Kurs pozytywnego myślenia
"Wszystko w porządku", reż. Lisa Cholodenko, USA 2010, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 25 lutego 2011 roku.
"Wszystko w porządku" - taką nazwę mogłaby nosić grupa terapeutyczna dla ludzi potrzaskanych przez życie, jedna z tych, w których każe się uczestnikom usiąść na ziemi, zamknąć oczy, otworzyć umysły i dryfować przez swój wewnętrzny kosmos. Przecież grunt to odnaleźć prawdziwego siebie, zdefiniować swoją tożsamość seksualną i zbudować na jej fundamentach szczęśliwe życie. "Wszystko w porządku" Lisy Cholodenko jest w pewnym stopniu odpowiednikiem rzeczonej sesji - to pogodna i spokojna opowieść o umacnianiu własnego poczucia spełnienia.
Ten film - tak jak "Splendor" zasłużonego dla new queer cinema Gregga Arakiego - pokazuje próby stworzenia alternatywnej komórki społecznej, opozycyjnej wobec heteroseksualnego modelu rodziny. Jules (Julianne Moore) i Nic (Annette Bening) to lesbijki, które skorzystawszy z usług banku spermy, urodziły dwójkę dzieci: Lasera (Josh Hutcherson) i Joni (Mia Wasikowska). Cała czwórka od kilkunastu lat wiedzie całkiem przyjemne życie i wydaje się być wolna od patologii i terroru twardogłowych konserwatystów.
Dzieci jednak wkraczają w okres dojrzewania i nadchodzi dla nich czas samookreślenia. Matki podejrzewają Lasera o skłonności homoseksualne, ale ten chce tylko spotkać swojego biologicznego ojca, nazywanego tutaj eufemistycznie "dawcą". Okazuje się nim wiecznie uśmiechnięty i nadużywający słowa "cool" Paul (Mark Ruffalo).
Chociaż mężczyzna wkracza w życie czwórki z kieszeniami pełnymi dobrych chęci, to niestety staje się dla nich przysłowiowym "piątym kołem u wozu". Ktoś kogoś tutaj zdradzi, ktoś inny wykrzyczy komuś w twarz od lat skrywane żale, na tym jednak skończy się cała awantura i po kilkudziesięciu minutach wszystko wróci do punktu wyjściowego, w myśl zasady: "co nas nie zabije, to nas wzmocni".
To zadziwiające, z jaką łatwością Cholodenko udaje się zbudować rzeczywistość, w której konflikty są jedynie krótkimi spięciami, a międzyludzkie porozumienie nie stanowi wcale ukrytego za siedmioma górami świętego Graala. Prawie cały czas świeci tutaj słońce, a muzyczne tło tworzy sielska gitara akustyczna; słowem - filmowe życie jest piękne.
Trudno jednak posądzać Cholodenko o demagogię i tworzenie jednowymiarowego plakatu na rzecz prawa homoseksualistów do posiadania własnej rodziny. Postacie są pełnokrwiste, poszczególne sytuacje naszkicowano w sposób wiarygodny, delikatność nie przetapia się w nijakość, a nawet banały nie brzmią banalnie. Reżyserka wspaniale ogrywa tak pozornie prozaiczne sytuacje jak rozmowa dzieci z ojcem, w czasie której obydwie strony potrafią jedynie wymieniać drętwe uśmiechy i pytania rodem z kwestionariusza osobowego. Ten świat żyje i oddycha, a pojedyncza łza może spaść w nim z siłą meteorytu.
Potężna w tym zasługa odtwórców głównych ról - wymienienie faworyta byłoby w tym wypadku niemożliwe. Moore i Ruffalo urzekają swoim luzem, Bening to żyleta o miękkim sercu, Wasikowska i Hutcherson mają w sobie świeżość i energię. Wszyscy razem tworzą naprawdę fajną rodzinkę i po spędzonych z nimi dwóch godzinach sam byłem gotów uwierzyć, że wszystko jest w porządku.
8/10