Najlepsze dokumenty
Reklama

Jakub Piątek o filmie "Pianoforte": Konkurs Chopinowski i jego uczestnicy z bliska

Kiedy uczestnicy Konkursu Chopinowskiego, za którymi podążaliśmy z kamerą, odpadali, było to bardzo trudne emocjonalnie dla całej ekipy, bo zaprzyjaźniliśmy się z nimi i trzymaliśmy za nich kciuki - powiedział PAP Jakub Piątek, reżyser filmu dokumentalnego "Pianoforte", który został pokazany podczas gali rozpoczęcia 20. festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

Kiedy uczestnicy Konkursu Chopinowskiego, za którymi podążaliśmy z kamerą, odpadali, było to bardzo trudne emocjonalnie dla całej ekipy, bo zaprzyjaźniliśmy się z nimi i trzymaliśmy za nich kciuki - powiedział PAP Jakub Piątek, reżyser filmu dokumentalnego "Pianoforte", który został pokazany podczas gali rozpoczęcia 20. festiwalu Millennium Docs Against Gravity.
Jakub Piątek /Piotr Matusewicz /East News

Polska premiera filmu "Pianoforte" Jakuba Piątka odbyła się podczas gali rozpoczęcia 20. festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Dokument opowiada o zmaganiach kilku pianistów w trakcie Konkursu Chopinowskiego. Ekipa dokumentu towarzyszyła uczestnikom w konkursowych zmaganiach.

Czy bohaterów filmu wybierał pan na etapie kwalifikacji czy eliminacji?

Jakub Piątek: - Poprosiłem 160 osób, które brały udział w eliminacjach, o nagranie selftape'ów z odpowiedziami na kilka pytań. Dzięki temu mogłem poznać ich wszystkich wcześniej. Umówiłem się z kilkudziesięcioma z nich na godzinne rozmowy na Zoomie. To było w czasie pandemii. Kiedy już przyjechali na eliminacje, mogliśmy razem z ekipą towarzyszyć wybranym bohaterom. Zobaczyć, jak na nas reagują, jakie tematy z sobą niosą. Właściwie na koniec eliminacji mieliśmy już wybrane postaci do filmu. Wszystkie zdjęcia z domów bohaterów, z miejsc, z których pochodzą: Chin, Włoch, Rosji, Polski, były realizowane przed Konkursem. To pozwoliło nam nawiązać więź z bohaterami, dzięki temu dopuścili nas do siebie. Kiedy przyjechali w październiku do Warszawy, byliśmy często jedynymi osobami, które tutaj znały.

Reklama

Dlaczego zainteresowały pana akurat te osoby?

 - Dostaliśmy pełną wolność od organizatorów. Narodowy Instytut Fryderyka Chopina ani nikt inny nie wiedział, kogo wybraliśmy na bohaterów naszego filmu.

Podążaliście od początku tylko za tą szóstką, czy była większa pula osób?

- Była większa pula. W trakcie Konkursu okazywało się, że na przykład ktoś nie jest dla nas aż tak interesujący, jak się wydawało na samym początku, ale trzon był zawsze ten sam.

Jak od strony technicznej wyglądała praca nad filmem? Było kilka ekip, które chodziły za bohaterami? Jak pan jako reżyser to ogarniał?

- W trakcie Konkursu pracowaliśmy maksymalnie w trzy ekipy, pomiędzy którymi skakałem. Wszystko było tak blisko siebie: ćwiczeniówki, filharmonia, hotel, że było to możliwe. Ale też staraliśmy się poznać naszych operatorów, dźwiękowców z bohaterami wcześniej, tak że też mieli już relacje z uczestnikami konkursu, więc mogłem ich zostawić samych.

- Naszą naczelną zasadą było, że występ naszych bohaterów jest najważniejszy, kamera ma tylko towarzyszyć i w żaden sposób nie możemy wpłynąć czy co gorsza popsuć występu. Tak długo się przygotowywali, że nie chcieliśmy im zaszkodzić.

Czy bohaterowie filmu widzieli go przed emisją?

- Tak, mam taką zasadę, że pokazuję niezamknięty montaż, wtedy kiedy jest już blisko końca. W styczniu mieliśmy premierę na Sundance Film Festival, a oni oglądali film na początku grudnia. Oczywiście przez to, że byliśmy rozrzuceni po całym świecie to oglądali go przez internet. Marcin Wieczorek jedyny mógł przyjechać do Warszawy i zobaczyć film w kinie.

Jak zareagowali?

- To był wzruszający, ale i stresujący dla mnie moment, bo oni wtedy zdają sobie sprawę z tego, przy ilu rzeczach my byliśmy, a które ostatecznie nie weszły do filmu, ale to podyktowane jest mozaikową konstrukcją opowiadania.

Myślę, że dzięki temu filmowi lepiej zrozumiałam Evę Gevorgyan. Bo chociaż podczas konferencji prasowej po ogłoszeniu wyników widziałam, że płacze, i współczułam jej, to dopiero po obejrzeniu filmu zobaczyłam, jak wielka presja na niej ciążyła.

- Dosyć dużo się o niej pisało i mówiło, była faworytką. Myślę, że łatwiej być takim "underdogiem", czyli kimś, na kogo się nie liczy, a na niej faktycznie ciążyła presja. Chociaż mam wrażenie, że jest bardzo silna, odważna i mimo młodego wieku dojrzała.

W filmie widać też, jak ważni dla młodych pianistów są ich nauczyciele. Widać na przykład duży kontrast między relacją Evy Gevorgyan i jej profesor Natalii Trull a Hao Rao i jego nauczycielką Vivian Li.

- Nawiązując pierwsze kontakty z naszymi bohaterami, bardzo szybko starałem się doprowadzić do rozmowy z ich pedagogami. Zdawałem sobie sprawę, że bardzo często są to silniejsze relacje niż z rodziną. Bo spędzają z sobą najwięcej czasu. Na przykład Vivian jest dla Hao Rao jakby matką zastępczą, sama mówi o sobie: "piano mama". Kiedy tylko poznałem tę dwójkę podczas rozmowy na Zoomie, po pierwszym wybuchu ich śmiechu wiedziałem, że chciałbym podążać za nimi kamerą. Ich relacja jest bardzo interesująca, taka bardzo czysta.

Czy trudne dla pana było, kiedy uczestnicy odpadali?

- To było bardzo trudne emocjonalnie dla całej ekipy, bo zaprzyjaźniliśmy się z nimi i trzymaliśmy za nich kciuki. Kiedy im było przykro, to nam również. To niełatwe momenty. Myślę, że też przestrzeń Konkursu jest bardzo intensywna. Te 21 dni Konkursu można porównać do bycia razem w okopach. W takich warunkach szybciej nawiązuje się więzi.

Rozmawiała Olga Łozińska.

Film można oglądać podczas festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Jakub Piątek | Pianoforte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy