"Harry i Meghan": Kłamali w sprawie głośnego serialu Netfliksa?
Serial dokumentalny o księciu Harrym i jego żonie Meghan Markle wywołał sporo kontrowersji. Krytycznie na temat produkcji wypowiedziały się m.in. osoby z bliskiego otoczenia royalsów, które zarzuciły twórcom, iż wbrew temu, co pojawiło się w komunikacie wyświetlonym na początku pierwszego odcinka, nie poprosili oni przedstawicieli Pałacu Buckingham o jakikolwiek komentarz. Reżyserka Liz Garbus twierdzi, że to kłamstwo, bo o takowy komentarz prosiła. "Zrobili to, aby nas zdyskredytować" - orzekła.
W grudniu do katalogu Netfliksa trafił serial dokumentalny poświęcony księciu Harry’emu i jego żonie Meghan Markle. Sussexowie wyjaśnili w nim m.in. powody swojej decyzji o opuszczeniu brytyjskiego dworu i wyprowadzce do USA. Nie szczędzili przy tym gorzkich słów rodzinie królewskiej. Powtórzyli wypowiedziane wcześniej w wywiadzie udzielonym Oprah Winfrey zarzuty o rasizm, z którego przejawami Markle miała się zetknąć po dołączeniu do rodziny królewskiej. Książę Harry podkreślił też, że jego ukochana notorycznie padała ofiarą rasistowskich i seksistowskich ataków bulwarowej prasy. I choć po ślubie te ataki się nasiliły, Pałac Buckingham zlekceważył problem, nie udzielając Meghan żadnej pomocy.
Rewelacje książęcej pary nie umknęły uwadze członków rodziny królewskiej. Mimo że ze względu na obowiązujące na dworze zasady nie mogli oni osobiście odnieść się do wysuniętych przeciwko nim zarzutów, ochoczo zrobiły to za nich "osoby z ich bliskiego otoczenia". Informatorzy popularnych magazynów i serwisów internetowych zarzekali się w rozmowach z prasą, że twórcy serialu "Harry i Meghan" nie byli rzetelni, bo nie pofatygowali się, aby skonsultować z Pałacem Buckingham co bardziej kontrowersyjne wypowiedzi Harry'ego i Meghan. Tym samym oskarżyli oni filmowców i Netflix o kłamstwo - na początku pierwszego odcinka pojawia się bowiem komunikat o treści: "Członkowie rodziny królewskiej odmówili komentarza".
Reżyserka produkcji, nominowana do Oscara Liz Garbus, zapewnia tymczasem, że było dokładnie na odwrót. W wywiadzie udzielonym "Vanity Fair" wyznała, że pracując nad dokumentem poświęconym arystokratom, miała szansę "dogłębnie zbadać pałacowe gry i intrygi", których potwierdzeniem okazały się późniejsze oskarżenia cytowanych przez większość mediów na świecie "królewskich informatorów". "Pałac Buckingham twierdzi, że nie zwróciliśmy się z prośbą o komentarz, co jest zwyczajną nieprawdą. Zrobili to, aby nas zdyskredytować. Bo dyskredytując twórców, mogą podać w wątpliwość treść całego dokumentu" - skwitowała reżyserka.
Miesiąc po premierze wzbudzającego emocje tytułu na rynku wydawniczym zadebiutowała autobiografia księcia Harry’ego. W książce "Spare" arystokrata ujawnił kolejne niewygodne fakty na temat członków rodziny, zwłaszcza księcia Williama i króla Karola III. Promując publikację, książę udzielił kilku wywiadów w telewizji, gościł m.in. w programie "Good Morning America". Po emisji tej rozmowy dziennikarz Michael Strahan zdradził, że gdy wysłał do przedstawicieli Pałacu Buckingham prośbę o komentarz, ale nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi.
"Gdy byliśmy już na antenie, dostaliśmy wiadomość od firmy prawniczej reprezentującej Pałac. Poprosili o kopię całego wywiadu, aby mogli zapoznać się z tym, co zostało powiedziane i w jakim kontekście. Oczywiście nie mogliśmy tego zrobić, bo pozostaje to w sprzeczności z polityką programu informacyjnego" - powiedział Strahan.