Reklama

Gdynia 2006: Alfabet polskiego kina

Za nami 31. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych - Gdynia 2006. W jakim stanie znajduje się polska kinematografia? Czy naprawdę jest tak dobrze, a jeśli jest tak, to dlaczego jest tak źle? - takie pytania będą nurtować ludzi kina przez najbliższe tygodnie. Festiwal to jednak nie tylko filmy, lecz także - a dla niektórych przede wszystkim - wielkie medialne wydarzenie. Aby podsumować jakoś wydarzenia gdyńskiej imprezy, pokusiliśmy się o niezobowiązujące abecadło.

A - jak Antonioni

Włoskiego reżysera przywołał na gdyńskim festiwalu Wiesław Saniewski - twórca filmu "Bezmiar sprawiedliwości". Mistrzowie kina są oczywiście po to, by z nich czerpać całymi garściami, są jednak także po to, by na ich przykładzie uczyć się robić dobre kino, a nie tylko powielać nakręcone przez nich sceny. Bezmiar braku uzasadnienia dla przeszczepienia scen z "Powiększenia" w tym obrazie jest jednak tak bezkresny, że werdykt jury - całkowicie pomijający w końcowych rozstrzygnięciach film Saniewskiego - wydaje się jak najbardziej sprawiedliwy. 

Reklama

B - jak bankiety

Są tacy, którzy uważają, że to właśnie na nich dokonuje się podział Złotych Lwów. Inni uważają, że to dla nich należy pojawić się co roku w Gdyni. Bankiety to miejsca, w których zmęczone całym dniem oglądania filmów, udzielania wywiadów i innych obowiązków środowisko postanawia się trochę odprężyć. Obowiązują zaproszenia, ale udaje się wejść także bez potrzebnego papierka (oczywiście - jak w "Rejsie" - "służbowo").

W tym roku odbyły się dwa duże bankiety. W przedostatni dzień festiwalu Stowarzyszenie Filmowców Polskich świętowało swoje 40. urodziny. Natomiast tuż po ceremonii zakończenia festiwalu odbyło się tradycyjne przyjęcie w hotelu Gdynia (zapraszał sam minister Ujazdowski).

Tytuł "bankietera" festiwalu wędruje jednak do Mariusza Pujszo, który po pokazach swego filmu "Polisz kicz projekt... kontratakuje" organizował własne, trwające do samego rana bankiety dla publiczności swojego filmu. Odbierając zaś za "Polisz kicz projekt..." nagrodę powiedział: "Nie ten odnosi sukces, kto wcześnie rano wstaje,  tylko ten, co wstaje uśmiechnięty".

C - jak Chińczycy

Nie wszyscy zdążyli się jeszcze otrząsnąć z pierwszej polsko-chińskiej koprodukcji "Kochankowie roku Tygrysa", a dzięki zaradności prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacka Bromskiego po raz kolejny mogliśmy oglądać współpracę tych dwóch kinematografii. Tym razem w filmie "Statyści", który opowiada o ekipie chińskiego filmu "Smutny wiatr w trzcinach", kręcącej swój obraz w... Koninie. Kinga Preiss wypowiada w "Statystach" więcej słów po chińsku niż po polsku i podobno Chińczycy ją rozumieli. Publiczności gdyńskiego festiwalu też się podobało. Może dlatego, że nie reżyserował Jacek Bromski...

D - jak debiutanci

Festiwal zapowiadany był od początku jako impreza debiutantów. Rzeczywiście ponad połowa konkursowych filmów była pierwszymi dziełami reżyserujących je twórców. Zastanawia tylko wiek debiutantów, z których każdy miał statystycznie powyżej 40 lat. Zdecydowanie najpóźniej na debiut zdecydował się Andrzej Seweryn. Jego "Kto nigdy nie żył..." przyniósł jednak wiarę w sens uprawiania kina przez 20-latków.

E - jak Eros

Polskie kino nadal jest świątobliwe, bojaźliwe, traktujące seks jak temat tabu. W czasach, w których  temat tożsamości płciowej doczekał się nawet katedr na uniwersytetach, problem ten praktycznie nie istnieje w pokazywanych na festiwalu filmach. Czy będziemy czekać, aż "Lubiewo" Michała Witkowskiego zostanie przetłumaczone na język hiszpański i zrealizuje go Pedro Almodovar?

F - jak Falk

Nie Peter, tylko Feliks, choć brwi mają podobne. Przewodniczący tegorocznego jury. Wszyscy zastanawiali się, czy ulegnie "Bezmiarowi sprawiedliwości", który krążył wokół interesującej Falka tematyki. Nie uległ i choć werdykt jury był do przewidzenia, zanim festiwal się jeszcze rozpoczął, to wielkie brawa nie tylko za uhonorowanie "Placu Zbawiciela", lecz także za dostrzeżenie ciekawych debiutów ("Chaosu" Żuławskiego i "Sztuki masażu" Gawrysia).

G - jak gala

Uroczystość zakończenia festiwalu poprowadziła Grażyna Torbicka do spółki z Maciejem Stuhrem. I choć laureaci na mównicy przypominali krasomówczo polskich piłkarzy ("Dziękuję ekipie, producentowi i mojej żonie, naprawdę bardzo się cieszę"), to prowadzący udowodnili, że nie mają w Polsce konkurencji. W błyskotliwych komentarzach brylował zwłaszcza Maciej Stuhr, który ekspresowe podziękowania po otrzymaniu nagrody Michała Rosy podsumował: "Oto Robert Kubica polskiej wypowiedzi scenicznej", a publiczność Teatru Muzycznego przed wejściem na antenę telewizyjną instruował następująco: "Za chwilę będą Państwo w telewizji. Chciałbym przy okazji przypomnieć, że machanie do kamery, w której nie świeci się czerwona lampka, jest bezsensowne".

H - jak Hiena

Tytuł filmu Grzegorza Lewandowskiego, który był jedynym horrorem wśród wszystkich filmów konkursowych. To ten film zawiera scenę, po której publiczności w Teatrze Muzycznym serce skoczyło do gardła. Szybko jednak wróciło na swe właściwe miejsce i już więcej nie drgnęło.

I - jak indyk

W kontekście indyka wystąpił podczas wręczania nagród prezes TVP Bronisław Wildstein. Uhonorowana nagrodą jego imienia Joanna Kos-Krazue (za "Plac Zbawiciela" z Krzysztofem Krauze) wyznała, że do tej pory nie była zbyt często nagradzana. "Dostałam już kiedyś nagrodę za bieg na 100 metrów. Potem wygrałam konkurs szczepienia indyków. Teraz do tego dochodzi jeszcze nagroda pana prezesa".

J - jak jury

Z uczestnictwa w jury w ostatniej chwili zrezygnował Edward Żebrowski. Doświadczony scenarzysta i reżyser tuż przed festiwalem doznał wypadku, który uniemożliwił mu pracę w obradach. W odróżnieniu od Anny Muchy, nie został przez nikogo zastąpiony.

K - jak konferencje prasowe

Można by o nich napisać pracę naukową. Niektóre kończyły się po paru minutach, inne trwały prawie godzinę. Różnie zachowywali się też twórcy - Witold Adamek ("Samotność w sieci"), zanim jeszcze wziął do ręki mikrofon, już myślał o tym, żeby się go jak najszybciej pozbyć. Za to Robert Krzempek ("Czeka na nas świat") sprawiał wrażenie, jakby jego powołaniem było nie kręcenie filmów, a kariera polityczna. Bywały konferencje nudne ("Z odzysku"), jak i emocjonujące ("Summer love"). Nagrodę za największą inwencję podczas konferencji prasowej otrzymuje Tymon Tymański, który podczas spotkania po zrealizowanym w języku angielskim filmie Piotra Uklańskiego "Summer love" zaczął zadawać pytania po angielsku.

L- jak laureaci

Bez niespodzianek. "Plac Zbawiciela" (Złote Lwy) i "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" (nagroda dla Koterskiego za reżyserię) to przedfestiwalowe pewniaki. Zaskoczyło szalone powodzenie "Statystów" oraz dużo nagród dla "Co słonko widziało" Michała Rosy. Nikt nie spodziewał się też, że nagroda dla najlepszego aktora trafi się Zbigniewowi Zamachowskiemu. Cóż, może to dobrze, że  nie dostał jej Michał Żebrowski.

Ł - jak  łzy

Nie poleciały nikomu podczas odbierania nagród. Nikt też nie podziękował Bogu.

M - jak Mucha (Anna)

Bezapelacyjnie największa gwiazda festiwalu. Zaczęła od mocnego uderzenia jako prowadząca

ceremonię otwarcia. Najpierw z dumą prezentowała publiczności i fotoreporterom swe plecy, potem  prześcigała się w ryzykownych żartach, po których na sali zalegała martwa cisza. Przeholowała dzień później, gdy zapowiadając "Summer love" Piotra Uklańskiego, powiedziała że nie wie, czy ktokolwiek wytrzyma do końca seansu.

Mucha została więc zdjęta, jednak została do końca festiwalu i podczas ceremonii zakończenia znów błyszczała. Tym razem przyciągnęła uwagę fotoreporterów, pojawiając się w towarzystwie Michała Koterskiego. Trzymali się za ręce i wymieniali czułości.

N - jak niezależni

Tegoroczny konkurs kina niezależnego obfitował w rekordową ilość 21 obrazów i, jak mówił, ogłaszając werdykt przewodniczący jury Janusz Kijowski,: "Koledzy, strzeżcie się! Czujecie już ich (niezależnych) oddech na plecach?". Nagrodzona "Emilka płacze" to jednak bezbarwna etiudka o uczuciowych niepokojach młodzieży w okresie stanu wojennego. Dlaczego kino niezależne chce tak bardzo przypominać mainstreamowe produkcje? 

O - jak oklaski

Jak co roku Radio Gdańsk przyznało nagrodę Złotego Klakiera dla najdłużej oklaskiwanego filmu festiwalu. Wygrali "Statyści" Michała Kwiecińskiego, deklasując rywali wynikiem 2 minuty 58 sekund. Najkrócej wiwatowano po projekcji "Francuskiego numeru" - tylko 10 sekund.

P - jak Preis (Kinga)

Wybierając się na pokazy konkursowych filmów mieliśmy 20% pewności, że zobaczymy na ekranie Kingę Preis. Aktorka zagrała bowiem w aż 5 obrazach, z czego wszystkie jej role były drugoplanowe. To, że jest mistrzynią drugiego planu, udowodniła już jednak rok temu w "Komorniku". Panowie reżyserzy, czas na główną rolę!

R - jak Rosa (Michał)

Jego film "Co słonko widziało" to największa niespodzianka wśród nagrodzonych na tegorocznym festiwalu. Obraz ten otrzymał Nagrodę Organizatorów Festiwali i Przeglądów Kina Polskiego Za Granicą oraz Nagrodę Specjalną Jury. Do tego doszła jeszcze nagroda za najlepszy dźwięk (niezwykle ważna w polskim kinie). Pomimo infantylnego tytułu, film Rosy przynosi niezwykle odważną jak na nasze warunki scenę erotyczną między nastoletnim chłopcem a jego... dziadkiem.

S - jak skandale

Tych najwięcej było jeszcze przed festiwalem. Najpierw producenci "Strajk. Bohaterka z Gdańska" Volkera Schloendorffa wycofali swój film z programu festiwalu, potem obrażeni za niezakwalifikowanie do konkursu z gdyńskiej projekcji zrezygnowali producenci "Dublerów". W międzyczasie Maciej Karpiński, scenarzysta "Cudu purymowego" Izabelli Cywińskiej oskarżył o plagiat wyświetlany na festiwalu niemiecki "Siła złego na jednego". Potem rządziła już tylko Anna Mucha.

Ś - jak Śląsk

To tam rozgrywała się akcja największej ilości filmów podczas tegorocznego konkursu. "Fundacja", "Co słonko widziało", "Czeka na nas świat", "Hiena", "Przebacz", "Wstyd", "Z odzysku". Siedem na dwadzieścia cztery. Tylko w jednym zagrała Kinga Preis.

T - jak Teatr Muzyczny

Główna, ale coraz bardziej tylko reprezentatywna arena wydarzeń festiwalowych projekcji. Festiwal powoli przenosi się do położonego nieopodal Silver Screenu, który oferuje aż 7 sal kinowych. To jednak przed Teatrem Muzycznym błyskają flesze i rozkładany jest czerwony dywan.

U - jak Uklański (Piotr)

Największy skandalista festiwalu. "Zastanawiam się, co ja tutaj robię" - powiedział nam podczas prywatnej rozmowy. Jego "Summer love" - pomost między światem filmu a światem sztuki współczesnej zbulwersował skonsternowaną publiczność. "Czy bawi Pana epatowanie nas scenami przemocy?" - pytał go na konferencji prasowej prowadzący spotkania z twórcami Janusz Wróblewski. "A czy bawi Pana prowadzenie tego spotkania?" - odpowiedział Uklański.

W - jak western

Reklamowany jako "first polish western" "Summer love" Piotra Uklańskiego jest już kolejnym pierwszym westernem w dziejach polskiej kinematografii. Kilka lat temu mieliśmy "Eukaliptusa", a jeszcze wcześniej pionierskie "Wilcze echa".

X- jak Xawery

Nie tylko Andrzej Żuławski dał tak na imię swojemu synowi. Również Filip Bajon postawił na staropolskie X. W dodatku dał swemu synowi rólkę w "Fundacji".

Z - jak Złote Lwy

Już drugi raz trafiają do Krzysztofa Krauze. Ostatnio otrzymał je w 1999 roku za "Dług". Producent "Placu Zbawiciela" Julisz Machulski powiedział, że lubi współpracować z Krauzem, bo z nim zawsze dostaje się nagrodę w Gdyni. Zapomniał o "Moim Nikiforze". Pominięty w Gdyni film otrzymał jednak mnóstwo nagród na międzynarodowych festiwalach (w tym prestiżową nagrodę w Karlowych Warach). 

Ż - jak Żamojda (Jarosław)

W tym roku nie pokazał na festiwalu żadnego filmu.

Zobacz z gdyńskiego festiwalu.

Tomasz Bielenia, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | pytania | muchy | kino | Gdynia | nagroda | film | jury
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy