Gdynia: Oblany egzamin
"Mała matura 1947" Janusza Majewskiego otworzyła 35. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Podczas gali widzowie zgromadzeni w Teatrze Muzycznym zobaczyli także nowe dzieło Tomasza Bagińskego "Animowana historia Polski". Rozpoczęły się także Konkursy Kina Niezależnego i Młodego Kina.
Mam nadzieję, że film Majewskiego został wytypowany jako otwierający festiwal ze względu na zasługi i dokonania jego reżysera, a nie dlatego, że okazał się idealnym reprezentantem tegorocznych konkursowych produkcji. I wcale nie dlatego, że "Mała matura" jest dziełem słabym. Jest przyzwoicie zrealizowana, nieźle zagrana, sensownie wyreżyserowana. Mimo tego słowo "przeciętny" jest chyba największym komplementem, jakim mogę określić ten obraz.
Film opowiada o nastoletnim chłopcu, który wraz z rodzicami przeprowadza się do Krakowa i rozpoczyna naukę w gimnazjum. Jak wskazuje tytuł całość rozgrywa się w latach 40. XX wieku (akcja zaczyna się, gdy jeszcze trwa wojna) i ówczesne wydarzenia w znaczący sposób wpływają na życie głównego bohatera. W efekcie, Ludwik (Adam Wróblewski) kształtowany jest w równym stopniu przez rodziców i nauczycieli, ale także przez strzelaniny na ulicy czy rozgrywki polityczne, które przypadły na okres dojrzewania chłopaka.
Obraz Majewskiego jest przede wszystkim zbyt dydaktyczny i moralizatorski, żeby można uwierzyć w jego realizm. Wszyscy bohaterowie są tu w gruncie rzeczy pozytywni, a dodatkowo każda postać nakreślona jest tak, aby widz za wszelką cenę ją polubił. Odnosi się wrażenie, że zdaniem reżysera źli nie są ludzie, ale wojna, system czy polityka. Jakoś ciężko uwierzyć jednak w tę serwowaną przez twórcę ideologię i w świat, w którym młodzi ludzie podejmują tylko te dobre decyzje.
Aktorsko film Majewskiego prezentuje się nieźle. Dobrze wypadają zarówno debiutanci wcielający się w uczniów, jak i legendy polskiego ekranu grający ich rodziców czy nauczycieli (Żmijewski, Zborowski, Opania, dawno nie widziany Kondrat czy Łukaszewicz). Co jednak z tego, skoro po pewnym czasie, odebrana zostaje im możliwość wykazania się i zaprezentowania aktorskiego warsztatu. Bohaterowie, których grają są po prostu zbyt jednowymiarowi, co znacznie ogranicza ich pole manewru.
Film Majewskiego cały jest zresztą taki ugładzony, poprawny, zwyczajny. Oglądając go, mamy wrażenie, że zaserwowano nam obraz, który powstawał z myślą o tym, żeby nie ograniczyła go żadna kategoria wiekowa i nawet najmłodszy widz mógł go zobaczyć. Ot, przeciętny film telewizyjny - dobrze zrealizowany, wiernie odtwarzający epokę, który uczy i wychowuje, ale nie daje przyjemności obcowania ze sztuką.
Podobać mógł się natomiast kilkuminutowy film Bagińskiego, animacja, która prezentuje najważniejsza wydarzenia w historii naszego kraju, które zostają pokazane w niezwykle spektakularny i widowiskowy sposób. Mimo że każde z nich trwa zaledwie kilka sekund, to ich niezwykłe dopracowanie pod względem wizualnym, robi naprawdę duże wrażenie. Zaczynając od chrztu Polski, przez bitwę pod Grunwaldem, rozbiory, powstania, obie wojny światowe, po wstąpienie do Unii Europejskiej, Bagiński prezentuje nam własną wizję najistotniejszych momentów, które zaważyły na losach Polski. "Animowana historii Polski" nie jest oczywiście arcydziełem na miarę "Katedry", jest natomiast, parafrazując jedno z haseł reklamowych, małą rzeczą, która niezwykle cieszy. Zwłaszcza oko.
Oprócz tego, że widzowie zobaczyli w Gdyni pierwszy konkursowy film ("Fenomenu" nie liczę, bo to wstyd, że takie obrazy są wśród kandydatów do zdobycia Złotych Lwów), rozpoczęły się także pozostałe konkursy. Interesująco było zwłaszcza w tym niezależnym, gdzie na otwarcie pokazano obrazy: "Nędza" Filipa Rudnickiego i "15 fotografii" Franciszka Dzidy.
Ten pierwszy to młody twórca, założyciel krakowskiej grupy "Butcher's Films", natomiast ten drugi to żywa legenda kina niezależnego w Polsce, człowiek, który realizuje filmy od czterdziestu lat.
Cieszy przede wszystkim to, że w obu obrazach oglądamy w większości nie ma amatorów czy naturszczyków, ale profesjonalistów (u Rudnickiego są to m.in. Iwona Bielska, Ewa Kaim i Krzysztof Globisz; u Dzidy - Piotr Machalica). Istotny jest też fakt, że "offowcy" nie boją się już wyzwań i zamiast własnych, często miernych scenariuszy, sięgają po dzieła znanych pisarzy - "Nędza" powstała na podstawie opowiadania "Zianie" Wojciecha Kuczoka. Co do samych obrazów, to oczywiście nie są pozbawione wad, ale widać, że twórcy w kinie niezależnym nie boją się zaryzykować i podejmują śmiałe próby eksperymentowania z materiałem filmowym.
I może właśnie tej odwagi zabrakło Majewskiemu, aby "Mała matura 1947" była bardziej udana.
Krystian Zając, Gdynia