Tim Roth: Haneke mi się wypłakał
O tym, co myśli o brytyjskim rządzie, jakie jest jego najbardziej traumatyczne doświadczenie, związane z planem filmowym oraz o nowym projekcie reżyserskim - mówił w środę, 13 kwietnia, gość festiwalu Off Plus Camera, brytyjski aktor Tim Roth.
Tim Roth otrzyma dziś wieczorem specjalną nagrodę festiwalu Off Plus Camera - Pod Prąd - przyznawaną niepokornym i niezależnym twórcom filmowym. Przy okazji pobytu gwiazdora, zaprezentowany zostanie także jego reżyserski debiut "Strefa wojny".
Roth przyznał podczas konferencji prasowej, że ma problem z nazwaniem współczesnego kina brytyjskiego mianem "niezależnego".
- Większość pieniędzy, jakie w Wielkiej Brytanii wydaje się na robienie filmów, idzie na produkcje typu "Harry Potter". Co to oznacza? Że nie ma już pieniędzy dla nas - podkreślił Roth. - Kiedy jednak spojrzymy wstecz... Kto mógł być niezależnym filmowcem w latach 50. Albo 60? Burt Luncaster, ludzie tacy jak on. Ludzie, którzy robili swoje własne filmy, pomimo pracy dla wielkich wytwórni. Nic się szczególnie nie zmieniło w tej materii.
Brytyjski aktor zapytany został również o wrażenia ze współpracy z Quentinie Tarantino, u którego wystąpił w trzech filmach, w tym w najsłynniejszej swojej roli w "Pulp Fiction".
- Widzieliście kiedyś jakiś wywiad z Quentinem Tarantino? To już wiecie jak to jest pracować z Quentinem Tarantino! On niczego nie udaje, jest dokładnie taki, jakie sprawia wrażenie. Jest niezwykle szalony, niesłychanie szybki i wyjątkowo twórczy - wspomniał Roth.
Aktor wyjawił również, jak bardzo ceni sobie pracę przy telewizyjnych projektach. Jego ostatnią serialową rolą była kreacja dra Cala Lightmana w produkcji "Magia kłamstwa".
- To dla mnie rodzaj eksperymentu - przyznał Roth. - Początkowo ciężko było wczuć się w tę rolę. Miałem jednak to szczęście, że współpracowałem przy tej produkcji z naprawdę wyjątkową ekipą. Niedługo znów będę robił z nimi jedną rzecz - dodał aktor.
Na czym jednak polega przekleństwo pracy w telewizyjnych produkcjach? - Kiedy już wszyscy się zgraliśmy i to, co robiliśmy zaczynało mieć sens, okazało się, że nie będzie kolejnego sezonu. Koniec. Kropka - powiedział Roth.
Dlatego aktor nie przestaje grywać u najważniejszych niezależnych twórców kinowych. Jednym z nich jest Austriak Michael Haneke, u którego Roth wystąpił w amerykańskim remake'u filmu "Funny Games". - To było najbardziej koszmarne doświadczenie na planie filmowym w całym moim życiu. Wiecie, odtwarzaliśmy tylko role z oryginalnego filmu. Każdego ranka budziłem się w zestresowany, kładłem spać się w jeszcze większym stresie - mówił Roth, dodając jednak, że Haneke jest wspaniałym reżyserem, którego niezwykle ceni.
- Jest genialny. Wiecie, że wypłakał mi się w rękaw? Co to u licha, miało znaczyć?... No, miał zły dzień na planie... - Roth żartobliwie scharakteryzował twórcę "Białej wstążki".
Brytyjski aktor przypomniał również okoliczności towarzyszące promocji jedynego reżyserskiego filmu "Strefa wojny".
- Wiecie, że nikt na to nie poszedł? To trudny, skomplikowany film. Potrzebujesz oglądać go w inny sposób, niż hollywoodzkie superprodukcje. Wyobraźcie sobie, że nawet dziś niezwykle trudno jest wyświetlić go w sali, na której znajduje się przynajmniej 35 osób - powiedział gwiazdor.
Przy okazji wspomniał współpracę w Rayem Winstonem, który wystąpił w jego reżyserskim debiucie. - Nie chciałem go jako aktora, bo się go... bałem. Przerażał mnie. Wydaje mi się, że w ten sposób działał też na dzieci na planie "Strefy wojny". Wiecie dlaczego się na niego zdecydowałem? Był jednym aktorem, który wywoływał strach.
- Pamiętam jednak, jak się umówiliśmy na pierwsze spotkanie. To było na piątym piętrze a w budynku nie było windy. Ray, jak wiecie, nie wygląda jakby biegał codziennie rano. Kiedy więc wdrapał się na samą górę, musiał najpierw zrobić kilka okrążeń wokół stołu, żeby złapać oddech. "Dobrze byłoby dla odmiany zagrać pozytywny charakter" - powiedział. To było jego podejście do tej postaci. Uwielbiam go jako aktora. Jestem zazdrosny o niego. Jest dla mojej generacji kimś w rodzaju Richarda Burtona. Poza tym, że jest bardziej utalentowany - przyznał Roth.
Gość Off Plus Camera nie ukrywa, że nie pozostaje jednak obojętny na ewentualność występu w hollywoodzkich blockbusterach. Dlaczego? - Z powodu pieniędzy - szczerze wyznaje Roth. Dodaje jednak, że "nie ma go chyba na ich liście", ponieważ dotychczas wystąpił tylko w jednej podobnej produkcji "Hulku".
Jest jeszcze jeden powód dla którego warto kręcić hollywoodzkie filmy. Dla własnych dzieci! - Gdybym zagrał w "Kick-Ass"? To dopiero byłoby coś! - powiedział Roth. - "Iron Man"? Oczywiście! Zwłaszcza, że gra tam Robert Downey Jr, z którym zrobiłem kiedyś krótki film - powiedział Roth.
Aktor zdradził jednak, że zamiast przygotowywać się do roli w blockbusterze, szykuje się do powrotu na reżyserski fotel. - To będzie niezwykle mało komercyjny film. Bardzo mroczny. I amerykański. Jaki wniosek? To chyba nie będzie zbyt popularna produkcja. W rzeczywistości to subtelna opowieść o dzieciach - zaśmiał się Roth.
Spotkanie z Timem Rothem miało również pewien polityczny akcent. Zapytany o sukcesywne zabijanie kultury przez brytyjski rząd, gwiazdor rozpoczął mini-wykład na temat skandalicznych działań brytyjskich władz, związanych z obcięciem dotacji dla niezależnych artystów. - Widownia w dół, przemysł filmowy - w dół. Jedyną szansą dla nas na obejście polityków jest internet - powiedział aktor. - Internet to prawdziwa awangarda kina - dodał.
- Pieprzyć brytyjski rząd! - zakończył swą wypowiedź Roth.