Kim mógłby być Krzysztof Pies?
Drugi dzień festiwalu w Gdyni upłynął w oczekiwaniu na premierę "Katynia" Andrzeja Wajdy. W konkursie głównym zobaczyliśmy telewizyjnego "Braciszka" Andrzeja Barańskiego i "Nadzieję" Stanisława Muchy. Dowiedzieliśmy się też, kim mógłby być Krzysztof Pies.
Żaden z wymienionych tytułów nie będzie się jednak liczył w walce o główną nagrodę w Gdyni - Złote Lwy.
NAIWNOŚĆ PRZYDROŻNEJ KAPLICZKI
Kameralny "Braciszek", mimo że eksploruje znane z twórczości Andrzeja Barańskiego tematy, które reżyser nazywa skrótowo "naiwnością przydrożnej kapliczki", może niektórych urzec swą franciszkańską anachronicznością. Oparta na faktach opowieść o bracie Alojzym ma w sobie jednak wszelkie wady telewizyjnej produkcji, które sprawiają, że zupełnie nie sprawdza się na dużym ekranie.
To prawda, że epicki rozmach nie był nigdy wizytówką Barańskiego, ale "Braciszek" jest nie tylko filmem skromnym, jest też nudny. Wcielający się w główną postać Artur Barciś może i przekonująco wypada jako uosobienie "naiwnej świętości", cóż z tego skoro bohater Barańskiego wzbudza w nas jedynie uśmiech politowania.
"Braciszek" jest jednak rodzajem twórczego suplementu, uzupełnieniem galerii bohaterów-outsiderów, którzy występują w filmach Barańskiego.
"Tak jak Białoszewski znalazł indywidualny sposób na życie, tak jednym z powodów mojego zainteresowania postacią brata Alojzego, była jego postawa życiowa" - powiedział twórca "Parę osób, mały czas", dodając przy okazji, że zawsze wybiera do ekranizacji "biografie bliskie swojemu doświadczeniu".
Lecz mimo że film Barańskiego bierze sobie za temat bezgraniczną wiarę w Boga, trudno tym razem uwierzyć w "naiwność przydrożnej kapliczki".
KIM JEST KRZYSZTOF PIES?
Kolejnym filmem zaprezentowanym premierowo w konkursie głównym była "Nadzieja" Stanisława Muchy. Jakieś fatum ciąży w Gdyni nad tym nazwiskiem - konferencja prasowa z udziałem reżysera przebiegała bowiem pod znakiem niesmacznej wymiany zdań między Muchą a częścią prasy. Poszło o Krzysztofa Piesiewicza.
"Nadzieja" to jedna z części scenariuszowego tryptyku współscenarzysty Krzysztofa Kieślowskiego. Reżyser przyznał, że polska trauma, związana z nazwiskiem twórcy "Trzech kolorów", praktycznie uniemożliwia podjęcie twórczej kontynuacji jego dzieła. Obecny w Gdyni współproducent obrazu Raimond Goebel ("Nadzieja" dofinansowana była z funduszu Eurimages) przyznał, że nazwisko Kieślowskiego raczej przeszkadza, niż pomaga w realizacji współczesnych filmów.
"Nie chcieliśmy, aby ten film kojarzony był z Kieślowskim. Dlatego nie chcieliśmy zatrudniać jego współpracowników" - mówił Goebel.
Podstawą filmu był jednak scenariusz osoby nierozerwalnie związanej z autorem "Dekalogu".
"Myśleliśmy, żeby autora scenariusza podpisać jako Krzysztof Pies. Wtedy nikt by się nie czepiał" - na przemian skarżył się i żartował Mucha.
Piesiewicz figuruje jednak w napisach końcowych pod pełnym nazwiskiem i tu - używając niezbyt wyszukanego kalamburu - jest pies pogrzebany.
"Nadzieja" (choć film, jako międzynarodowa koprodukcja, nosi angielski tytuł "Hope") utytłana jest bowiem w firmowej dla Piesiewicza metafizyce. Jej głównym wyznacznikiem jest naiwna wiara w zbiegi okoliczności połączona z patetycznym przesłaniem - i tu wstawiamy sobie wiarę, nadzieję, miłość, piekło, niebo i tak dalej. W tym kontekście film Muchy jest niezwykle manieryczny a do tego niejasny. I choć w obsadzie znajdziemy czołówkę polskiego aktorstwa (Pszoniak, Zapasiewicz, Zamachowski, Baar - bez zarzutu), to nie jest to w stanie uratować filmu przed określeniem go mianem "pogrobowcy Kieślowskiego".
LEKCJA HISTORII
Dopiero we wtorek, z jednodniowym opóźnieniem, uroczyście otwarto gdyńską imprezę. Powód: premiera "Katynia", którą planowano w poniedziałek uświetnić ceremonię otwarcia, zaplanowana została tego samego dnia w Warszawie. Do Gdyni Andrzej Wajda z liczną ekipą dojechał więc dopiero we wtorek. "Katyń" nie startuje w konkursie głównym na życzenie samych twórców.
"Wydaje mi się, że po 50 latach pracy, to nie byłoby zbyt smaczne. Może koledzy wyczuliby, że mają jakieś zobowiązania wobec starego reżysera" - powiedział Wajda dodając jednak, że przed oceną swojego filmu się nie cofa.
"Widzowie i tak będą mieli okazję wydać swój sąd" - powiedział twórca "Katynia".
W gdyńskiej projekcji wzięła także udział Agnieszka Odorowicz, szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, która podkreśliła kompletność filmu Wajdy.
"Nie wyobrażam sobie by można lepiej zrobić film o Katyniu. To jest film, który miał kilka zadań do spełnienia i wszystkie wypełnił świetnie. Jest filmem pokazującym historyczną prawdę, jest filmem oddającym część pomordowanym, jest filmem, który oddaje także szacunek kobietom" - podkreśliła Odorowicz.
Sam reżyser dodał też, że na warszawskiej premierze podsłuchał nastolatka mówiącego: "W szkole lekcja historii by mi tyle nie dała".
"To jest też rola kina. Jeżeli ten film jest lekcją historii, to jestem ogromnie szczęśliwy" - spuentował Wajda.
Tomasz Bielenia, Gdynia