"W ciemności": Moje Żydy
"W ciemności", reż. Agnieszka Holland, Polska, Niemcy 2011, dystrybutor Kino Świat International, premiera kinowa 5 stycznia 2012 roku.
Autentyzm i szczerość zamiast patosu i egzaltacji. Brutalny realizm, ale nie epatowanie przemocą. Wspaniałe kreacje aktorskie i realizacyjna maestria, które współgrają, a nie dominują nad scenariuszowym zamysłem. "W ciemności" Agnieszki Holland to kino, które po prostu musi robić wrażenie.
Tym bardziej, że podejmuje temat, który mimo upływu czasu i głosów, że powiedziano o nim już wszystko, wciąż budzi żywe reakcje. I to nie tylko w kraju nad Wisłą, gdzie każdy - niezależnie od moralności, poglądów czy preferencji politycznych - słysząc słowo Holokaust, uruchamia w swoim umyśle cały ciąg najróżniejszych skojarzeń.
Co ważne, Holokaust u Holland zaprezentowany jest w skali mikro - poznajemy autentyczną historię Polaka ze Lwowa, Leopolda Sochy, który przez czternaście miesięcy dawał schronienie i pomagał ukrywającej się w kanałach niewielkiej grupie żydowskich uciekinierów z getta. To, co początkowo wydawało się okazją do dodatkowego zarobku, z czasem zamieniło się w głęboką więź, odzwierciedlającą się w narażaniu życia nie tylko własnego, ale także swojej rodziny.
Przy tego typu historii łatwo można było popaść w patetyczny nastrój, martyrologię i przesadną ckliwość, widz przytłoczony emocjami, reagowałby wówczas - nawet mimochodem - fontanną łez. Holland tymczasem udało się tego uniknąć, i to nawet pomimo często obecnych na ekranie obrazów ludzkiego poniżenia i cierpienia. Dzięki unikaniu tanich emocjonalnych chwytów, wiarygodność jej opowieści zyskała jeszcze na sile.
Nie bez znaczenia była w tym wypadku także fenomenalna postawa całej ekipy "W ciemności". Począwszy od aktorów, przede wszystkim grającego główną rolę i zasługującego na najwyższe wyrazy uznania Roberta Więckiewicza, przez scenografię, oddającą koloryt ówczesnego Lwowa, montaż, nadający dynamizmu długim sekwencjom w ciasnych kanałach, po nagrodzone na zeszłorocznym festiwalu Plus Camerimage Złotą Żabą zdjęcia Jolanty Dylewskiej, konstruujące klaustrofobiczny świat ciemności i wzmacniające zagubienie w nim bohaterów.
Zachwyca także realizacyjna dbałość o szczegóły, które dla międzynarodowej widowni mogą nie mieć znaczenia, tymczasem dla rodzimego widza są czasem osią ekranowego świata przedstawionego. Oprócz kostiumów i przedmiotów z epoki czy prezentacji życia wielokulturowej i wielowarstwowej lwowskiej ulicy, największe wrażenie robi zróżnicowanie językowe jej mieszkańców. Niemiecki, rosyjski, ukraiński, jidysz, polski, a nawet bałak, czyli lwowska odmiana tego ostatniego, gwara, którą fenomenalnie posługuje się zwłaszcza Socha-Więckiewicz, są z jednej strony kolejnym elementem uwierzytelniającym diegezę, z drugiej, jeszcze bardziej angażują widza w filmową rzeczywistość.
A trzeba przyznać, że od tej naprawdę ciężko mu się choć na moment uwolnić. Reżyserce bardzo szybko udaje się pozyskać sympatię zarówno dla głównego (anty)bohatera, jak i dla kilkunastoosobowej, diametralnie się różniącej grupy, która na bardzo małej przestrzeni musi ze sobą cały czas przebywać.
Holland nie posuwa się przy tym do uwznioślania ich postaw za wszelką cenę. Postawieni w ekstremalnej sytuacji Żydzi oszukują, kradną, zdradzają, mordują (także samych siebie), a Socha zanim stanie się ich jedyną nadzieją na przeżycie, myśli przede wszystkim o tym, jak na nich najwięcej zarobić. Do końca pozostając zresztą dobrodusznym prostakiem, który po wyprowadzeniu grupy z kanałów, przedstawia ich swojej żonie, mówiąc: "Wandziu, to są właśnie moje Żydy".
Oczywiście tworząc tę skomplikowaną rzeczywistość, reżyserka korzysta z doświadczeń poprzednich twórców, opowiadających o II wojnie światowej, zwłaszcza tych polskich, nawiązując i oddając hołd dziełom Wajdy (raczej "Kanałowi" niż "Katyniowi") i Polańskiego ("Pianista"). Jej opowieść jest jednak przede wszystkim bardzo osobista, a przekazem wychodzi poza obręb prezentowanych w filmie zdarzeń, doszukując się jakichś ogólnych prawd o człowieczeństwie (kiedy się objawia), heroizmie (kogo na niego stać), przekraczaniu granic moralności (czy można je tłumaczyć chęcią przeżycia za wszelką cenę).
"W ciemności" jest polskim kandydatem do Oscara (na kampanię reklamową musiano sporo wydać, bo zewsząd się nam o tym przypomina) i trzeba powiedzieć, że ze względu na swoją uniwersalność, kosmopolityzm i podejmowany temat nie jest bez szans, przynajmniej na znalezienie się w piątce nominowanych (choć statuetkę zgarnie zapewne irańskie "Rozstanie" Ashgara Farhadiego).
Osobiście żałuję, że bardziej nie wypromowano kreacji Więckiewicza (choć były podobno takie starania). Nie jest to łatwe, ale m.in. zeszłoroczne "Biutiful" i Javier Bardem udowodnili, że o nagrody aktorskie Akademii nie muszą wcale walczyć artyści jedynie za role w filmach anglojęzycznych.
8/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!