Zabić sobowtóra
"Czarny łabędź", reż. Darren Aronofsky, USA 2010, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 21 stycznia 2011
Jeśli miałbym powiedzieć, czy Darren Aronofsky nakręcił dobry film, wolałbym uciec do stwierdzenia, że "Czarny łabędź" jest zaskakującym obrazem. Osadzenie opowieści o świecie baletu w estetyce kina grozy było bowiem ryzykownym pomysłem.
Amerykański reżyser jest twórcą, który nie boi się ekstremalnych wyzwań. Najlepiej bezkompromisowość jego spojrzenia na kino ucieleśnia aktorska kreacja w jego przedostatnim obrazie. Rola Mickeya Rourke'a w "Zapaśniku" wykraczała poza ramy tradycyjnego aktorstwa, zacierając granicę między artystyczną kreacją a rzeczywistością. W "Czarnym łabędziu" Aronofsky kontynuuje tę strategię, proponując nam historię zawieszoną między prawdą a zmyśleniem.
Punktem wyjścia jest "Jezioro łabędzie". Utworem Piotra Czajkowskiego dyrektor artystyczny nowojorskiej grupy baletowej Thomas Leroi (Vincent Cassel) zamierza zainaugurować nowy sezon. W odstawkę idzie dotychczasowa primabalerina (mała, ale znacząca rola Winony Ryder), nową gwiazdą estrady ma być debiutująca tancerka Nina (Natalie Portman). Reżyser "Jeziora łabędziego" wymaga jednak od swej faworytki, aby ta wcieliła się na scenie zarówno w postać Białej, jaki i Czarnej Łabędzicy.
Znać w filmie Aronofsky'ego fascynację klasycznym obrazem Josepha L.Mankiewicza "Wszystko o Ewie", opowiadającym o rywalizacji dwóch broadwayowskich aktorek. Ale "Czarny łabędź" silniej niż na konflikcie dwóch tancerek, koncentruje się na wewnętrznej walce Niny ze swoimi demonami, lękami i ambicjami. Jej psychoanalitycznym alter ego jest w filmie Aronofsky'ego Lily (Mila Kunis). I to może wprowadzić widza w konfuzję: czy Lily jest prawdziwą osobą, czy tylko fantazmatem Niny? Reżyser z premedytacją zaciera granicę między prawdziwym a wyobrażonym, tematem "Czarnego łabędzia" czyniąc istotę aktorstwa.
Czym innym, niż spędzającym sen z powiek wyzwaniem każdego aktora jest ciągła negocjacja między tym, kim się jest a tym, kogo się gra. Aktorstwo jest permanentną schizofrenią. Nieustającą walką ze swym sobowtórem. Jak najskuteczniej opowiedzieć zaś w kinie historię doktora Jekylla i pana Hyde'a? Wykorzystując konwencję kina grozy.
Aronofsky mroczny, gotycki klimat wprowadza do "Czarnego łabędzia" stopniowo. Najpierw Nina zauważa tajemnicze zadrapania na ramieniu. Następnie "ukąszenie czarnego łabędzia" atakuje tak ważne dla baletnicy palce u stóp. Kończy się to wszystko deformacją całego ciała. Rozbawiły mnie te sceny, prychnąłem nagłym śmiechem. Refleksja przyszła jednak dość szybko: czy jest dla baletnicy ważniejsze narzędzie pracy, niż ciało? Nie trzeba środków odurzających, które Lily wsypuje Ninie do drinka, by uwierzyć w wykoślawione Bellmerowskie fantazje, które proponuje nam Aronofsky.
Cielesność, przeradzająca się w erotyzm, jest zresztą jednym z lejtmotywów tego filmu. Czasem, jak podczas tanecznych prób Niny (Natalie Portman przez cały film pracuje nie tylko jako aktorka, ale też baletnica), osiąga szczyty wyrafinowania, po to, by po chwili wylądować na łóżku kiczu w lesbijskiej scenie między Milą Kunis i Natalie Portman. Jest więc trochę horroru, jest też i odrobina seksu.
Pozostaje balet. Znawcy pewnie pokręcą noskami. Moja intuicja podpowiada mi jednak, że w kinie nie udało się dotąd z równą brawurą (weźmy choćby wspaniałe zdjęcia Matthew Libatique'a - niełatwo jest filmować sceny, kiedy dokoła same lustra) i podobną przenikliwością (Aronofsky dociera do baletu poprzez ciało) wejść w ten niezwykle intrygujący i obcy świat. Zakończenie filmu pozostaje kwestią otwartą. Dla mnie jest częścią spektaklu. Jak zresztą cały film Aronofsky'ego, który można przecież traktować w całości jako filmową inscenizację "Jeziora łabędziego".
7/10