Reklama

Festiwal w Gdyni: Pożar ugaszony

Gdynia odzyskała twarz. Zakończony w sobotę, 19 września, 34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to pierwiosnek odnowy w polskim kinie. Pożar ugaszony, ale jak śpiewa ostatnio Andrzej Grabowski: "Ja wam mówię jest dobrze, ale nie najgorzej jest".

Przełomowa Gdynia

Tegoroczna Gdynia miała być przełomowa i... w pewien sposób była. Jeśli popatrzymy na laureatów głównych nagród łatwo zauważymy, że trzy najważniejsze wyróżnienia trafiły do rąk debiutantów lub autorów drugich filmów.

Borys Lankosz ("Rewers"), Wojtek Smarzowski ("Dom zły") i Xawery Żuławski ("Wojna polsko-ruska") - oni wygrali w sobotę najwięcej. Decyzja jury jest sprawiedliwa, jest również - wydaje mi się - wyrazem pewnego manifestu. Można było spodziewać się, że powracający po dłuższej przerwie do kina Janusz Morgenstern otrzyma za swe "Mniejsze zło" jakieś honorowe wyróżnienie, choćby zarezerwowaną na takie okazje Nagrodę Specjalną Jury. Nic z tego, nie było w tym roku żadnych kurtuazyjnych gestów, żadnych ukłonów w kierunku podupadłych mistrzów - "Rewers" i "Dom zły" były po prostu zdecydowanie najlepszymi filmami konkursu. Kropka.

Reklama

"Rewers": Brawurowy humor

W moim osobistym rankingu wyżej stawiałem "Dom zły" Smarzowskiego, "Rewers" Borysa Lankosza jest jednak na tyle niezwykłym w polskiej kinematografii filmem, że ze spokojem przyjmuję jego Złote Lwy. W tej przewrotnej czarnej komedii debiutujący reżyser przywraca do życia utracony etos polskiego inteligenta. Czuć w brawurowym humorze tego filmu posmak jakości Kabaretu Starszych Panów. Tak jak twórczość Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, jest "Rewers" zarówno wysoce wyrafinowany, jak i zwyczajnie pospolity. To naprawdę jeden z nielicznych przykładów polskiego kina ostatnich lat, który może liczyć na równoczesny aplauz krytyki i publiczności.

Jest w "Rewersie" jeszcze jedna wartość, na którą nie wszyscy zwrócili uwagę. Stylizacja na kino lat 50. XX wieku być może uśpiła uwagę krytyków, którzy nie odnotowali, że film Lankosza jest dzieckiem postmodernizmu. To kino, które przegląda się w kinie, które z zabawy kinem czerpie swą siłę, które bawi się filmowymi konwencjami z radością porównywalną z szalonymi pomysłami Quentina Tarantino (kiedy zapytałem się Lankosza czy widział już "Bękarty wojny" powiedział: "Jeszcze nie zdążyłem, ale nie mogę doczekać się tego filmu").

Następny filmowy projekt Lankosz chce zrealizować na podstawie najnowszej powieści scenarzysty "Rewersu" - Andrzeja Barta. Potencjalną ekranizację "Fabryki muchołapek" sam reżyser nazywa połączeniem "Holokaustu i postmodernizmu".

W rozmowie z INTERIATV niezwykle szczęśliwy Borys Lankosz opowiada o swoim pierwszym długim metrażu, a także o uczciwości w stosunku do siebie i zarażaniu pasją:

Więcej "niepokornych" dzieł

Zarówno film Lankosza, jak i "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego, to filmy, które w najdoskonalszy sposób zrywają z koncepcją realizmu, obowiązującą w polskim kinie przynajmniej od czasów kina moralnego niepokoju. Kino ma być zwierciadłem, przechadzającym się po gościńcu - ma być odbiciem ważnych problemów społecznych, rodzajem artystycznej publicystyki.

Ale w konkursie tegorocznego festiwalu znalazło się więcej "niepokornych" dzieł. Wśród nich - najbardziej kolorowy, najbardziej szalony, najbardziej campowy ze wszystkich gdyńskich propozycji "Jestem twój" Mariusza Grzegorzka. Próba zarażenia polskiego kina wirusem współczesnego teatru. Był "Las" Piotra Dumały - rodzaj przeżycia filmowego, taka polska wersja "Matki i syna" Aleksandra Sokurowa, filmowa medytacja. Wreszcie - niedocenione "Zero" Pawła Borowskiego - inteligentna zabawa narracyjna, wielowątkowy obraz anonimowości we współczesnym wielkomiejskim świecie.

Sobotnia gala pozostawiła nas w stanie lekkiego upojenia. Wielkie słowa, które padały ze sceny Teatru Muzycznego o odnowie polskiego kina, były chyba próbą wyleczenia kaca po ubiegłorocznym blamażu Gdyni. W tym roku musiało być lepiej, bo gorzej niż rok temu już być nie mogło. Ból głowy przeszedł, ale tak zdecydowana dominacja "Rewersu" nad resztą konkursowej stawki prowokuje mnie do postawienia jeszcze jednego pytania: Taki dobry film, czy tak słaba konkurencja? Oto być może jest druga strona medalu.

p.s.

Jedna obserwacja na marginesie. Gdynia pokazała, że polscy reżyserzy kręcą "męskie" kino. Kiedy zastanawiałem się nad kandydatkami do nagrody aktorskiej, uzmysłowiłem sobie, że Agata Buzek ("Rewers") ma tylko jedną kontrkandydatkę - Annę Dereszowską ("Nigdy nie mów nigdy"). Dodam, że nie była to poważna konkurencja. W konkursowych filmach po prostu nie było głównych kobiecych ról. Generał Nil, ksiądz Popiełuszko i zbójnik Janosik mieli naprzeciwko tylko infantylną drużynę "galerianek".

Wywiad z Agatą Buzek - laureatką nagrody za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą w filmie "Rewers":

p.s.2

Druga obserwacja na marginesie. Dlaczego polscy filmowcy nie współpracowali dotychczas z jazzowymi muzykami? Dwie najlepsze ścieżki dźwiękowe na tegorocznym festiwalu to dzieła jazzowych twórców. Nagrodzony Złotym Lwem Włodek Pawlik ("Rewers") miał poważną konkurencję jedynie ze strony Mikołaja Trzaski ("Dom zły"). Okazało się, że polskie kino może z powodzeniem obejść się bez muzyki Wojciecha Kilara, Michała Lorenca czy Zygmunta Koniecznego.

Laureaci 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni!

Czytaj też blog naszego redaktora o festiwalu w Gdyni!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: poząr | pożar | Lankosz | film | kino | Gdynia | festiwal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy