Oscary: Księżniczka jest tylko jedna!
Dlaczego Natalie Portman pozostaje murowaną faworytką do wygrania tegorocznego Oscara? Bo jej kreacja w "Czarnym łabędziu" jest klasycznym przykładem amerykańskiej szkoły aktorskiej w duchu Lee Strasberga.
Na czym polegała słynna Metoda, technika aktorska, którą promował w swej szkole guru amerykańskich gwiazd Lee Strasberg? Na utożsamianiu życia z aktorstwem! Jeśli Robert de Niro miał wcielić się we "Wściekłym byku" w postać słynnego boksera Jake'a La Motty, musiał nie tylko poznać osobiście pierwowzór swojego bohatera, ale też kilka miesięcy spędzić na sali treningowej, ucząc się od podstaw sztuki bokserskiej. To jednak nie wszystko, od aktora Metody wymaga się też bardziej ekstremalnych poświęceń. De Niro na potrzeby filmu Martina Scorsese przytył około 30 kilogramów!
Rola Natalie Portman w "Czarnym łabędziu" jest klasycznym aktorskim przykładem Metody. Aktorka opowiadała z okazji premiery o wyczerpujących, wielomiesięcznych sesjach, które fundował jej wymagający reżyser Darren Aronofsky. Nie tylko musiała się nauczyć wyglądać wiarygodnie na baletowej scenie, zmuszona była również do uformowania odpowiedniej sylwetki (oficjalne komunikaty mówią o utracie 10 kilogramów i diecie, opierającej się jedynie na jedzeniu marchewek i migdałów).
Najważniejsza okazała się jednak nie fizyczna wiarygodność, tylko psychologiczna wartość roli Portman. "Były takie noce, kiedy myślałam, że dosłownie zaraz umrę. Wtedy pierwszy raz zrozumiałam, jak można tak zaabsorbować się daną rolą, że może ona przejąć kontrolę nad twoim życiem" - aktorka wyznała w jednym z wywiadów.
Mimo że Portman wydaje się zdecydowaną faworytką niedzielnej gali, nie wolno zapominać o pewnym przypadku sprzed dwóch lat, kiedy Mickey Rourke - gwiazdor poprzedniego filmu Aronofsky'ego "Zapaśnik" - również rozważany była jako główny pretendent do statuetki Oscara. Jego rola była podobna z tą różnicą, że zamiast na baletowej scenie, występował na zapaśniczym ringu. Akademia wyżej oceniła jednak rolę Seana Penna w "Obywatelu Milku".
Najpoważniejszymi konkurentkami Portman są dwie doświadczone aktorki: Nicole Kidman i Annette Bening. Nicole Kidman już po raz trzeci otrzymuje nominację do Oscara. Najcenniejszą statuetkę zdobyła raz - za pierwszoplanową rolę Virginii Woolf w filmie "Godziny" Stehena Daldry'ego. Jej najnowszy film "Między światami" - porównywany jest do dwóch słynniejszych tytułów - "American Beauty" i "Drogi do szczęścia" - obydwa wyreżyserował Sam Mendes.
Podobieństwo dotyczyć ma tematyki tych produkcji, które ukazują "losy idealnej pary na zakręcie życia". O tym, że Akademia uwielbia kobiece kreacje w stylu "bo ja jestem proszę pana na zakręcie" najlepiej świadczy fakt, że zarówno odtwórczyni głównej roli "Drogi do szczęścia" - Kate Winslet, jak i gwiazda "American Beauty" - Anette Bening - otrzymały za swe występy oscarowe nominacje.
Nominacja dla Kidman nikogo więc nie dziwi, bardziej zaskoczył specjalistów fakt, że zupełnie pominięty w tegorocznej oscarowej rozgrywce został jej ekranowy partner - Aaron Eckhart.
Zobacz zwiastun filmu "Między światami":
Z pewną rezerwą przyjęto też nominację dla Annette Bening, która wyróżniona została za rolę w "obyczajowej lesbijskiej komedii" Lisy Cholodenko "Wszystko w porządku". Wciela się tam w postać lesbijki, wspólnie ze swoją partnerką wychowującą 18-letnią córkę, która pewnego dnia ogłasza mamom, że rozpoczyna poszukiwania biologicznego ojca.
Kontrowersje związane z przyznaniem Annette Bening nominacji do Oscara wiążą się z równoczesnym pominięciem jej równie błyskotliwej ekranowej partnerki - Julianne Moore. Zanim ogłoszono tegoroczne nominacje do nagród Akademii, prognozowano, że obie aktorki znajdą się wśród nominowanych w kategorii "najlepsza aktorka". Wykluczenie Moore z rywalizacji zrzuca się na karb wpływów Warrena Beatty'ego (prywatnie małżonka Benning) wśród członków Akademii.
Siła wpływów Beatty'ego jest jednak ograniczona. Mimo że w przeszłości jego żona nominowana była do Oscarów aż trzykrotnie, ani razu nie udało jej się opuścić Kodak Theatre ze statuetką w ręku.
Mimo że nominacja dla kolejnej z kandydatek do Oscara, Michelle Wiliams, nie powinna być zaskoczeniem - aktorka walczyła już o statuetkę Akademii w 2005 roku za rolę w "Tajemnicy Brokeback Mountain" - to na uwagę zasługuje fakt, że w tym roku Williams wyróżniona została za rolę w całkowicie niezależnej produkcji "Blue Valentine".
Wyreżyserowany przez nieznanego szerszej publiczności Dereka Cianfrance'a film to niskobudżetowa opowieść o przechodzącym kryzys małżeństwie, które powraca w idyllicznych wspomnieniach do początków swojej znajomości. Film miał pewne problemy z komisją przyznającą w USA kategorie wiekowe z powodu ostrych scen erotycznych, jednak zarówno reżyser, jak odtwórcy głównych ról - Williams partneruje tu Ryan Gossling - bronili autonomiczności dzieła, rezygnując z wprowadzenia koniecznych cięć.
Nominacją za rolę w "Blue Valentine" Michelle Williams potwierdza, że jest prawdziwą królową amerykańskiego kina niezależnego (proszę sobie przypomnieć jej wcześniejszy występ w filmie "Wendy i Lucy"), jednak nie będzie się liczyć w ostatecznej rozgrywce. Dla niej sama nominacja jest już wielkim sukcesem.
Zobacz zwiastun "Blue Valentine":
Podobnie ma się rzecz z ostatnią z nominowanych - jedyną debiutantką w oscarowym gronie - Jennifer Lawrence, którą wyróżniono za rolę w filmie "Do szpiku kości". Niezależny dramat w reżyserii Debry Granik (obraz walczy też o tytuł najlepszego filmu roku) opowiada o 17-letniej dziewczynie, która mieszka w odosobnionym górskim domu. Po tym jak jej ojciec, znany w okolicy producent metamfetaminy, zastawił dom jako kaucję za zwolnienie warunkowe i zniknął, a matka załamała się emocjonalnie, zostawiając sprawy własnemu biegowi, dziewczyna musi sama wziąć sprawy w swoje ręce.
Jennifer Lawrence już wygrała dzięki roli w "Do szpiku kości". Aktorkę zobaczymy w 2011 roku w kolejnych produkcjach: u boku Mela Gibsona "The Beaver" oraz w "X-Men: Pierwsza klasa". Pojawi się również na planie najnowszego filmu Olivera Stone'a "Savages".
O wiele bardziej pasjonująco przedstawia się za to rywalizacja o statuetkę Akademii w kategorii "najlepsza aktorka drugoplanowa". Ciężko wskazać tu jednoznaczną faworytkę. Mimo że w przedoscarowych spekulacjach najwięcej szans daje się Helenie Bonham Carter z rolę w "Jak zostać królem" (brytyjska gwiazda zgarnęła już w tym roku nagrodę BAFTA), to spore szanse na końcowy sukces ma również Melissa Leo, która w filmie "Fighter" wcieliła się w zaborczą matkę głównych bohaterów. Aktorkę doceniono już podczas gali Złotych Globów, gdzie pokonała Helenę Bonham Carter.
O statuetkę walczy też - to największa niespodzianka drugoplanowych nominacji - australijska aktorka Jacki Weaver, która w obrazie "Królestwo zwierząt" stworzyła kreację... bliźniaczo podobną do tej zagranej w "Fighterze" przez Melissę Leo.
Na zwycięstwo raczej nie ma co liczyć Amy Adams, która w "Fighterze" wyraźnie ustępuje pola Mellissie Leo oraz debiutantka - 14-letnia Hailee Steinfeld, która w "Prawdziwym męstwie" co prawda świetnie spisuje się na tle tak doświadczonych gwiazd, jak Jeff Bridges oraz Matt Damon, ale dopiero stawia pierwsze kroki w zawodzie. Swoją drogą, jej kreacja zasługiwała na nominację w kategorii "najlepsza aktorka pierwszoplanowa".
Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej zostaną wręczone 27 lutego, w Kodak Theatre w Los Angeles. Transmisję z 83. gali wręczenia Oscarów przeprowadzi - jako jedyna polska stacja telewizyjna - Canal+.