Anna Dymna: Od królowej do babci klozetowej
"Fantastyczne jest to, że nie muszę się już w ogóle przejmować swoim wyglądem" - przekonuje Anna Dymna, która zagrała jedną z głównych ról w walczącym o Złote Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni obrazie "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy" Janusza Majewskiego. Po pokazie prasowym tej produkcji aktorka odpowiadała na pytania dziennikarzy.
Proszę powiedzieć szczerze, nie bała się pani przyjąć kreacji Bajerowej w "Excentrykach, czyli po słonecznej stronie ulicy" Janusza Majewskiego?
- To była rzeczywiście strasznie ryzykowna rola. Bardzo wulgarnej kobiety. Ale już gdy czytałam powieść, zdałam sobie sprawę, jak ogromny dramat kryje się w tej postaci. Długo zastanawiałam się też, w jaki sposób zagrać tę kobietę, aby nie była na ekranie wyłącznie obrzydliwa. Aby nie była jedynie grubą, wstrętną alkoholiczką z problemami psychicznymi. Muszę przyznać, że w końcu bardzo polubiłam tę postać - opowiada Dymna.
- Zdradzę, że zagrałam wszystkie swoje sceny w zaledwie dwa dni, miałam więc bardzo trudne zadanie. Kręcenie zdjęć rozpoczynało się bowiem właśnie od moich sekwencji. Po obejrzeniu filmu widzę, że udało mi się sprawić, że ta postać nie jest jedynie odpychająca. W gruncie rzeczy jest mi żal Bajerowej i w pewnym sensie cieszę się, że się pozbierała i znalazła swoje szczęście - chociaż w toalecie jako babcia klozetowa. Ale każdy zawód jest dobry, jak się go tylko pokocha.
Z jednej strony jest to postać, jak pani wspomniała, tragiczna, ale z drugiej, w filmie pełno jest komediowych momentów z Bajerową w roli głównej, które są po prostu przeurocze.
- Nie ukrywam, że zagrałabym jeszcze kilka scen... Tak sobie myślę, że warto być czterdzieści pięć lat aktorem, aby sobie zagrać babcię klozetową. I to właśnie zawsze powtarzam studentom - starajcie się, a może kiedyś dopisze wam szczęście. Tak jak w moim wypadku, od królowej do babci klozetowej. U Janusza Majewskiego zagrałam przecież wcześniej Barbarę Radziwiłłówną, a potem spotykaliśmy się jeszcze wiele razy, zrobiliśmy między innymi "Siedlisko". Długo się przyjaźnimy i muszę przyznać, że najcudowniejszy był przede wszystkim sposób, w jaki zaproponował mi tę rolę.
Gdyby mogła o tym pani opowiedzieć...
- Janusz zadzwonił do mnie i powiedział: "Aniu, mam problem". Odpowiedziałam, że nie jest sam i w każdej sytuacji mu pomogę. Na co on, że nie wie, jak ma mi to powiedzieć... W końcu wydusił z siebie jednak, że ma dla mnie rolę. Stwierdziłam, że to wspaniale i starałam się dociekać, dlaczego więc tak się martwi. "Bo nie wiem, czy zgodzisz się ją zagrać" - odpowiedział. - "To jest postać takiej grubej, starej baby". "Janusz, mam już 64 lata i po to się postarzałam i przytyłam, żeby właśnie zagrać taką rolę. Więc się nie martw, gram" - zaczęłam się śmiać. "Ona jest alkoholiczką" - ciągnął dalej Majewski. "Ale ja nie jestem, a zdarzyło mi się już je grać. Więc spokojnie będę pić ice tea na planie, nie martw się" - nie dawałam się zniechęcić. "Ale jest jeszcze jedna rzecz, tylko wstydzę ci się powiedzieć" - wysunął ostatniego asa z rękawa.
- Wtedy akurat nadjechał pociąg i nie słyszałam, co powiedział. Szybko do niego oddzwoniłam. "Bo ona w ramach walki z pasożytnictwem dostaje etat i zostaje babcią klozetową" - zdradził wreszcie. Tak strasznie wstydził się mi to powiedzieć, a nie wiedział, że jak byłam dzieckiem, to chodziłam na Wawel tylko dlatego, że po jego prawej stronie była toaleta, w której siedziała najcudowniejsza babcia klozetowa świata - miała zawsze kanapeczki z serem i białe kotki w koszyczku (ja niestety nie mogłam takiej zagrać...). Jako dzieci przekonywaliśmy mamę, żeby pójść na Wawel, a tam zawsze chodziliśmy sikać w odwiedziny do babci klozetowej.
- Mój mąż, Wiesiu Dymny, powiedział mi kiedyś, żebym nigdy nie była gwiazdą. Babcia klozetowa to jest taka sama praca jak aktorstwo. Tylko musi być porządna i swój zawód dobrze uprawiać. Tak naprawdę więc bardzo się cieszę, że dostałam tę rolę. Zagrałam już te młodziutkie, śliczne dziewczęta i to nie wróci. Natomiast otwiera się przede mną zupełnie inny rozdział kariery. Ostatnio wystąpiłam w krótkometrażowym filmie "Dzień babci" u młodego reżysera (Miłosza Sakowskiego - przyp. red.), który pokazywany jest w Gdyni w Konkursie Młodego Kina i tam też gram alkoholiczkę. Widocznie tak teraz będą mnie obsadzać (śmiech).
- Fantastyczne jest to, że nie muszę się już w ogóle przejmować swoim wyglądem. Bo jak się jest młodą aktorką, to zawsze można usłyszeć: pani się nie wyspała, pani spuchła, pani się wyprostuje... A teraz? Im gorzej, tym lepiej. Jestem od tych problemów uwolniona. Podobnie jak w "Ekscentrykach", bo to moim zdaniem jest właśnie film o wolności. O tym, że nikt cię nie zniewoli, jak masz pasję i miłość. Główny bohater, grany przez Macieja Stuhra, był w Londynie, ale zdecydował się wrócić do Polski, mimo że tu była ciemna komuna. I potrafił znaleźć wolność. W muzyce.
Myśli pani, że filmy mogą mieć działanie terapeutyczne i przywracać w nas optymizm?
- Oczywiście, że w to wierzę. Dla mnie osobiście największe działanie terapeutyczne ma poezja. Chyba bym umarła, gdyby nie ona. Mamy Salony Poezji i czytamy w nich na głos od wielu lat. W następnej kolejności teatr, do którego wchodzę, jak do gabinetu terapeutycznego. No i oczywiście książki - uwielbiam czytać.
- Film też ma taką moc. Na mnie osobiście dobry film strasznie mocno oddziałuje. Czasem potrafi mnie zdołować dokumentnie. Są też takie, o których szybko zapominam. Ale i takie, które tak mnie drażnią, że krzyczę i wychodzę. A jeśli chodzi o "Excentryków", to mam wrażenie, że codziennie mogłabym oglądać ich fragmenty. Seans tej produkcji powoduje, że nagle coś się w widzu otwiera, uspokaja go, niczym dobra terapia. Gdy oglądasz taki film, to inaczej zaczyna krążyć krew w żyłach. Więc filmy z całą pewnością oddziałują terapeutycznie. Po to chyba zresztą się je robi.