Sonia Szyc i Borys Szyc razem w filmie "Miało cię nie być". "Tata łezkę uronił" [wywiad]
- Nie jest to opowieść o nas, ale emocje, które w nią włożyliśmy, są nasze. Myślę, że w czasie pracy na planie załatwiliśmy coś między sobą. Mogliśmy na siebie nakrzyczeć, wygarnąć sobie parę rzeczy - mówi Borys Szyc. Z córką Sonią aktor zagrał w filmie "Miało cię nie być", który miał premierę na niedawno zakończonym festiwalu Mastercard OFF CAMERA w Krakowie. W rozmowie z Interią opowiadają nie tylko o pracy nad tą produkcją.
Sobota zapowiada się na piękny dzień, ale gdy wreszcie spotykamy się z Sonią i Borysem na rozmowę, zaczyna padać. Tego weekendu jednak deszcz tej dwójce nie popsuje. Tryskają energią, a wieczorem wydarzy się jeszcze więcej. Sonia Szyc odbierze statuetkę Mastercard Rising Star na gali zamknięcia festiwalu Mastercard OFF CAMERA.
"Za naturalny talent i łatwość odegrania złożonych emocji postaci przechodzącej przez ciężki osobisty dylemat w młodym wieku. Wierzymy w to, że ta rola to początek długiej i wspaniałej kariery" - usłyszy Sonia, odbierając wyróżnienie.
Premierowo na festiwalu, a od września w kinach można ją będzie oglądać w filmie "Miało cię nie być" (reżyseria: Jakub Michalczuk, "Teściowie", scenariusz: Katarzyna Sarnowska i Jakub Michalczuk). Gra Ryfkę, siedemnastoletnią dziewczynę, która niespodziewanie zjawia się u swojego ojca - Michała. Wizyta go zaskakuje, ich relacja pozostawia wiele do życzenia, ale Ryfka wie, co robi. Tak przynajmniej sądzi. Ma pewien problem i pomysł, jak go rozwiązać, ale nieobecny do tej pory tata pokrzyżuje jej plany.
Jak to się wszystko zaczęło i wyglądało na planie? O tym Borys i Sonia opowiedzą sami najlepiej.
Dagmara Romanowska: Po raz pierwszy przeprowadzam wywiad z córką i ojcem, a wy po raz pierwszy gracie razem...
Borys Szyc: - Wspólnego wywiadu również udzielamy po raz pierwszy!
Jak ta przygoda się rozpoczęła?
Borys: - Zaczęło się od Soni.
Sonia Szyc: - I to dość śmiesznie. Przyjechałam do Warszawy dosłownie na dwa dni, na "osiemnastkę" koleżanki. Niczego więcej na ten dzień nie planowałam. Tata odebrał mnie z dworca, a na przywitanie zapytał: "Słuchaj, napisał do mnie taki reżyser, Kuba Michalczuk. Chciałby zobaczyć nas razem - jak gramy. Ma pomysł. Może chcesz spróbować?". Casting miał odbyć się następnego dnia rano, czyli zaraz po imprezie. "Czemu nie" - odpowiedziałam, specjalnie nie zastanawiając się. Byłam przekonana, że i tak nic z tego nie wyjdzie. W drodze do znajomej dostałam sceny do przygotowania. Na szybko je przeczytałam, próbowałam nauczyć. W sobotę stawiliśmy się z tatą... gdzie to było?
Borys: - W Teatrze 6. Piętro.
Sonia: - Na chwilę przed spektaklem taty.
Borys: - To było dość szalone. Nie za bardzo się przygotowaliśmy - bo i kiedy? Nie zdążyliśmy nawet porządnie się zestresować. Ja może byłem trochę bardziej spięty, Sonia - wyluzowana. Przyjechała na imprezę, a nie po rolę. Nie zależało jej, a ja miałem nagle zagrać z córką. W dodatku scena, którą dostaliśmy, była wymagająca.
W jakim sensie?
Borys: - Bardzo emocjonalna: pierwsze pojawienie się Ryfki u Michała i pierwsza spinka między nimi. Na tym etapie pracy wyglądała inaczej niż ostatecznie w filmie. Wszystko rozgrywało się w tonie sporej pretensji. Zagraliśmy. Chyba się spodobało.
- Z tego, co wiem, reżyser i producenci o Soni myśleli wcześniej....
Sonia: - Był chyba kandydat do roli ojca. Szukali córki. Ktoś pomyślał o mnie, a potem o tacie.
To ciekawe, co mówicie, bo ja słyszałam odrobinę inną wersję, że Kuba Michalczuk pomyślał o was po przeglądzie portali plotkarskich pod kątem "trudnych relacji" (Borys i Sonia śmieją się, słysząc to hasło). Tak trafił na filmik sprzed kilku lat, na którym śpiewacie "Shallow" Lady Gagi i Bradleya Coopera.
Borys: - Znam też tę historię. Owszem, jak Sonia skończyła ósmą klasę, popełniliśmy taki występ i wrzuciliśmy filmik do sieci. Może Kuba coś w nim zobaczył, dostrzegł coś fajnego w naszej relacji? Wykorzystali nas po prostu (śmiech).
Sonia: - Może to nagranie Kubę zainspirowało, ale nie był to raczej żaden oficjalny pomysł na casting.
Soniu - czy myślałaś wcześniej o aktorstwie? Chcesz iść "w ślady ojca"? Czy "Miało cię nie być" to jeden wielki spontan?
Sonia: - Kilka razy pojawiłam się na castingach... Dla zabawy bardziej, może chęci sprawdzenia się. Wysłałam kilka zgłoszeń, nagrań, ale nic poważniejszego. Kilka tygodni przed zaproszeniem do "Miało cię nie być" przeszłam nawet do drugiego etapu zdjęć próbnych do innej produkcji. Na tym się skończyło. Było mi trochę po tym pusto, ale... specjalnie też się nie przejęłam. Nie spodziewałam się, że niedługo pojawi się kolejna szansa. I to taka. Nigdy nie nastawiałam się, że będę grać.
Borys: - O aktorstwie Sonia nigdy w domu nie mówiła - zawsze za to o muzyce i śpiewaniu.
Sonia: - Bardziej mnie ciągnie w stronę muzyki, ale skoro pojawiła się opcja zagrania w filmie... Artystyczne kierunki mają to do siebie, że można je łączyć, nie muszą się wykluczać.
Borys: - Możesz na przykład zagrać w musicalu, czego bardzo ci życzę!
Skoro mówicie o muzyce - nie brakuje jej w "Miało cię nie być". Może nie spoilerując, ale jest jedna bardzo muzyczna scena, która została podobno napisana specjalnie z myślą o was? Robicie w niej szalone rzeczy. Trochę to musical, a i owszem.
Borys: (śmiech) - Została napisana z myślą o nas z dwóch powodów. Raz: żeby pojawił się śpiew i jakaś fajna interakcja między bohaterami. Dwa: zgłosiłem Kubie, że mam niezwykle wartościowy materiał nagraniowy, a mianowicie Sonię, lat 4, która opowiada o tym, co jest dla niej ważne, co to jest miłość, przyjaźń. Nagrywałem ją na kamerę Hi8, na małe kasetki. Wymyśliliśmy, że Michał znajduje tę kamerę, w niej taśmę. Ogląda razem z Ryfką. Poniekąd ta scena wprowadza do historii pewien element tego, co potem stanie się puentą filmu. Dla mnie jest bardzo wzruszająca.
Sonia: - Ze względu na mnie wprowadzono też wątek szkoły muzycznej i chóru, w którym Ryfka śpiewa. Kiedy było już wiadomo, że zagramy, scenariusz został "pod nas" lekko zmieniony.
Borys: - Kasia Sarnowska napisała go dużo wcześniej. Wyszła w nim od własnych doświadczeń. Na jakimś etapie pracy historia była opowiadana głównie z perspektywy córki. Relacje, które wiązały ją z ojcem, były bardziej zagmatwane. W kolejnej wersji Kuba wprowadził spojrzenie ojca i dał więcej przestrzeni dla sportretowania samej więzi. To też nie jest łatwa relacja. Obie strony chcą w niej dobrze, ale nie wiedzą "jak". Nie potrafią się ze sobą porozumieć. Są tematy, o których nie każdy potrafi mówić wprost. Bywa że dojście do tego zajmuje wiele lat.
Sonia: - Szczególnie ze swoją rodziną.
Borys: - Przede wszystkim z nią. Czasem do tego momentu nigdy się nie dociera. Ten film mówi o tej przełomowej chwili, gdy dwie osoby zostają zmuszone przez okoliczności do tego, żeby wreszcie poważnie i szczerze ze sobą porozmawiać i spojrzeć na siebie na nowo.
Nie sposób nie zadać wam tego pytania. Kuba i Kasia podkreślają, że to nie jest film o Szycach. Ale jednak wasza relacja jest w "Miało cię nie być" wyraźnie wpisana. Jak się w tym odnaleźliście? Ile daliście bohaterom własnych przeżyć, a na ile po prostu podążaliście za postaciami ze scenariusza?
Sonia: - Film przerósł naszą relację. Może kiedyś dużo się kłóciliśmy, ale teraz - nie pamiętam, kiedy po raz ostatni doszło między nami do jakiegoś starcia.
Borys: - Już się raczej nie kłócimy.
Sonia: (jednocześnie z Borysem) - Już się raczej nie kłócimy. Historia z filmu to na swój sposób nasze życie skondensowane w pigułce.
Borys: - Nie jest to opowieść o nas, ale emocje, które w nią włożyliśmy, są nasze. Myślę, że coś w czasie pracy na planie załatwiliśmy coś między sobą. Mogliśmy na siebie nakrzyczeć, wygarnąć sobie parę rzeczy. W domu nigdy aż tak na siebie nie darliśmy się. Nie przeklinaliśmy - może coś mi się kiedyś brzydkiego wymsknęło, ale... Nie, raczej nie.
- Z drugiej strony był w tym wszystkim rodzaj psychodramy, którą trudno opisać słowami. Mamy scenę największej kłótni między bohaterami. W głowie robi się specyficzny mętlik. Gram z córką, ale nie jestem sobą. Jestem w postaci. Wypowiadam kwestie, jednocześnie daję tej postaci swoje emocje. Sonia je odbija - jako Ryfka. Ale to przecież Sonia. Gramy. Wchodzę "piętro wyżej". Ona wskakuje jeszcze wyżej. Naciskam mocniej, ona odpowiada... To, co dzieje się między nami nie jest prawdą... ale trochę jest.
I tak budujemy prawdę "Miało cię nie być". To film, który jest bardzo blisko człowieka. My tak naprawdę za dużo tam nie gramy. Staramy się raczej być.
Sonia: - Jest w tym filmie dużo ciszy, spojrzeń...
Borys: - Momentów czekania na siebie, nieumiejętności powiedzenia czegoś. Kuba to doskonale wychwytywał. Czasami puszczał kamerę - a my graliśmy, graliśmy, nie wiedząc czy to już koniec, czy mamy dalej w daną scenę iść?
Sonia: - Wrzucał nas na głęboką wodę z hasłem: "Róbcie coś".
Borys: - I zaczynaliśmy improwizować. Scena z tańcem i śpiewem miała bodaj trzy duble. Każdy trwał znacznie dłużej niż to, co widzowie zobaczą w filmie. Po pięć, siedem minut. Musieliśmy wymyślać co możemy jeszcze zrobić, żeby pojawiła się akcja. Ktoś zakładał okulary, ktoś wskakiwał na kanapę, wykonał jakiś gest, drugie z nas reagowało. Bawiliśmy się.
Borysie - ty masz warsztat, dużą świadomość tego, co robisz. Wykształciłeś w sobie mechanizmy oddzielania się od bohatera. Soniu - ty debiutujesz, musiałaś grać, nie być sobą, ale trochę być. To wydaje się bardzo trudne. Jak nad tym pracowałaś?
Sonia: - Warsztatu nie posiadam, aczkolwiek mam ten przywilej, że go przez lata obserwowałam u taty. W naturalny sposób tę wiedzę chłonęłam.
Borys: - Sonia od małego przychodziła do teatru. Była chyba na wszystkich moich planach.
Sonia: - Często na nich się nudziłam (śmiech).
Borys: - Ale coś przez osmozę widać przeszło (śmiech).
Psychoterapia po zdjęciach nie była wam potrzebna?
Borys: - Przez chwilę miałem nieśmiałe obawy, czy trudniejsze sceny nie będą zbyt kosztowne dla Soni - Soniu, że po dniu zdjęciowym wrócisz do domu, żeby wypłakać się w poduszkę. Ale ty od początku zachowywałaś zdrowy dystans do całej tej sytuacji. Wchodziłaś w kolejne sceny i stany, i później łatwo z nich wychodziłaś.
Sonia: - Raz nie poszło tak łatwo. Mam na myśli scenę u lekarza. Nie nastawiałam się, co w niej będę robić. Nagrywaliśmy ją osobno. Najpierw tata w poczekalni. Potem ja w gabinecie. Kiedy tata pracował, wyszłam, po powrocie Kuba wziął mnie na stronę i szepnął: "A tata to tam łezkę uronił. Nosek czerwony mu się zrobił". "Tak? Dobra!" - odpowiedziałam i usiadłam w gabinecie. Nie wiem, co dokładnie się wydarzyło, jak do tego doszłam, ale naprawdę się popłakałam. Na tyle, że po skończeniu dubla przez dłuższą chwilę musiałam się uspokajać.
Borys: - To pokazuje, że używamy prawdziwych emocji. W aktorstwie są takie klucze - odkrywamy je w sobie w czasie pracy. Gest lub słowo - na przykład "córka" - coś w tobie uruchamia. Przynosi określoną reakcję - łzy - i idziesz za tym, pozostając w roli, mówiąc jej dialog. Stan jest prawdziwy. W pewnym sensie jest to bardzo przyjemne i oczyszczające: masz poczucie, że w coś naprawdę wszedłeś. Czerpiesz z siebie, ale potem musisz z tego wyjść. To ma swoją cenę.
Sonia: - Pamiętam, jak kiedyś cię o to nawet pytałam: "Jak płakać na zawołanie". Mówiłeś o różnych trikach - kropelki, wstrzymanie mrugania. Ale nie tego potrzebowaliśmy w tej historii.
Borys: - Strasznie się cieszę, że to przeżyłaś, nie każdy aktor tego doświadcza, wielu jest tylko technicznych. Trzeba im zawsze dmuchnąć w oko, wkropić sztuczne łzy. Ale to uczucie, które masz w środku po zagraniu takiej sceny, na prawdzie, z siebie, jest nie do zastąpienia. Dla takiego uczucia ja uprawiam ten zawód. Pozwala mi prawdziwie przeżyć coś nieprawdziwego. Na scenie, przed kamerą wejść do innego życia, świata. I przekazać odrobinę tej prawdy drugiemu człowiekowi.
Czy Kuba miał jakiś "sekretny" sposób na reżyserowanie was: było nie było córki i ojca? Debiutantki i doświadczonego aktora?
Borys: - Oni złapali super przelot. Mnie olewał: "Poradzi sobie". Z Sonią miał bardzo emocjonalny kontakt, bezpośredni. Nie patyczkował się z nią: "Robimy Sonia! Do przodu!". Świetnie ją motywował.
No tak, "Soniu, spójrz, a tata to w tej poczekalni płakał"...
Borys: - Wiedział, jak ją podejść. Wiedział, że ma ambicje i że jak podpowie jej coś takiego, ona w to pójdzie natychmiast.
Sonia: - Czasami pojawiała się między nami lekka rywalizacja, obok wsparcia. Pobudzała mnie w dobry sposób. Myślę, że na żadnym innym planie nie mogłabym czuć się lepiej. Kuba nie traktował mnie jako osoby niedoświadczonej, młodszej. Byliśmy zawsze na równi, "ziomalsko". Wygłupialiśmy się, w żartach na siebie obrażali. To mnie rozluźniało.
Kuba Michalczuk mówił o twoim profesjonalizmie na panelu branżowym poświęconym "Miało cię nie być" na festiwalu Mastercard OFF CAMERA. Wręcz nie mógł się ciebie nachwalić. Podkreślał, że potrafisz powtarzać duble, jesteś bardzo precyzyjna. Nie jest to oczywiste...
Borys: - Napawało mnie to taką dumą!
Sonia: - W ogóle się nad tym specjalnie nie zastanawiałam, ani tego nie analizowałam. Tak zawsze robi tata. Wydawało mi się to naturalne. Można inaczej?
Borys: - To, że stajesz w tej samej pozycji, jesteś powtarzalna w dublach - to oznaka absolutnego profesjonalizmu. Aktor, który nad tym panuje, natychmiast wzbudza szacunek u całej ekipy i bardzo ułatwia dalszą pracę nad filmem. Nie ma nic gorszego niż aktor, który nic nie pamięta: ani gdzie stał, kiedy wszedł, kiedy usiadł, gdzie spoglądał, w którym momencie robił pauzę w kwestii, chwytał szklankę. Teoretycznie to drobiazgi, ale są niezwykle ważne i reżyser, operator, montażysta w sekundę je wychwytują. Kiedy to masz, potrafisz, to znaczy, że coś z ciebie będzie.
- Boże, jak ona to dobrze robi! Naprawdę nic jej nie mówiłem. Czasem tylko wyjaśniałem, jaki efekt daje wykorzystanie określonego obiektywu. Cała reszta - to Sonia i Kuba. Z przyjemnością ich obserwowałem.
Mówiliście o prawdzie w "Miało cię nie być". To film, w którego dialogi się wierzy. Nie są literackie - takim językiem mówi się w domu, słyszy się go na ulicy.
Borys: - Poświęciliśmy temu wiele uwagi. Zawsze, siadając do scenariusza, mówię kwestie na głos. Jeżeli coś mi nie pasuje, czuję fałsz, zmieniam to. I to samo radziłem Soni: "Zmieniaj pod siebie, bo to w twoich ustach musi brzmieć prawdziwie, ty musisz w to wierzyć".
Wasi bohaterowie mierzą się z poważnym problemem...
Borys: - Jest on głównie pretekstem do tego, żeby wreszcie ze sobą porozmawiali. Pytanie jak mają to zrobić...
Właśnie jak? Ryfka i Michał wchodzą na poziom szczerości i otwartości nieobecny w wielu rodzinach.
Borys: - Jak ja Soniu mam z tobą rozmawiać? Wprost? Dookoła? Jak?
Sonia: - Sami też się tego przez ten film uczyliśmy, dla siebie. Nie tylko dla bohaterów. Myślę, że "Miało cię nie być" to ważna opowieść zarówno dla rodziców, jak i ich dzieci. Jak ta komunikacja międzypokoleniowa powinna wyglądać.
Borys: - Szczerze. Nawet mówisz to w filmie. Pamiętasz - jest taka scena, w której Michał pyta Ryfkę: "Czy boli cię to, co teraz mówię?", a ona odpowiada: "Trochę tak, trochę nie, ale przynajmniej jesteś szczery".
Sonia: - Poza szczerością ważny jest też szacunek. Nie miałam takich doświadczeń jak Ryfka - ani w relacji z mamą, ani z tatą. W naszej rodzinie rozmowa i szacunek zawsze były obecne, ale wiem, że nie jest to standard. Słyszę czasem od znajomych, że ich rodzice kategorycznie narzucają swoje zdanie i rozwiązania. Nie chcą słuchać, dzieci mają robić tak, jak jest im to powiedziane. Często pokutuje stereotyp, że młodzi ludzie nie mają nic do powiedzenia. Nie zgadzam się z tym. O tym też jest "Miało cię nie być". Coś dla siebie z tego filmu wynieść może każde pokolenie. Ale! To rodzice muszą stworzyć przestrzeń dla rozmowy.
Borys: - Zdecydowanie. Każdy z nas ma ego, pozycję, na której się w życiu okopuje. Z wiekiem coraz bardziej. Ściana staje się coraz grubsza i trudniejsza do zburzenia. A trzeba to zrobić, odkryć się przed dzieckiem: "Ej, też cierpię, to i to było dla mnie trudne, to zawaliłem...". Oczywiście to nie jest rozmowa z kilkuletnim Heniem [syn Borysa Szyca - przyp. red.], ale kiedy dziecko wkracza w dorosłość, jak najbardziej. To bardzo delikatny moment w życiu, dla obu stron.
- Jak na ciebie Soniu patrzę, jak cię obserwuję, to mnie niezwykle wzrusza. Słodkie "tiuturutu" i "lalala", na barana i plac zabaw już nie zadziała. To proste. Trudno jest zerwać maskę i zacząć poważnie rozmawiać, widzieć w dziecku już nie dziewczynkę, a kobietę z własnymi poglądami i doświadczeniem. I o tym też jest "Miało cię nie być".
Ryfka to bardzo dojrzała dziewczyna. Jej odwaga i decyzyjność imponują.
Sonia: - Dla mnie ona jest "naddojrzała". W jakimś momencie życia, może z powodu nieobecności w nim ojca, doszła do wniosku, że sama musi się sobą zaopiekować. Otoczyła się grubą skorupą samodzielności, pozbyła "wewnętrznego dziecka", nie chce sama przed sobą przyznać, że i jej przydałaby się pomoc, ktoś, kto przytrzyma ją za rękę. Uparcie usiłuje dźwigać całą odpowiedzialność na własnych barkach, chociaż jest zagubiona i nie do końca wie, czego chce. A przecież nie musi być w tym sama. Uczy się tego. To proces.
Michał również dojrzewa. Sytuacja zmusza go do tego, żeby stworzył tę przestrzeń...
Borys: - I u niego zapaliła się jakaś lampka, że warto coś w tym życiu zmienić, Dorosnąć, choć długo się przed tym bronił. Do czterdziestki.
Nie chcę zabierać wam całego dnia. Ostatnie, proste pytanie, ale ciekawa jestem waszych odpowiedzi: najfajniejsza i najtrudniejsza scena?
Borys: - Wiem, najfajniejsza dla Soni to beze mnie (śmiech).
Sonia: - Nie!
Borys: - Ja nie mam nic przeciwko. Ja się bardzo cieszę, kiedy ją widzę.
Sonia: - Byłam zachwycona pracą nad morzem. Tam są sceny bez Michała. Większość filmu powstała w Katowicach i Warszawie, czyli dwóch miastach, które bardzo dobrze znam, które są moim domem. Kiedy pojechaliśmy nad morze, poczułam czar filmowej przygody. Mieszkałam w kamperze, bez taty.
Borys: - Ja to rozumiem.
Sonia: - Poczułam, że kręcę film, że pracuję, wstaję o 5:00 rano. Że nie ma rodziców.
Borys: - Rozmarzyłem się. To są twoje pierwsze momenty dorosłości. Jedziesz gdzieś, możesz więcej... Ach! Masz teraz taki czas w życiu - zazdroszczę. Zdajesz maturę, możesz wybierać studia albo rok przerwy. Masz cały świat przed sobą. I jeszcze film zrobiłaś, jesteś na festiwalu. Hello!
Sonia: - Tam też była jedna z moich trudniejszych scen - tam całuję się przed kamerą. To było trochę stresujące.
A potem tata będzie oglądał...
Sonia: - Oglądał już chyba dwa razy.
Borys: (śmiech)
Po seansie mam jednak wrażenie, że zapomniałaś, że to jest tata. Jest jakaś "spinka".
Borys: - Staram się spinki nie robić.
Sonia: - To była cudowna zabawa - bardziej niż praca. Wstawanie do szkoły zawsze wymaga ode mnie ogromnego samozaparcia, a na planie filmowym byłam pierwsza gotowa do zdjęć.
Borys: - To coś znaczy.
Sonia: - Może.
Borys: - Bo chodzi o to, żeby robić to, co się lubi.