Reklama

"Plac zabaw" [recenzja]: Horror dzieciństwa

Horror. Tak można określić ten film. Jeśli myślicie, że sceny przemocy nie robią już w kinie wrażenie, że wszystko już widzieliśmy, po projekcji "Placu zabaw" przekonacie się, że jesteście w błędzie. Podczas pokazu na Festiwalu Filmowym w Gdyni ostatni rozdział wprawił w widzów w osłupienie. Reagowano werbalnie. Był pisk i płacz.

Horror. Tak można określić ten film. Jeśli myślicie, że sceny przemocy nie robią już w kinie wrażenie, że wszystko już widzieliśmy, po projekcji "Placu zabaw" przekonacie się, że jesteście w błędzie. Podczas pokazu na Festiwalu Filmowym w Gdyni ostatni rozdział wprawił w widzów w osłupienie. Reagowano werbalnie. Był pisk i płacz.
"Plac zabaw": Urodzeni mordercy? /materiały dystrybutora

Niestety, kulminacyjna scena nie znajduje swojego uzasadnienia. Mocna, dosłowna, przepełniona najczystszą przemocą - jest za bardzo efekciarska. Odstaje od reszty, nie wynika z wcześniejszego rozwoju akcji. Robi piorunujące wrażenie, ale na usta ciśnie się pytanie: po co? Czemu służy? Po diabła jesteśmy zmuszeni ją oglądać? 

Bartosz M. Kowalski (to jego debiut fabularny) twierdzi w wywiadach, że inspiracją do zrobienia tego filmu były prawdziwe wydarzenia w Wielkiej Brytanii, a film ma być odbiciem psychopatii wśród dzieci - choroby, która uniemożliwia im emocjonalne związki z ludźmi, współodczuwanie, empatię czy zwykłą litość. Problem w tym, że na ekranie tego kompletnie nie widać. Kontekst jest tu dopowiedziany przez reżysera, bo z obrazu nie wynika, nie ma go.

Reklama

Na dodatek film nie jest wolny od stereotypów. Dzieciaki z psychopatią pochodzą z rozbitych rodzin. Jednemu za ojca robi brat-dresik, ojciec drugiego jest kaleką, którym chłopak się opiekuje. Ofiarą ich przemocy pada m.in. dziewczynka z dobrego domu - świadectwo z paskiem, konkurs polonistyczny, iPhone, te sprawy. Wiadomo, walka klas to bitwa patoli i normalnych. Trochę to wszystko za proste, trochę niesprawiedliwe. 

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze mało wnikliwy obraz nastolatków. Kowalski nie zagłębia się w to, co je definiuje, jak robił to choćby Kuba Czekaj w "Baby Bump" czy "Królewiczu Olch". Młodzi bohaterowie wszystko rejestrują komórkami, mają też świadomość swojego wyglądu. Ale nie dowiadujemy się nic więcej o przyczynach ani skutkach: na co ta świadomość się przekłada? Co wynika z rejestrowania rzeczywistości w formie krótkich filmików? Jak to określa bohaterów? Jak zmienia ich optykę w patrzeniu na świat? Twórca zostawia widza z niewiedzą tak o chorobie, jak i o pokoleniu, które portretuje.

Szkoda, bo Kowalskiemu warsztatu odmówić nie można. Świetnie prowadzi młodocianych aktorów, ma talent do tworzenia nastroju, jest świadomy zdjęć i ujęć, słowem: gramatyki filmu. Konstrukcja też jest ciekawa, bo twórca igra z widzem. Najpierw wydaje się, że to historia dziewczynki odrzuconej w okrutny sposób przez chłopca, którym się zauroczyła. Potem następuje scenariuszowa wolta i oglądamy film o czymś zupełnie innym. Szkoda tylko, że nie wiadomo o czym.

4/10

"Plac zabaw", reż. Bartosz M. Kowalski, Polska 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Plac zabaw
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy