Reklama

Gdynia 2022: Pokazy specjalne filmów o Przybylskiej i Globiszu. Pojawili się faworyci?

Czwartego dnia festiwalu swą premierę miały ostatnie filmy wchodzące w skład konkursu głównego. Mimo to wciąż jest coś do nadrobienia - od sekcji pobocznych po pokazy specjalne. 47. festiwal w Gdyni okazuje się imprezą z potencjałem na kilka kolejnych dni seansów. Ja, niestety, na pewno nie zobaczę wszystkich filmów ze swojej listy.

Czwartego dnia festiwalu swą premierę miały ostatnie filmy wchodzące w skład konkursu głównego. Mimo to wciąż jest coś do nadrobienia - od sekcji pobocznych po pokazy specjalne. 47. festiwal w Gdyni okazuje się imprezą z potencjałem na kilka kolejnych dni seansów. Ja, niestety, na pewno nie zobaczę wszystkich filmów ze swojej listy.
Krzysztof Globisz i Anna Dymna w filmie "Prawdziwe życie aniołów", fot. Alicja Rzepa /materiały prasowe

Gdynia 2022: "Ania" i "Prawdziwe życie aniołów"

W ramach pokazów specjalnych pokazano długo wyczekiwaną "Anię" Michała Bandurskiego i Krystiana Kuczkowskiego. Ich dokument przedstawia sylwetkę Anny Przybylskiej, popularnej aktorki, która w październiku 2014 roku zmarła z powodu raka trzustki.

Jak powiedział Tomasz Kolankiewicz, dyrektor artystyczny festiwalu, wprawdzie wydarzenie dotyczy kina fabularnego, ale dla pewnych filmów - i przede wszystkim pewnych osób - należy zrobić wyjątek. Na "Anią" składają się wywiady z bliskimi i kolegami z planu aktorki, prywatne nagrania jej rodziny, a także fragmenty jej filmów. Rezultat jest bardzo emocjonalny - pod koniec projekcji słychać było głównie szelest opakowań po chusteczkach i pociągania nosem.

Reklama

Tego samego dnia zaprezentowano "Prawdziwe życie aniołów" Artura W. Barona. Film, inspirowany historią Krzysztofa Globisza, opowiada o znanym aktorze, który doznaje ciężkiego udaru. Z pomocą lekarzy, rodziny i przyjaciół stara się wrócić do zdrowia.

Globisz, który przeszedł udar w 2014 roku, wcielił się w główną rolę. Na ekranie mogliśmy zobaczyć także zmarłego w maju tego roku Jerzego Trelę w jego ostatnim występie na dużym ekranie. Na razie nie wiadomo, kiedy film trafi na ekrany kin.

Gdynia 2022: "Strzępy" - pozytywne zaskoczenie

O pozytywnym zaskoczeniu w konkursie głównym możemy mówić w przypadku "Strzępów" Beaty Dzianowicz. Nie jestem fanem poprzedniego filmu tej reżyserki, czyli sensacyjnego "Odnajdę cię" z 2018 roku. Po ogłoszeniu programu "Strzępy" nie znajdowały się wysoko na mojej liście najbardziej wyczekiwanych filmów. Jak się okazuje, popełniłem błąd i z miłą chęcią się do tego przyznaję. Dzieło Dzianowicz jest jednym z najciekawszych w tegorocznej sekcji głównej.

Rzecz skupia się na rodzinie Pateroków, której spokojną egzystencję zakłóca dziwne zachowanie Gerarda (Grzegorz Przybył), nestora rodu. Gdy objawy nasilają się, jego najbliżsi proszą o pomoc specjalistów. Diagnoza jest jednoznaczna: Alzheimer. Stan Gerarda szybko się pogarsza, co rzutuje także na małżeństwo jego syna Adama (Michał Żurawski). Ten nie może pogodzić się z powolnym odchodzeniem swojego ojca. Z kolei żona i córka mężczyzny coraz bardziej boją się przebywać z kiedyś ukochanym dziadkiem.

"Nie miałabym odwagi opowiadać tego filmu z punktu widzenia Gerarda. Uważam, że nie mamy zielonego pojęcia, co się dzieje w tej głowie" - mówiła reżyserka, tłumacząc, dlaczego zamiast na chorym zdecydowała się skupić na jego bliskich.

"Strzępy" okazują się poruszającym dziełem o skomplikowanych uczuciach między członkami wielopokoleniowej rodziny. Peterokowie starają się nie wykluczać Gerarda ze swojego życia, jednak sytuacja szybko ich przerasta, co potęguje tylko konflikty. Dzianowicz ukazuje rozpad ich bliskości w skupieniu, nie oszczędzając widzom dosadnych scen, a zarazem stroniąc od niepotrzebnej dramaturgii. Ujmująco przedstawia bezradność bohaterów i z empatią przygląda się ich kolejnym rozpaczliwym decyzjom. Fałsz pojawia się dopiero w nieco przestrzelonym finale. Niemniej wydaje mi się, że Grzegorz Przybył stał się najpoważniejszym kandydatem do nagrody za aktorski drugi plan.

"IO" Jerzego Skolimowskiego: Rozczarowanie

Rozczarowaniem okazał się natomiast wyróżniony nagrodą jury w Cannes "IO" Jerzego Skolimowskiego. Inspirowany "Na los szczęścia, Baltazarze" Roberta Bressona film skupia się na tytułowym osiołku i tułaczce, którą rozpoczyna w polskim cyrku. Podczas swej podróży zwierzę jest świadkiem licznych sytuacji - czasem zabawnych, czasem przerażających. Raz przyczyni się do wygranej jednego z zespołów w meczu piłkarskim prowincjonalnej ligi, by chwilę później stać się obiektem zemsty przegranej drużyny. Osiołek spotka i polskiego kierowcę (Mateusz Kościukiewicz) o niefortunnym poczuciu humoru, i impulsywną włoską matronę (Isabelle Huppert). Dozna czułości i krzywd, szczerej miłości i bezsensownej nienawiści. Chciałoby się powiedzieć - jak w życiu.

Podczas konferencji po pokazie filmu Skolimowski przyznał, że nie chciał zrobić filmu o psie, ponieważ te zwierzęta pojawiły się już w wielu produkcjach, często ociekających kiczem. Po seansie "IO" można z przekąsem dodać, że wartość ta występuje także w produkcjach o osiołkach. Skolimowski często skupia się na tęsknym spojrzeniu swojego bohatera w dal, na puste pola, które nagle przecinają galopujące konie - wolne i swobodne. Wszystko przy podniosłej muzyce. Reżyser potrafi jednak zaraz zaskoczyć ciekawym pomysłem formalnym lub imponującą inscenizacją. Zachwyt nie zdąży minąć, gdy znów poziom spadnie, tym razem do humoru rodem z "Twarzy" Małgorzaty Szumowskiej.

"IO" to zbiór epizodów połączony ze sobą tytułowym osiołkiem, czasem zachwycających, czasem słabych lub właśnie kiczowatych. Chociaż sam film trudno uznać za udany, nie dziwi, że to on będzie reprezentował nasz kraj w wyścigu po Oscara - nagroda w Cannes i przychylność zachodnich widzów robią swoje. Mam jednak nadzieje, że gdyńskie jury nagrodzi inne produkcje.

"The Silent Twins" Agnieszki Smoczyńskiej: Eksperyment formalny

W ramach konkursu głównego pokazano także "The Silent Twins" Agnieszki Smoczyńskiej. Dla twórczyni "Córek dancingu" i "Fugi" był to anglojęzyczny debiut. Film jest oparty na prawdziwej historii Jennifer i June Gibbons - mieszkających w Walii bliźniaczek, które jako dzieci zdecydowały się zerwać kontakt z otaczającym je światem.

Gdy są same, bawią się, przekomarzają, kłócą i zamykają w świecie wyobraźni. Jednak wystarczy najmniejsza ingerencja z zewnątrz, by obie spuściły głowy i siedziały w absolutnym milczeniu, dopóki intruz - rodzic, siostra, nauczyciel, psycholog - sobie nie pójdzie. Jako nastolatki siostry (grane od tego momentu przez gwiazdę Marvela Letitię Wright i Tamarę Lawrance) zaczynają wspólnie odkrywać swoją seksualność i inne zakazane przyjemności. Obie postanawiają także rozpocząć karierę pisarską. Ich wyskoki z dnia na dzień stają się coraz bardziej niebezpieczne.

"The Silent Twins łączy formalne eksperymenty "Córek dancingu" z narracyjną precyzją o wiele przyziemniejszej "Fugi". Reżyserka bawi się kolorystyką. Podczas samotnych scen sióstr obserwujemy pełnię ciepłych barw, jednak gdy pojawia się szeroko rozumiany "inny", wszystko nagle nabiera odcieni szarości. Historie wymyślane przez bohaterki i ich zabawy są często przedstawiane za pomocą animacji poklatkowej z wełnianymi szmaciankami w rolach głównych.

Intryguje także relacja między siostrami - jednocześnie szczera i pełna zaangażowania, ale też egoistyczna i toksyczna. Niestety, wraz z kolejnymi minutami historia traci jednak swój impet. Mimo widocznego spadku, szczególnie w trzecim akcie, anglojęzyczny debiut Smoczyńskiej wypada jak najbardziej udanie. Pozostaje czekać na jak najlepsze przyjęcie na zachodzie i kolejne projekty reżyserki.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gdynia 2022
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy