Michael Fassbender o "Prometeuszu"
W filmie "Prometeusz" Ridley'a Scoota Michael Fassbender wcielił się w androida Davida, obdarzonego ogromną inteligencją i zdolnościami. Chociaż nie jest człowiekiem, to najbardziej ludzki z członków wyprawy. Film trafił na DVD i Blu-ray w listopadzie 2012 roku. O pracy nad filmem opowiada Michael Fassbender.
Poza całym filmem nakręciliście również dodatkowe sekwencje, które zobaczymy na płytach blu-ray.
Michael Fassbender: - Byłem z tego bardzo zadowolony. Wydaje mi się, że nakręciliśmy ten materiał jednego dania i wykorzystanie go do produkcji zwiastuna udowadnia geniusz Ridleya Scotta. Od teraz każdy powinien w ten sposób tworzyć zwiastuny. Rejestrować dodatkowe sekwencje, których nie umieści się w filmie, elementy, które znajdują się dookoła, ale nie zostają wykorzystane w filmie. Nie wiem jak wy, ale ja nie znoszę, jak zwiastun opowiada cały film i zdradza szczegóły fabuły. Oglądasz następnie film i pamiętasz, że w zwiastunie ten koleś był zakrwawiony, a drugi celował do pierwszego z pistoletu, zatem wiesz co się w pewnym momencie wydarzy. Dlatego uważam, że nakręcenie dodatkowych scen było bardzo mądrym posunięciem ze strony Ridleya. Co więcej, cieszę się, że więcej tych materiałów znajdzie się na płytach blu-ray. Każdy bohater ma jedną taką sekwencję i zabawa z tym materiałem była cudowna. Moja była trochę odrażająca, ale jestem z niej zadowolony.
Kto wymyślił sposób chodzenia Davida?
- Farbowanie odrostów i sposób chodzenia Davida to mój własny wkład w tę rolę. Jeśli chodzi o granie bohatera, który nie jest człowiekiem - powierzasz zaufanie reżyserowi i trochę mocniej naciskasz przy efekcie końcowym. Był taki moment na planie , kiedy pomyślałem "kurcze, właśnie zagrałem manierą Franka Spencera", ale szybko uświadomiłem sobie, że jest Ridley i wpiera mnie w stu procentach. Chcesz dokonywać odważnych wyborów i jednocześnie trzymać się logiki filmu. Ridley mówił do mnie "czy to nie będzie za dziwaczne?" i próbowałem czegoś innego i jeśli działało - to super, a jeśli nie, szliśmy w innym kierunku. Miałem zatem dużą swobodę w tej mierze, jak i przy pozostałych bohaterach. Jeśli pojawiasz się na planie z pomysłami odnośnie granej postaci, Ridley jest bardzo na nie otwarty. To jeden z tych reżyserów, który nie byłby zadowolony, gdybyś oczekiwał od niego wszystkich informacji o bohaterze. Ma prawdziwe poczucie humoru i nie bierze siebie za bardzo poważnie, w przeciwieństwie do wykonanej pracy, która jest bardzo poważna. Z tą samą ekipą pracuje już któryś raz, także zdążył ich dobrze poznać i oni wszyscy są znakomici w tym, co robią. Kręciliśmy zdjęcia dwiema lub trzema kamerami 3D jednocześnie, zatem miał zarejestrowane wszystkie możliwe ujęcia i kąty, To ciekawy sposób pracy.
Czy to były żmudne zdjęcia?
- Absolutnie nie. Martwiłem się, ponieważ właśnie skończyłem zdjęcia do Wstydu i miałem nadzieję, że wszystko będzie szło idealnie, jednak pochwały należą się Ridley'owi Scottowi. Przy planie zdjęciowym takiego kalibru pracuje około trzystu osób reprezentujących różne działy filmowe, a on trzyma oko na wszystkich i komunikuje się z nimi w bardzo klarowny sposób. To niesamowite, dodatkowo po raz pierwszy kręcił film w technologii 3D. Oglądanie go przy pracy było nie lada przeżyciem. Dodatkowym plusem była swoboda na planie - on podchodzi do pracy z lekkością, pyta "co sądzisz o tym pomyśle?", na co odpowiadałem "super, zobaczmy". Zacząłem dodawać do postaci Davida trochę elementów komediowych i słyszałem "róbmy to". To było wyjątkowe doświadczenie. To reżyser, który jest niezwykle praktyczny, bezpośredni, bardzo mądry i zawsze w stu procentach zaangażowany.
Interesujesz się nowymi technologiami?
- Posiadam iPhone'a, iPada, komputer, ale z pewnością korzystam tylko z jednej dziesiątej ich możliwości. Rzadko kiedy odbieram pocztę e-mail i to irytuje ludzi. Dzwonię i wysyłam wiadomości tekstowe, co dla mnie i tak zajmuje bardzo dużo czasu. Nie mam wielu wolnych chwil, więc nie spędzam ich na korzystaniu z nowych technologii. W tych sprawach jestem bezużyteczny, ale potrafię rozpoznać, że to narzędzie naszych czasów i, że jest fantastyczne.
Przyglądałeś się innym filmowym androidom w przygotowaniach do roli?
- Obejrzałem "Łowcę androidów". W postaci Sean Young znalazłem pierwiastki, które bardzo mi się spodobały. Następnie zerknąłem na "Człowieka, który spadł na Ziemię", a poza tym oglądałem "Lawrence'a z Arabii" i obserwowałem Dirka Bogarde'a w filmie "Służący". Następnie do głowy wpadł mi pływak Greg Louganis. Czytając scenariusz pomyślałem o tym jak powinien wyglądać chód Davida i przypomniałem sobie, że jako dziecko rozmyślałem jak dziwnie porusza się Louganis, kiedy wchodził na platformę do skoków. Było to połączenie ekonomi ruchu i prawdziwego skupienia. Był bardzo wyprostowany, miał odpowiednią posturę, a mimo to wyglądał śmiesznie.
Co myślisz o zachowaniu Davida? Co nim motywuje?
- Jest ciekawy świata, interesuje go wiedza. Zbiera ją, by przekazać wiadomości dalej, w zależności od charakteru misji. Jest trochę jak dziecko, wszystko go interesuje, a z zachowań człowieka można się wiele dowiedzieć. Dla niego liczy się tylko informacja. Jeśli zaś chodzi o to, co zaszło między nim a Holloway'em (Loganem Marshallem-Greenem) - to typowy przypadek poszukiwania królika doświadczalnego. Dlaczego nie on? Rzeczywiście, niektórzy mogą doczytać się tam motywów zemsty. Mógł sobie pomyśleć "ten koleś jedzie po mnie od początku, więc go wykorzystam". Jeśli zaprojektujesz coś, by zachowywało się jak człowiek i nadasz mu cechy, dzięki którym inni będą przy nim czuli się komfortowo, nie zwracając uwagi na to, że jest szybszy, mądrzejszy itd., czy nie zacznie on wykazywać cech charakterystycznych dla ludzkiej osobowości? Igraliśmy z podejściem: czy on z nami gra? On jest taki na serio?
Czy produkcji filmu towarzyszyły duże pokłady napięcia?
- Ba! Oczywiście. To przecież klasyka. Jednak starasz się o tym nie myśleć. Wkładasz dużą ilość energii w to, nad czym masz kontrolę i nie myślisz o niczym innym. W takiej produkcji każe małe czynniki są bardzo ważne, zatem starasz się, by twój udział był jak najlepszy, w tym kontekście to dokonywanie dobrych wyborów w sposobie zagrania sceny. Dodatkowo - to moja praca i nie mogę się poddać napięciu.
Pojawiłeś się w wielu filmach w ciągu ostatnich trzech lat.
- To po prostu się stało. Po ekranizacji komiksu Jonah Hex miałem krótką przerwę. Po powrocie okazało się, że zagram w sześciu produkcjach pod rząd. Następnie zrobiłem sobie ponownie małą przerwę i rozpocząłem budowę własnej firmy produkcyjnej. Zaczęliśmy pracować ze scenarzystami przy kreacji nowych filmowych historii. Następne wyzwanie to zrealizowanie tych pomysłów. Na chwilę obecną to są właśnie filmy, w których się pojawię, które będę produkował i może nawet któryś wyreżyseruję. Jeśli jednak dojdę do momentu, w którym będzie on gotowy, a ja będę mu tylko zawadzał - znajdę innego reżysera. Muszę sporo popracować, ale to dobrze. Chce opowiadać historie i co jest wspaniałe, moja obecna pozycja daje taką możliwość. Postaram się zatem ją wykorzystać.
Co sądzisz o całym zamieszaniu wokół twojej osoby?
- Jedyny sposób to nie patrzeć na to i nie czytać na swój temat. Oczywiście kusi cię często, by zerknąć co o tobie piszą. Siadasz wtedy przy komputerze i z reguły kończy się to depresją (śmieje się). Mam 35 lat i trochę już wykonuję ten zawód. Wiem, gdzie mam priorytety. Wiem, czego chcę od tego zawodu i dlaczego wybrałem tę profesję. Cała sztuka polega na nie skupianiu się na rzeczach, które mogą cię zdekoncentrować. Liczy się tylko praca i to,, co będę chciał zrobić dalej, czego będę chciał się nauczyć...
Twoim zamierzeniem od początku był udział zarówno w produkcjach niezależnych, jak i wielkich filmach dużych wytwórni?
- W pewnym momencie mojej kariery, kiedy kręciłem głównie filmy niezależne umożliwiono mi zagranie w filmie dużego studia. Zastanawiałem się wtedy, czy podołam temu wyzwaniu i czy będę chciał zagrać w kolejnych mainstreamowych produkcjach? Chciałem sprawdzić się, bo lubię występować zarówno w jednych, jak i drugich. Poza tym udział w dużych produkcjach często sprawa, że mniejsze filmy zostają sfinansowane. Ręka rękę karmi, a obie mają swoje wyzwania. To, że film jest komercyjny, nie znaczy, że musi być zły. Starasz się znaleźć właściwe składniki i dajesz z siebie wszystko. Czerpię z obu radość, zarówno jako fan, widz, jak i aktor.
Obawiasz się upadku, klęski?
- Jestem świadomy tego, że teraz mi się powodzi. Nie oznacza to jednak, że tak samo będzie jutro. Nikt nie może tego przewidzieć. Konsumuję to wszystko powoli, nie krztusząc się i staram się znaleźć dobrą pracę, dobre historie i utalentowanych reżyserów. Co mogę zrobić więcej poza dawaniem z siebie wszystkiego i trzymaniem pewnego standardu? Nad innymi rzeczami nie mam kontroli. Przy własnej firmie produkcyjnej towarzyszy mi podejście "zamiast narzekać, że brakuje dobrych scenariuszy, zrób coś z tym". Nie ma co narzekać na określone rzeczy, dopóki nie spróbuje się znaleźć na nie alternatywy lub rozwiązania. Jako aktor dotarłem do momentu, w którym mogę naprawdę pracować i obecnie najbardziej interesuje mnie współpraca, cały proces rozwijania pomysłu w film z innymi twórcami. Idea grupy ludzi pracujących razem dla wspólnego wyniku - to bardzo ekscytujące. Pisanie scenariuszy na własną rękę to jak dla mnie nazbyt kręta droga, z kimś natomiast jest zupełnie inaczej. Jeśli uda się ci znaleźć tę chemię i wspólne poczucie brnięcia w dobrym kierunku - robi się z tego niesamowite doświadczenie.
Z kim chciałbyś jeszcze współpracować?
- Marzę o pracy na planie filmu braci Cohen. Dasz im znać, proszę!
Jakie to uczucie, kiedy nie masz konkretnej pracy na horyzoncie?
- Odbywam całą masę spotkań, ale jeśli tak nie jest, wyciągam rower i wybywam z domu. Uwielbiam wycieczki. Taki był plan, ale nie sprawdził się.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!