"Wielkie piękno" [recenzja]: Urojone podróże
65-letni dziennikarz Jep Gambardella (wielki Toni Servillo) jest królem życia. Jego tronem jest Rzym, a dworem - lokalna elita intelektualna, czyli podobna jemu zbieranina narcyzów i obiboków. Jep napisał kiedyś powieść, ale szybko porzucił karierę literacką na rzecz imprez i miłosnych przygód. Z błogim uśmiechem na twarzy utonął w barwnym korowodzie Wiecznego Miasta.
"Wielkie piękno" Paolo Sorrentino razem ze "Spring Breakers" Harmony'ego Korine'a i "Wilkiem z Wall Street" Martina Scorsese tworzy nieformalny cykl; cykl, który - jeśliby poddać się pokusie tagowania rzeczywistości - można by nazwać "trylogią hedonizmu". U Korine'a obserwujemy barwne ekscesy młodzieży, a u Scorsese patrzymy, jak spełniają się najbardziej ordynarne fantazje dojrzałych mężczyzn. Natomiast u Sorrentino możemy się przekonać, czy bycie wiecznym imprezowiczem jest w ogóle możliwe i dokąd prowadzi niekończąca się rozpusta. Odpowiedź jest, no cóż, raczej niemoralna.
Jep ma wiecznie zamrożony na twarzy lekki uśmiech - wygląda on niczym pękniecie, blizna po zbyt intensywnej rozkoszy. Bohater kładzie się nad ranem i budzi po południu; zanim wstanie z łóżka, długo obserwuje sufit i wyobraża sobie, że jest to tafla morza, po której śmigają motorówki. Wieczorem rusza w tango: odwiedza bankiety, dyskoteki i bary ze striptizem, przechadzając się po mieście krokiem na zmianę tanecznym i chwiejnym, niczym ktoś pomiędzy turystą a panem robiącym obchód po swoich włościach. Jeśli lekkość bytu byłaby właściwością fizyczną, Jep lewitowałby nad kopułami rzymskich bazylik.
Jak na swoje 65 lat Jep trzyma się bardzo dobrze. Nie ma wytarganych wódą policzków i nie cherla papierosową smołą. Przez dekady spędzone na zabawie nie dorobił się jakimś cudem żadnych nałogów i chorób wenerycznych. To trochę nieprawdopodobne, ale uszanujmy licentia poetica: bohater "Wielkiego piękna" poznał sekret równoważenia szaleństwa ze zdrowym rozsądkiem.
W tym oceanie beztroski pływa jednak kropla goryczy. W nagłych zrywach Jep zaczyna szukać straconego czasu, wspomina dawne miłości, w rwanych wewnętrznych monologach tłumaczy się sam przed sobą. Czasem rozgląda się nawet za sensem życia. Jep jest jednak zbyt inteligentny, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że te lekkie drgnienia duszy są niewielką ceną, jaką płaci za swoje życie.
"Nasza podróż jest całkowicie urojona. W tym jej moc" - ten cytat z "Podróży do kresu nocy" Céline'a otwiera "Wielkie piękno" i stanowi też motto Jepa. Film Sorrentino jest próbą uchwycenia takiego właśnie stanu ducha: poczucia nierealności całego świata z równoczesną chęcią czerpania z niego całymi garściami. Tytułowe "wielkie piękno" to ekstaza, której niezmordowanie poszukuje Jep. Szuka jej w tłumie tańczących ludzi, w dzielonych z kobietami łóżkach i w samotnej kontemplacji architektury lub przyrody - zawsze jednak trafia na kicz. Imprezy przypominają średniobudżetowe klipy drugorzędnych gwiazdek, kobiety są głupie i egzaltowane, a Rzym wygląda jak cyrk lub filmowa makieta. Wielkim sukcesem Sorrentino jest to, że znajduje równowagę między pięknem a brzydotą, zachwytem a zmęczeniem, radością a melancholią.
Ten epizodyczny, efekciarski i czerpiący garściami z kina Felliniego film przypomina sen: na tyle dziwaczny, aby wiedzieć, że to sen, i na tyle przyjemny, aby nie chcieć się z niego obudzić. Sen, który jest tylko snem i aż snem.
8,5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Wielkie piękno" ("La grande bellezza"), reż. Paolo Sorrentino, Włochy, Francja 2013, dystrybutor: Film Point Group, premiera kinowa: 7 lutego 2014 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!