scorsese ustami swojego bohatera sugeruje, że to naturalna praktyka maklerów z Wall Street, którzy w ten sposób rozładowują napięcie związane z przeprowadzaniem transakcji o milionowej wartości, satyryczna intencja twórcy szybko wychodzi na jaw. Scorsese nie ma wątpliwości, że ludzie odpowiedzialni za kryzys w 2008 roku, bo to ich obśmiewa w "Wilku...", to bezmyślne, zautomatyzowane maszynki do robienia pieniędzy, od swojego fachu uzależniający się jak od używek. Odkrywszy możliwość łatwego wzbogacenia się na transakcjach groszowych, wycisnęli je do cna: bezrefleksyjnie i bez sensu. Bo pracownicy giełdy to ludzie bez właściwości, pozbawieni zdolności do przeprowadzania własnych analiz. Są jak zwierzęta stadne - za silnym liderem pójdą w ogień: uniżenie i bezrefleksyjnie.
Tu rolę dowódcy pełni wspomniany Woolfie. Scorsese przedstawia go jako wodzireja, który w codziennym repertuarze ma narkotyki, wódkę i dziwki. Impreza trwa. Reżyser rozciąga ją na trzy godziny, ale dynamicznie zmontowana całość sprawia wrażenie zdecydowanie krótszej. Aktorzy dostają szerokie pole do zaprezentowania swojego vis comica. Jonah Hill i Matthew McConaughey na drugim planie mają świetne momenty, ale prym wiedzie DiCaprio. Jego Woolfie przypomina Wielkiego Gatsby'ego, który zamiast szampana napił się czystej, zaś romantyczną miłość do Daisy zamienił na libertyńską poligamię. Jedyne co się nie zmieniło, to jego szemrana promocja społeczna z nizin na szczyt.
Ale w odróżnieniu od Fitzgeraldowskiego bohatera, Woolfiemu pomysły na wydawanie pieniędzy szybko się kończą. Nie dlatego, że ma już wszystko, ale dlatego że nie jest w stanie nic nowego wymyślić. Ma środki, które pozwoliłyby mu podporządkować sobie świat, ale nie potrafi wyjść poza obszar konsumpcyjnych pragnień. Wilk jest syty, bo jego instynkty i potrzeby są ubogie.
Satyra na bankowców udała się Scorsesemu przednio. Rezygnując zupełnie z liczb i wykresów, a więc analizy kryzysu, jak i z rozliczania go czy pocieszania przezeń pokrzywdzonych, twórca skupia się na grozie płynącej z - mających ciche przyzwolenie społeczne - głupoty i niekompetencji ludzi obracających wielkim kapitałem. To nie przypadek, że pracownicy giełdy w "Wilku..." najbardziej przypominają naćpanych bohaterów "Trainspotting" i "Las Vegas Parano". Łączy je więcej. Choćby to, że da się ich tak samo lubić, bo zachowują się podobnie - nieodpowiedzialnie i nieokrzesanie, na bakier z etykietą.
Tragikomiczny koncept reżysera spełnia swoją rolę, ale mimo to sam film nie mówi na temat kryzysu nic nowego. A przecież zaangażowanego w losy ojczyzny reżysera nie zwalnia z tego nawet wywrotowa forma, którą wybrał.
7/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Wilk z Wall Street" ("The Wolf of Wall Street"), reż. Martin Scorsese, USA 2013, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 3 stycznia 2014 roku.
---------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!