Reklama

Debbie McWilliams: Starałam się ukryć, że nigdy nie widziałam Bonda

- Ludziom wydaje się, Bond to cała moja kariera, co nie jest oczywiście prawdą - mówi Interii ceniona reżyserka castingu Debbie McWilliams, która pracowała przy ostatnich czternastu filmach o przygodach 007. Gdyby nie ona, Daniel Craig nigdy nie wcieliłby się w postać agenta Jej Królewskiej Mości. Pożegnanie dotychczasowego Bonda może jednak zbiec się z końcem przygody Debbie McWilliams z serią. - Ta praca bardzo się zmieniła. Nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak kiedyś. Może już więc czas na mnie - zastanawia się McWilliams.

- Ludziom wydaje się, Bond to cała moja kariera, co nie jest oczywiście prawdą - mówi Interii ceniona reżyserka castingu Debbie McWilliams, która pracowała przy ostatnich czternastu filmach o przygodach 007. Gdyby nie ona, Daniel Craig nigdy nie wcieliłby się w postać agenta Jej Królewskiej Mości. Pożegnanie dotychczasowego Bonda może jednak zbiec się z końcem przygody Debbie McWilliams z serią. - Ta praca bardzo się zmieniła. Nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak kiedyś. Może już więc czas na mnie - zastanawia się McWilliams.
Debbie McWilliams /Suzan Moore/PA Images /Getty Images

Na przełomie kwietnia i maja Debbie McWilliams przyjedzie do Krakowa, gdzie pełnić będzie obowiązki jurorki w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych festiwalu Mastercard Off Camera. 16. edycja imprezy odbędzie się w dniach 28 kwietnia - 7 maja 2023.

Na samym początku naszej rozmowy chciałem poprosić, aby wyjaśniła pani, na czym właściwie polega praca reżyserki castingu. Wszyscy wiemy, że chodzi o wybór odpowiednich aktorów do danego filmu, ale jak to wygląda w praktyce?

Debbie McWilliams: - To zależy od kraju, w którym się pracuje. Zawód reżysera castingu wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, ale w Wielkiej Brytanii w latach 40. i 50. XX wieku mieliśmy już bardzo rozwiniętą branżę filmową i, jak domyślam się, już wtedy pracowali ludzie, których zadaniem był wybór odpowiednich aktorów do powstających filmów.

Reklama

- Jeśli jednak chodzi o osobę, która próbuje wcielić w życie własne pomysły, by pomóc reżyserowi znaleźć tego, kogo szuka... Oczywiście my, reżyserzy castingu, mamy ogromną wiedzę na temat istniejących na rynku aktorów. Chodzimy na spektakle teatralne, śledzimy to, co dzieje się w telewizji, oglądamy mnóstwo filmów. Jeśli o mnie chodzi, mam bardzo szeroką wiedzę na temat aktorów z całego świata. To wynika z charakteru produkcji, przy których pracuję. To niekończąca się robota, każdego roku pojawiają się bowiem nowe twarze ty chcesz odkryć jak najwięcej nowych talentów.

- W Wielkiej Brytanii do naszych obowiązków dochodzi jednak także negocjowanie stawek. Jesteśmy w danym projekcie od jego początku aż do samego końca. To znacząca różnica. Wiem, że we Francji czy Niemczech reżyserzy castingu nie mają do czynienia z finansowym aspektem przedsięwzięcia. Dla mnie to jednak niezbędny element całej układanki - znając finansowe szczegóły projektu, wiem, na jaki rodzaj gwiazdy możemy sobie pozwolić. Wychodzi na to, że to dość skomplikowane zajęcie. Umiejętność zadowolenia tak wielu ludzi, zwłaszcza w obecnych czasach, w dobie serwisów streamingowych, kiedy producenci próbują dobrać obsadę, bazując na popularności aktorów w mediach społecznościowych... nie pozwala już na tak dużą kreatywność, jaką miałam wcześniej. Nie ukrywam, że dla mnie jest to najważniejsza część tej pracy. Bardzo mi tego obecnie brakuje.

Z sekretariatu na plan "Supermana 2"

Wróćmy do początków pani kariery w branży kinowej. Zanim zaczęła pracować pani jako reżyserka castingów, była sekretarką w jednym z londyńskich teatrów.

- Nie nazwałabym siebie sekretarką, mimo iż ukończyłam bardzo krótki kurs. Nie potrafię pisać na maszynie, byłam w tym beznadziejna, ale podchodziłam do tej pracy z entuzjazmem. To było wspaniałe miejsce na rozpoczęcie kariery - The Royal Court Theatre. Miałam tam możliwość spotkania z wielu wspaniałych ludzi. To była moja jedyna praca, jaką wykonywałam, zanim zostałam reżyserką castingów.

No właśnie. W jaki sposób zza biurka w sekretariacie teatru trafia pani do świata kina? Pierwszym pani filmem była chyba przygodowa produkcja "Mściwy jastrząb".

- Akurat o tym filmie chciałabym zapomnieć. Jeśli to zrobimy, to moim kinowym debiutem będzie "Superman 2". Pracę przy tej produkcji zawdzięczam wspaniałej reżyserce castingów Mary Selway, której asystentką byłam przez cztery lata. Wspólnie z Mary pracowałyśmy przy innych projektach Richarda Lestera, którego szczerze podziwiałam. Jako nastolatka chodziłam przecież do kina na jego filmy z Beatlesami. Kiedy Mary dostała propozycję pracy przy "Supermanie 2", mimo iż bardzo lubiła Richarda Lestera i pomimo faktu, że odpowiadała też za obsadę pierwszej części, poprosiła mnie, żebym to ja pracowała przy tym filmie, ponieważ nie dogadywała się z producentami. Miałam 28 lat i w ten właśnie sposób zostałam reżyserką obsady "Supermana 2". 

Następny był już Bond - "Tylko dla twoich oczu".

- Miałam mnóstwo szczęścia. Kierownik produkcji "Supermana 2" dostał pracę przy "Tylko dla twoich oczu". Wydaje mi się, że szukali właśnie nowej osoby w charakterze reżysera castingu, która wzniosłaby trochę świeżej krwi do serii filmów o Bondzie. Zadzwonił do mnie, poszłam na spotkanie z producentami i starałam się ukryć, że nigdy nie widziałam Bonda. Przypominało to rodzinny obiad. Dostałam do przeczytania scenariusz. Nie było tak, że musiałam walczyć o pracę przy tym filmie. Po prostu to się stało. I zostałam z nimi przez ponad 40 lat.

- Mimo iż pracowałam przy czternastu Bondach, w międzyczasie zrobiłam wiele innych rzeczy. Ludziom wydaje się, Bond to cała moja kariera, co nie jest oczywiście prawdą. Praca przy Bondach była jednak nieustającym wyzwaniem - w każdym kolejnym filmie wypróbowywaliśmy nowe pomysły. Jeśli pracujesz z tą samą grupą ludzi, nie możesz pozwolić sobie na lenistwo. Nie da się skopiować tego, co zrobiło się poprzednim razem.

Dlaczego Pierce Brosnan tak długo czekał, by zagrać Bonda?

Na to, by osobiście wybrać aktora do roli Jamesa Bonda, czekała jednak pani aż do filmu "W obliczu śmierci". Przy wcześniejszych pani Bondach agentem 007 był Roger Moore. Czytałem, że zanim ostatecznie przyjął propozycję występu w filmie "W obliczu śmierci", Timothy Dalton dwukrotnie odmawiał producentom serii.

Timothy Dalton był wyborem awaryjnym. Następcą Rogera Moore’a miał zostać Pierce Brosnan, mimo iż był wówczas nieco za młody do roli Bonda. Pierce występował wówczas w serialu "Remington Steele", ale produkcja była skłonna pójść mu na rękę i dać zgodę na jego udział w Bondzie - zrobiliśmy nawet przymiarki kostiumu i zdjęcia próbne. W ostatniej chwili zdecydowali jednak, że go nie puszczą. Zostaliśmy bez Bonda i dosłownie w ciągu jednego weekendu zatrudniliśmy Timothy’ego Daltona. Działaliśmy w tak dużym pośpiechu, że Timothy nie miał nawet czasu, żeby się określić, czy chce to robić czy nie. Nagle jednak miał na sobie garnitur Bonda i uważam, że poradził sobie nie najgorzej. Z jakiegoś powodu publiczność go jednak nie zaakceptowała i jego udział zakończył się na zaledwie dwóch filmach.

Kilka lat przed premierą "W obliczu śmierci" zaangażowała pani mało znanego aktora Daniela Day-Lewisa do filmu Stephena Frearsa "Moja piękna pralnia". Day-Lewis nigdy nie był brany pod uwagę jako potencjalny Bond?

- Nigdy nie był zainteresowany. To nie jest typ aktora, który zagrałby w kinie akcji. Zawsze był nastawiony na artystyczne produkcje: "Moje lewa stopa", tego typu rzeczy. Nigdy nie myśleliśmy o Danielu jako o Bondzie. Nigdy.

Pierce Brosnan musiał czekać na swoją kolej aż do filmu "GoldenEye", ale po raz pierwszy zwróciła pani na niego uwagę już przy swoim pierwszym Bondzie "Tylko dla twoich oczu".

- Wszystko dlatego, że był ówczesnym chłopakiem Cassandry Harris, która zgrała dziewczynę Bonda. Tak naprawdę Pierce zawdzięcza mi też poniekąd rolę w serialu "Remington Steele". Amerykański agent, który wiedział, że go znam, zadzwonił kiedyś i spytał: "Jak się nazywa ten Irlandczyk"? Tak więc to prawda, Pierce’a poznałam dużo wcześniej, niż został Bondem.

- Zanim zadebiutował w "GoldenEye" seria filmów o Bondzie miała kilkuletnią przerwę spowodowaną między innymi prawnym sporem producentów z wytwórnią MGM. W tym czasie wyjechałam do Francji i nie myślałam o tym, by wracać do Anglii. Kiedy zaczęli robić "GoldenEye", okazało się jednak, że nie chcą o tym słyszeć. I znów byłam na planie Bonda.

"Casino Royale", czyli przygoda w Pradze

Nawiązując do pierwszego pytania - jak w praktyce wygląda wybór aktora do roli Bonda? Czy to pani uznaje, że jakiś aktor sprawdzi się w tej roli i próbuje przeforsować swoją kandydaturę czy raczej producenci lub reżyser wychodzą z inicjatywą a pani ma zadanie weryfikację?

- Za każdym razem wygląda to trochę inaczej. Na przykład przy "Casino Royale" niemal cała obsada została skompletowana dosłownie w ostatnich chwili. Jeśli chodzi o Daniela Craiga, którego wybór wywołał wiele kontrowersji, jedynymi osobami poza mną, które popierały jego kandydaturę, byli producenci Barbara Broccoli i Michael Wilson. Nie mogliśmy jednak znaleźć głównej aktorki. Zaczęliśmy nawet zdjęcia, nie mając odtwórczyni roli dziewczyny Bonda, co chyba nigdy wcześniej się nie wydarzyło. Do roli Le Chiffre’a zatrudniliśmy francuskiego aktora, bo ten bohater miał być Francuzem. W ostatniej chwili decydenci w Sony zaprotestowali, uznając, że ma zbyt mocny akcent i nikt nie zrozumie tego, co mówi. Przebywaliśmy akurat w Pradze. Wykonując ten zawód, musisz mieć zawsze w zanadrzu jakąś alternatywę, ponieważ w każdej chwili może stać się coś nieoczekiwanego. Ludzie zmieniają zdanie, przytrafiają się im tragedie... Zawsze warto mieć coś w rezerwie.

- Jako że śledzę kariery wielu aktorów, szczególnie tych młodych, wiedziałam, kim jest Mads Mikkelsen, o którym mało kto poza Danią słyszał w tym czasie. Widziałam go w trylogii "Pusher", zaraz potem pojawił się w głównej roli w romantycznej komedii. Byłam więc świadoma jego aktorskiej wszechstronności. Przypadek sprawił, że on też przybywał akurat w Pradze. Umówiłam się z nim, następnie udaliśmy się na spotkanie z Barbarą Broccoli, która od razu powiedziała: "Ubierzcie go i ucharakteryzujcie. Bierzemy go prosto na plan". I tak się stało. Reżyser Martin Campbell tylko na niego spojrzał i powiedział: "Cześć, ty musisz być Le Chiffre". To było coś wyjątkowego.

- Każdy Bond jest jednak inny. Nie da się udzielić zwięzłej odpowiedzi na to pytanie. Moją pracą jest podsuwanie wielu propozycji - niektóre z nich zostają zaakceptowanie, inne odrzucone. Trzeba się z tym pogodzić. Ostatnie zdanie zawsze należy jednak do reżysera. Czasem postawi on na aktora, którego mu zaproponujesz, innym razem wybierze kogo innego. Jeśli czujesz, że popełnia wielki błąd, możesz spróbować odwieść go od tego pomysłu i nakierować w inną stronę. Nie sądzę jednak, żeby to było takie częste.

Zaczęła już pani poszukiwania nowego Bonda?

- Nie.

Zapytam więc tak: będzie pani pracować przy następnym Bondzie?

- Nie mam pojęcia. Po pierwsze - to perspektywa kilku lat. Po drugie - ta praca bardzo się zmieniła. Nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak kiedyś. Może już więc czas na mnie. Zawsze nadchodzi ten moment, kiedy potrzeba świeżej krwi. Może to właśnie teraz. Poza tym nawet nie zaczęli jeszcze pisać scenariusza...

Czy Tomasz Kot mógł zagrać w Bondzie?

Jednym z kandydatów do roli przeciwnika Bonda w "Nie czas umierać" był polski aktor Tomasz Kot (ostatecznie zagrał go Remi Malek). Mogłaby pani powiedzieć coś więcej o jego szansach?

- Widziałam go w "Zimnej wojnie" oraz w jeszcze jednej produkcji, której tytułu niestety nie pamiętam. Uwielbiam "Zimną wojnę", to wspaniały film, wszyscy w nim byli niezwykli. Na przykład Borys Szyc - nie wiem, czy dobrze wymawiam nazwisko. Dlaczego Kot nie zagrał w Bondzie? To był jeden z tych momentów, reżyser chciał... Wszyscy byli na liście kandydatów. Rami Malek też tam był. Nie był początkowo zbyt wysoko, ale po sukcesie "Bohemian Rhapsody" zaczęło być o nim głośno. Chcieliśmy zadzwonić do jego agenta, by sprawdzić, jak stoi z terminami, ale nie mogliśmy go złapać. Amerykańscy agenci niezbyt chętnie odpowiadają na propozycje z Europy. Na jakimś pokazie udało mi się jednak spotkać Ramiego. Podeszłam, przedstawiłam się i powiedziałam: "Bardzo chcielibyśmy się z tobą spotkać w sprawie roli w Bondzie, ale twój agent nie odbiera telefonów". Od razu złapał za telefon, a następnego dnia podpisywaliśmy już umowę.

Chciałem jeszcze panią zapytać o urodzoną w Polsce, ale dorastającą w Szwecji modelkę Izabellę Scorupco, która zagrała u boku Pierce’a Brosnana w "GoldenEye". Pamięta pani, jak na nią wpadła?
 
- To była jedna z tych zabawnych historii... Pojechałam do Rosji, ponieważ ta postać miała być Rosjanką. Nie znalazłam jednak nikogo, kto chciałby ze mną pracować. Być może brali mnie za przedstawicielkę tego okropnego kapitalistycznego systemu, z którym nie chcieli mieć nic do czynienia. W każdym razie nikt nie chciał nawiązać współpracy. Trafiłam jednak na wspaniałą kobietę, która pracowała jako tłumaczka przy telewizyjnym show mojej przyjaciółki Ruby Wax. Wspólnie przesłuchaliśmy kilka kandydatek, jednak problemem był angielski. Poddałam się więc, jeśli chodzi o Rosję i zaczęłam się zastanawiać, gdzie dalej szukać. 

- Szwecja to nie był mór rewir. Tak się jednak złożyło, że dostałam materiał ze Szwedzkiego Instytutu Filmowego, w którym były fragmenty tamtejszych filmów, portfolio aktorów itp. To właśnie tam zauważyłam Izabellę Scorupco. Barbara [Broccoli] spytała: "Masz paszport przy sobie? W porządku, to na lotnisko, jedziesz do Szwecji". Okazało się jednak, że Izabella jest na planie zdjęciowym na Gotlandii. Prosto ze Sztokholmu wsiadłam więc w malutki samolot, który zabrał mnie na Gotlandię, gdzie dodatkowo musiałam ją znaleźć. Na miejscu nagrała dla mnie taśmę, którą zabrałam ze sobą do Londynu a następnie... to ona była już w samolocie do Londynu. Tak znalazła się w obsadzie "GoldenEye".

- Izabella była uroczą i kochaną dziewczyną i jest mi trochę przykro, że jej kariera nie rozwinęła się tak, jak powinna po Bondzie.

Ulubiony Bond? Daniel Craig

Muszę panią jeszcze spytać o ulubionego odtwórcę roli Jamesa Bonda. Najlepszy Bond według Debbie McWilliams...?

- [bez wahania] Daniel Craig. Pamiętam, że po premierze "Casino Royale" ludzie pisali do mnie, jak bardzo nienawidzą Daniela Craiga i żądali, żeby do następnego filmu wziąć kogoś lepszego. Inni jednak twierdzili, że to najlepszy Bond w historii i że z nim cała seria zaczęła ewoluować w lepszym kierunku. Nie znam Seana Connery’ego i nie pracowałam przy wczesnych Bondach, ale z aktorów, z którymi współpracowałam, Daniel Craig jest zdecydowanie moim faworytem.

Wspomniała pani wcześniej, że w przerwach między kolejnymi Bondami, angażuje się w inne, o wiele mniej spektakularne produkcje, często poza granicami Wielkiej Brytanii. Na początku pani kariery współpracowała pani z takimi twórcami, jak Stephen Frears, Jerzy Skolimowski i Derek Jarman. Ale także obecnie pani nazwisko figuruje przy wielu niezależnych produkcjach.

- Tak naprawdę to właśnie na tych filmach najbardziej mi zależy, to im oddaję całe moje serce. Tak naprawdę komercyjne filmy nie są tymi, na które chodzę do kina. Dużo oglądam zagranicznych produkcji: fińskie, duńskie, francuskie, niemieckie, polskie, koreańskie... To zawsze wydawało mi się bardziej ciekawe od kasowych przebojów.

Nad czym obecnie pani pracuje?

- Obecnie nad niczym konkretnym. To znaczy, jestem zaangażowana z coś, co nazywamy okresem developmentu, czyli staram się pozyskać parę nazwisk do kilku filmowych projektów na początkowym etapie ich rozwoju. Jeśli te filmy dojdą do skutku, prawdopodobnie będę miała więcej pracy jesienią.

Była pani kiedyś w Polsce?

- Kilka lat temu byłam w Warszawie, spotkałem się z kilkoma aktorami. Bardzo jestem jednak ciekawa wizyty w Krakowie. Przyznam się jednak, że nic nie wiem na temat festiwalu Mastercard Off Camera. Przyjadę z otwartą głową i pełna entuzjazmu. To jednak nie będzie moja pierwsza praca w charakterze jurorki, kilka lat temu byłam w jury festiwalu filmowego w Tokio.

Ciężka praca.

- O tak, trzeba obejrzeć sporo filmów, a do tego ta odpowiedzialność, żeby podjąć właściwą decyzję. Pamiętam, że w Tokio nigdy w pełni nie zgadzaliśmy się odnośnie naszych typów, obrady były dość burzliwe . Ale to bardzo interesujące doświadczenie. Poza z tym, poznaję wiele interesujących osób, co jest niezwykle cenne w moim zawodzie. Na to liczę też w Krakowie.

16. edycja Mastercard Off Camera odbędzie się w Krakowie w dniach 28 kwietnia - 7 maja 2023.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy