Reklama

"Dzikie róże" [recenzja]: Sceny z życia małżeńskiego

Streszczenie fabuły "Dzikich róż", najnowszego filmu Anny Jadowskiej, mogłoby przypominać artykuł w jednym z wielu tabloidów lub portali plotkarskich. Na szczęście reżyserka od pierwszych minut udowadnia, że ważniejsze od pytania "co opowiadam" jest "jak opowiadam". Rezultatem jest jeden z najlepszych polskich filmów 2017 roku.

Streszczenie fabuły "Dzikich róż", najnowszego filmu Anny Jadowskiej, mogłoby przypominać artykuł w jednym z wielu tabloidów lub portali plotkarskich. Na szczęście reżyserka od pierwszych minut udowadnia, że ważniejsze od pytania "co opowiadam" jest "jak opowiadam". Rezultatem jest jeden z najlepszych polskich filmów 2017 roku.
Główną rolę w "Dzikich różach" gra Marta Nieradkiewicz /materiały prasowe

Andrzej (Michał Żurawski) wraca do domu w jednym z polskich miasteczek po miesiącach pracy za granicą. Na miejscu wita go dwójka kilkuletnich dzieci oraz żona, Ewa (Marta Nieradkiewicz). Sytuacja daleka jest jednak od sielanki. Podczas nieobecności męża, Ewa zaszła w ciążę, w dodatku z miejscowym nastolatkiem. Do wybuchu oskarżeń jednak nie dochodzi. Zamiast tego wszyscy starają się przechodzić obok tej - z każdą minutą coraz bardziej ciążącą bohaterom - sytuacji.

Gdy Andrzej stara się odbudować domowe ognisko - a warunki ku temu idealne, bo właśnie zbliża się moment komunii starszej córki - Ewa pozostaje niepewna swych wyborów.

Nieodpowiednio poprowadzona fabuła "Dzikich róż" mogłaby szybko niebezpiecznie zbliżyć się do poziomu tabloidowej historii. Na szczęście reżyserka Anna Jadowska zamiast histerycznego dramatu wybiera chłodną obserwację. Nikogo nie piętnuje, z empatią podchodzi ona do decyzji i zachowania swoich bohaterów, w szczególności będącej protagonistką filmu - Ewy.

Reklama

Postać ta jest kolejną świetną kreacją Marty Nieradkiewicz, która po występach w "Płynących wieżowcach" i "Kamperze" okazała się najciekawszą polską aktorką swojego pokolenia. Ciężar nagromadzonych emocji jej bohaterki widać w każdej scenie - czy podczas niezręcznych rozmów z mężem, czy kłótni z oskarżającą ją o wszystko córką, czy niekoniecznie przypadkowych spotkań ze sprawcą niechcianej ciąży. Spokojnie można ją nazwać współczesną wersją bohaterek, jakie pojawiały się w kinie polskim w latach osiemdziesiątych - chociażby w "Kobiecie samotnej" czy "Kochankach mojej mamy".

Równie istotnym bohaterem filmu Jadowskiej jest polska prowincja, na szczęście pozbawiona przerysowania kojarzonego z serią "U Pana Boga..." Jacka Bromskiego. Społeczność miasteczka, zgromadzona głównie wokół parafii, ukazana jest ze swoimi przywarami i zaletami. Z jednej strony sytuacja Ewy staje się miejscową sensacją, o czym świadczą ciągłe karcące spojrzenia i szepty za plecami kobiety. Z drugiej w nagłym wypadku społeczność gotowa jest do natychmiastowej i bezinteresownej pomocy.

"Dzikie róże" stanowią ewenement na gruncie kina polskiego ostatnich lat. Dawno nie było w naszej kinematografii tak wiarygodnych portretów psychologicznych. Twórcom, w szczególności reżyserce i odtwórczyni głównej roli, należą się brawa. Jedynym pytaniem bez odpowiedzi pozostaje nieobecność "Dzikich róż" w konkursie głównym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

7,5/10

"Dzikie róże", reż. Anna Jadowska, Polska 2016, dystrybutor: Alter Ego Pictures, premiera kinowa 29 grudnia 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dzikie róże
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy