Reklama

"Hiacynt" na festiwalu w Gdyni: Milicjanci kontra geje

Chciałem zrobić kryminał, który będzie się dobrze oglądało każdemu. Tylko w taki delikatny sposób można oswajać ludzi z rzeczami, których się boją, bo ich nie znają - mówił Piotr Domalewski o "Hiacyncie". Film nawiązujący do milicyjnej akcji skierowanej przeciw osobom LGBT pokazano na 46. FPFF w Gdyni.

Chciałem zrobić kryminał, który będzie się dobrze oglądało każdemu. Tylko w taki delikatny sposób można oswajać ludzi z rzeczami, których się boją, bo ich nie znają - mówił Piotr Domalewski o "Hiacyncie". Film nawiązujący do milicyjnej akcji skierowanej przeciw osobom LGBT pokazano na 46. FPFF w Gdyni.
Tomasz Ziętek w scenie z filmu "Hiacynt" /materiały prasowe

"Hiacynt" to historia osadzona w Warszawie połowy lat 80. Jej głównym bohaterem jest młody milicjant Robert (grany przez Tomasza Ziętka), który wkrótce ma ożenić się z pracującą w archiwum MO Halinką (Ada Chlebicka). Chłopak pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Jego ojciec (Marek Kalita) jest ważnym funkcjonariuszem, który bez trudu załatwia synowi miejsce w szkole oficerskiej i nagrodę za wzorową pracę. Choć Robert może być spokojny o swoją przyszłość, nie chce spocząć na laurach.

Gdy pewnego dnia trafia na ślad seryjnego mordercy gejów, pomimo niezadowolenia swoich przełożonych, postanawia drążyć sprawę. Aby mógł rozwikłać kryminalną zagadkę, musi poznać dokładnie miejscową społeczność homoseksualną. Idealnym kandydatem na informatora wydaje mu się poznany podczas akcji student Arek (Hubert Miłkowski), któremu przedstawił się jako były student z Krakowa. Wykorzystując ufność chłopaka, Robert dociera do jego przyjaciół. Poznawszy ich lepiej, zmienia swoje nastawienie wobec nich. Wtedy też odkrywa, że ktoś go śledzi.

Reklama

Dla Piotra Domalewskiego "Hiacynt" jest pierwszym filmem zrealizowanym na podstawie scenariusza innego autora. Jak podkreślił podczas konferencji prasowej, tekst Marcina Ciastonia - nawiązujący do przeprowadzonej w latach 1985-87 milicyjnej akcji represji wobec osób LGBT - od razu wydał mu się dobrym materiałem na film. "Od jakiegoś czasu chciałem zrealizować scenariusz, którego sam nie napisałem, bo to jest zupełnie nowa przygoda. Robienie własnego scenariusza wiąże się z potwornym stresem. Proszę sobie wyobrazić, że jesteście gdzieś w Irlandii. Pada deszcz, grad, kręcimy jakąś scenę i widzicie tych sześćdziesięciu ludzi, którzy marzną. Nagle stwierdzacie, że może mogliście tę scenę wymyślić w jakimś ciepłym pomieszczeniu, bo to wy jako scenarzysta to zrobiliście. Od dawna marzyłem też, żeby w ramach przewietrzenia warsztatowego zająć się innym scenariuszem" - powiedział.

Pytany, czy wprowadzał zmiany do scenariusza, reżyser wyjaśnił, że współpraca z Ciastoniem "była zupełnie transparentna". "Pracowaliśmy w taki sposób, że ja wysyłałem Marcinowi rzeczy, które ewentualnie poprawiłem. Ale mój wkład w scenariusz nie wyszedł poza zwyczajowe reżyserskie opracowanie scenariusza. Jeśli mam być szczery to swoje scenariusze też opracowuję reżysersko na planie. A polega to na tym, że w momencie kiedy pod dialogami i hasłami w scenariuszu znajdują się prawdziwi ludzie, to nagle okazuje się, że niektóre kwestie, które mówią, nie brzmią tak jak wymyśliliśmy sobie na papierze. Papier wszystko przyjmie, gorzej jest z językiem polskim" - stwierdził.

Domalewski wspomniał, że "Hiacynt" nie miał być manifestem politycznym. "Chciałem zrobić kryminał, który będzie się dobrze oglądało każdemu. Wydaje mi się, że tylko w taki delikatny sposób można ludzi oswajać z rzeczami, których się boją, bo ich nie znają - bo chyba z tego wynika agresja (wymierzona w osoby LGBT - przyp. red.). Bardzo wierzę w siłę tego bohatera, ponieważ to nie jest człowiek, który na starcie jest jakiejś orientacji, wiary czy zespołu przekonań i poglądów. To jest po prostu młody człowiek, który musi walczyć z różnymi koniecznościami życiowymi. To jest postać wymyślona, dlatego że - w moim przekonaniu - tylko film, którego bohaterem jest człowiek wymyślony - czyli nikt - może się stać filmem o każdym. Film o kimś konkretnym zawsze będzie filmem tylko o tej osobie. Dzięki temu, mam nadzieję, będzie można się utożsamić i współczuć z tym bohaterem niezależnie od przekonań" - wyjaśnił.

W 2016 r. scenariusz filmu w swojej pierwotnej wersji znalazł się w finale konkursu Script Pro. "Od samego początku była to praca ze strzępkami informacji. Na tym etapie, kiedy zaczynałem pisać scenariusz, dopiero pojawiały się jakieś prace na ten temat. Dziś tych publikacji jest już trochę więcej. Wtedy książka 'Gejerel' Krzysztofa Tomasika bardzo dobrze pokazywała z jednej strony to, co było, a z drugiej - jak wiele nie było. Twórcy daje to przestrzeń do wyobrażania sobie, do poszukiwania, ale potrzebowałem konkretu. W researchu trafiłem na bardzo wiele postaci z początku ruchu LGBT, o którym w Polsce za wiele się nie mówi, z okresu po 'Hiacyncie'. Trafiłem na Waldemara Zboralskiego, który w tym czasie był bardzo upartym aktywistą. Nie ukrywał swojej orientacji. Głośno mówił o 'Hiacyncie' i swoich doświadczeniach. Dzięki niemu dotarłem do autentycznych materiałów z lat 80. Nie były to teczki IPN, ale wycinki z gazet, relacje osób, listy. Później szukałem innych osób, których akcja mogła dotknąć" - mówił Ciastoń.

Scenarzysta przyznał, że nie znalazł jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego w połowie lat 80. przeprowadzono akcję "Hiacynt". "Oczywiście, są odpowiedzi oficjalne. MSW twierdziło, że akcja ta miała na celu profilaktykę AIDS, co było dość absurdalne, bo w Polsce epidemia AIDS nabrała rozpędu dużo później. Na tym etapie było tylko kilka przypadków. To nie był poziom zagrożenia taki jak w Stanach Zjednoczonych, ale to wykorzystywano. Jest też taka możliwość, że politycznie komunizm chylił się ku upadkowi. 1985 r. to jeszcze nie jest przesilenie, ale jesteśmy blisko 1989 r. i nastąpiła intensyfikacja działań, szukania pewnych rzeczy, które mogą zaszachować ludzi działających przeciwko komunizmowi" - podsumował.

W obsadzie filmu - obok Ziętka, Miłkowskiego i Chlebickiej - znaleźli się również m.in. Tomasz Schuchardt, Jacek Poniedziałek, Agnieszka Suchora, Elżbieta Kępińska, Piotr Trojan, Andrzej Kłak i Mirosław Zbrojewicz. Autorem zdjęć jest Piotr Sobociński Jr. Od 13 października obraz będzie można oglądać na platformie Netflix.

"Hiacynt" jest jednym z kilkunastu filmów prezentowanych w konkursie głównym gdyńskiego festiwalu. O Złote Lwy ubiegają się również m.in. "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego, "Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej, "Lokatorka" Michała Otłowskiego, "Sonata" Bartosza Blaschkego, "Wszystkie nasze strachy" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta oraz "Powrót do Legolandu" Konrada Aksinowicza.

Najlepsze produkcje wyłoni jury w składzie: reżyser i scenarzysta Andrzej Barański (przewodniczący), aktorka Joanna Kulig, kompozytor Mikołaj Trzaska, pisarz, dramaturg i scenarzysta Robert Bolesto, operator, reżyser i scenarzysta Bogdan Dziworski, czeska filmoznawczyni Emilia Mira Haviarová, kostiumografka Dorota Roqueplo oraz reżyser Agnieszka Smoczyńska.

Laureatów poznamy podczas gali zamknięcia festiwalu, która odbędzie się w sobotę wieczorem w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Hiacynt (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy