Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu? Dlaczego lubię przyjeżdżać do Gdyni? Którego filmu nie można przegapić w kinach? Takie pytania zadałam moim rozmówcom - dziennikarkom, dziennikarzom i krytykom filmowym, którzy przez cały tydzień śledzili z uwagą wszystko, co działo się na 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Co odpowiedzieli? Prawie wszystkich zaskoczyła... piękna pogoda, ale oczywiście nie tylko o pogodzie była to rozmowa.
Co roku ciągną tu wszyscy, którzy kochają polskie kino i chcą o tym kinie rozmawiać: reżyserzy, aktorzy, producenci, twórcy wielu filmowych dziedzin, dystrybutorzy, kiniarze, krytycy filmowi, dziennikarze i kinomani. Codziennie na seansach, spotkaniach, uroczystych premierach, ale i na plaży, na kawie, na bankietach i w słynnym Piekiełku można spotkać zarówno gwiazdy polskiego kina, jak i stawiających swe pierwsze kroki w zawodzie studentów szkół filmowych.
Żeby jednak widz dowiedział się, co dzieje się w Gdyni potrzebni są dziennikarze i krytycy, którzy na bieżąco relacjonują, oceniają, opisują, rozmawiają z gwiazdami, dyskutują o nowych polskich filmach i kondycji całego polskiego kina. Bez nich nasza wiedza byłaby niepełna. To oni są przewodnikami, pierwszym oknem na świat dla wszystkich tych, których w Gdyni nie ma. Warto wiedzieć, co mają do powiedzenia.
Za co branża kocha ten festiwal? Co powoduje, że dziennikarze tak chętnie przyjeżdżają do Gdyni? Co ich zaskoczyło w tym roku na festiwalu? Jaki film poleciliby widzom? Czego nie można przegapić w kinach? O to zapytałam dziennikarki, dziennikarzy i krytyków filmowych akredytowanych przy 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Sprawdźcie, co odpowiedzieli!
Wszystkie informacje na temat 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych znajdziecie w naszym raporcie specjalnym Gdynia 2023.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Pogoda! Jak w tej anegdocie sprzed lat, kiedy Andrzej Wajda powiedział jednej z dziennikarek: "Tylko niech mnie pani nie pyta o pogodę i jaki był poziom festiwalu". Otóż pogoda jest tu stałym tematem rozmów. W tym roku wszyscy chwalili ciepło i słońce, moje kurtki na razie w ogóle się nie przydały. Ale pogoda - i to już smaczek zza kulis - jest też najlepszym tematem, gdy o rozmowa o filmie po filmie z jakichś powodów nie jest dobrym pomysłem...
Dlaczego lubię tu przyjeżdżać? Ten tydzień w Gdyni jest bardzo intensywnym czasem. Tu ogląda się filmy inaczej, niż w Warszawie, wszyscy naprawdę tym żyją. Trudno wyobrazić sobie, aby branża wytrzymała tę intensywność dłużej, ale na co dzień często brakuje mi tej festiwalowej energii.
Gdybym miała polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłby to "Kos". Dlaczego? Odpowiem prosto. Aktorzy mają tu co grać, a są to fantastyczni aktorzy. Wspaniale się na to patrzyło.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Nie mam odpowiedzi na to pytanie, ponieważ zaskoczenia pojawiają się zazwyczaj na etapie ogłoszenia składu konkursu głównego. Więc może o zaskoczeniu potencjalnym - w tym roku oczywiście szczególnie bolesna i przygnębiająca z wielu powodów jest rozgrywająca się poza festiwalem, choć przecież obserwowana tu bacznie, przeżywana i komentowana oburzająca i przekraczająca wszelkie standardy nagonka na twórców filmu "Zielona granica" i jego reżyserkę Agnieszkę Holland. Szczęśliwe na gali zamknięcia też zaskoczenia nie było i ten wątek wybrzmiał wielokrotnie w podziękowaniach laureatek i laureatów.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo dostaję (mniej lub bardziej, w tym roku jednak mniej, ze względu na nieobecność kilku głośnych filmów w programie festiwalu, niezależnie od powodów tej nieobecności) kompletny obraz współczesnego polskiego kina, ze szczególnym naciskiem na konkurs filmów krótkometrażowych, ale też, a może przede wszystkim dlatego, że jest tu okazja do rozmowy z twórcami z wielu pionów - od zdjęć przez scenografię, kostiumy, charakteryzację po dźwięk, co jest niezwykle cenne dla zrozumienia procesu powstawania filmu, a niekoniecznie oczywiste przy premierach.
Gdybym miała polecić jeden film z tegorocznego festiwalu to wspomnę o "Imago" w reżyserii Olgi Chajdas - za intrygujący, drażniący portret bohaterki wymykającej się wszelkiej jednoznaczności, świetną rolę Leny Góry, ciekawą refleksję o trudnych relacjach między matkami i córkami i niosącą się ponad czasem muzykę Andrzeja Smolika.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Film Doroty Kędzierzawskiej "Sny pełne dymu"... Kuriozum.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo da się tu wyczuć nastroje panujące wśród twórców filmowych: jak "kombinują" i "wąchają czas". Lubię też obserwować losy jednostek zapisujących się właśnie w historii kina. W tym roku do grona scenarzystów dołączył Michał A. Zieliński, którego pamiętam jako dziennikarza, a później jako kogoś, kto wprawiał się (bez arogancji) w scenariopisarstwie. Na seansie "Kosa" w Gdyni byliśmy zatem świadkami objawienia wyjątkowego talentu scenarzysty, który może dać polskiemu kinu coś absolutnie nowego. Chwile takich festiwalowych narodzin zapamiętuje się na zawsze. Teraz pozostaje tylko czekać, w jakie kolejne koncepty filmowe zaangażuje się Zieliński.
Gdybym miała polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłby to "Kos" Pawła Maślony. Z wielu powodów go polecam. Niesztampowość filmu klasyfikowanego jako kino historyczne daje poczucie, że twórcy mają i odwagę, i fantazję, i warsztatową swobodę w zabawie w kino (uzasadnione porównania do filmów Tarantino niczego twórcom "Kosa" nie ujmują). Najważniejszym dla mnie walorem filmu jest scena uwięzienia bohaterów w sytuacji stolikowej, w której gęsto, duszno, nerwowo jak w najlepszych produkcjach z akcją rozgrywaną w jednym pomieszczeniu. Fabularne szachy powierzył tu Maślona aktorom, o których można by myśleć, że nic tak dobrego przedtem nie zagrali, a też i nieprędko zagrać im przyjdzie. To wrażenie trudno poprzeć faktami, jednak uzasadnia je poziom wykonawstwa i siła rażenia wszystkiego, co odbieramy z ekranu. Dotyczy to też innych scen, z których wynosi się świeżuteńką jakość i frajdę.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Liczba widzów na seansach. Oby to oznaczało, ze polskie kino wraca do łask widowni.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni ze względu na atmosferę święta polskiego kina i ciągnące się do rana rozmowy o tym, co zobaczyliśmy.
Gdybym miał polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłby to "Kos", który jest lustrem dla Polaków, krzywym zwierciadłem, w którym przeglądają się nasze kompleksy, przywary i relacje.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Najbardziej zaskoczył mnie debiut "Tyle, co nic". To poruszająca opowieść o utracie tożsamości i pozbawiony pudru, niejednoznaczny obraz polskiej wsi ze smakowitymi rolami aktorów, znanymi głównie z desek teatralnych.
Lubię przyjeżdżać do Gdyni, bo dostaję tutaj w pigułce całe polskie kino i łatwiej mi ocenić jego zmianę.
Gdybym miał polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłby to "Kos", bo tylko w tym filmie chochoły z "Wesela" spotykają się z "Nienawistną ósemką" Tarantino.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Dobra pogoda (śmiech), a na serio to poziom aktorstwa w polskim kinie. Od dawna wiem, że jest wysoki, ale w tegorocznym Konkursie Głównym jest klęska urodzaju. Nie będę wspominał o tych, którzy są już uznani, ale podkreślę odkrycia, takie jak Lena Góra w "Imago", Kamila Urzędowska w "Chłopach" czy Artur Paczesny w "Tyle, co nic".
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo to spotkanie całej branży filmowej. Tutaj jest szansa na rozmowę o polskim kinie, zarówno profesjonalną, w ramach sekcji Industry, jak i widzkami i widzami po seansach o tym, co się podoba, a co nie w naszej kinematografii.
Gdybym miał polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłby to "Kos" w reżyserii Pawła Maślony, czyli Tarantino pod Racławicami. Awanturnicze kino z pazurem, jakiego w Polsce brakuje, z fantazją opowiadający o rodzimej historii. Maestria reżyserii i aktorstwa.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Chyba fakt, że aż tak bardzo podobali mi się "Chłopi" DK Welchman i Hugh Welchmana. O ile byłem przekonany, że film ten zrobi na mnie duże wrażenie od strony wizualnej, o tyle nie przypuszczałem, że na równi postawię z tym zaproponowaną przez twórców narrację. Oryginalną, z zaakcentowaniem współczesnego wymiaru całej opowieści, po prostu wciągającej. No i ta muzyka!
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo na przestrzeni kilku dni mogę zobaczyć wszystko co najciekawsze w polskim kinie, zarówno pełno, jak i krótkometrażowym. Z perspektywy dziennikarza, ale i programera innych festiwali, których spora część poświęcona jest rodzimej kinematografii to niesamowite ułatwienie. Poza tym szereg spotkań, tych bardziej i mniej oficjalnych. No i Piekiełko! Tam od lat tworzy się legenda tego festiwalu.
Gdybym miał polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłoby to "Tyle, co nic", czyli fabularny debiut Grzegorza Dębowskiego. Film, o którym niewiele słyszałem przed festiwalem, a który okazał się największą pozytywną niespodzianką tegorocznej edycji gdyńskiej imprezy. To rzetelne, ciekawe i bezkompromisowe spojrzenie na współczesną polską wieś i jej problemy, a o tym w naszym kinie mówi się wyjątkowo rzadko. W dodatku świetnie zagrane przez mniej opatrzonych na wielkim ekranie aktorów. Wszystko to sprawia, że nazwisko Dębowskiego dobrze zapamiętać!
Najbardziej zaskoczyła mnie... pogoda. Przyjeżdżam do Gdyni od 2008 roku i tak ciepłego wrześniowego festiwalu nie pamiętam. Mimo aury zachęcającej bardziej do siedzenia na plaży niż w kinie zaskoczeniem in plus są pełne sale na większości festiwalowych projekcji.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo w ciągu niezwykle intensywnych festiwalowych dni i nocy można tu spotkać większość osób z branży, zawrzeć nowe znajomości, odświeżyć stare, a przede wszystkim wsłuchać się w puls polskiego kina.
Gdybym miał polecić jeden film z tegorocznego festiwalu byłoby to "Imago" Olgi Chajdas - mający twarz umęczonej Matki-Polki hipnotyzujący, feministyczny koktajl, w którym "Control" Antona Corbijna miesza się z "Trainspotting" Danny'ego Boyle'a.
Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu w Gdyni? Trudno nazwać to zaskoczeniem, bo wszak wyniki selekcji znaliśmy już od lipca. Mimo to brak "Zielonej granicy" w Gdyni jest - szczególnie w kontekście wszystkiego, co się wokół tego filmu wydarza w ostatnich dniach - sytuacją, która w kuluarach festiwalu była stale komentowana.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo to dla mnie przede wszystkim okazja do zapoznania w jednym miejscu i czasie z najważniejszymi filmami nadchodzącego sezonu filmowego. Wielka szkoda, że w tym roku, za sprawą braku w konkursie filmów Agnieszki Holland, Małgorzaty Szumowskiej, Marcina Koszałki, Andrzeja Jakimowskiego i kilku innych reżyserów, ów gdyński obraz kondycji polskiej kinematografii jest bardzo niepełny.
Za najlepszy film festiwalu zdecydowanie uznaję "Tyle, co nic": świetnie zagrany i wyreżyserowany, do bólu prawdziwy obraz polskiej wsi. Jednak, jeśli mam polecić film do koniecznego zobaczenia, to ostatecznie wybieram "Kosa". Nie każdego zachwyci (mnie nie zachwycił), ale na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym. Ten brawurowo zrealizowany film to sporo tyleż prawdziwych, co gorzkich konstatacji o nas samych, unurzanych w bardzo tarantinowskim sosie. Długie Polaków rozmowy po seansie zapewnione!
Najbardziej zaskoczył mnie brak większej liczby nagród dla "Chłopów" i całkowite pominięcie "Lęku" Sławomira Fabickiego. Jednak z nagrodami tak jest, że każdy widziałby to nieco inaczej. Jeśli szukać mocniejszych zaskoczeń, to mam takie wrażenie, że mimo odnoszenia tak wielu międzynarodowych sukcesów, na festiwalu nie zobaczyłem w tym roku aż tylu wybitnych polskich filmów. Jeśli nie jest to jakiegoś rodzaju spowolnienie w naszej branży, to na pewno jest to pewien zastój. I to mnie niepokoi.
Lubię przyjeżdżać na festiwal do Gdyni, bo to okazja, aby w jednym miejscu i czasie obejrzeć dużo nowych polskich filmów, sięgnąć po klasykę w fajnej oprawie, rozmawiać o polskim kinie z ludźmi, których znam i szanuję. Czuję się tutaj wspaniale, w dodatku pogoda dopisała idealnie, to było prawdziwe święto polskiego kina i ja to czułem na każdym kroku.
"Tyle, co nic" to mój numer 1 tegorocznego festiwalu w Gdyni, ale już sporo wokół tego wspaniałego filmu się dzieje, oddaję więc swój głos na inny udany debiut. Uwaga na "Horror Story"! Dawno nie bawiłem się tak dobrze na polskiej komedii, która pełna była wyśmienitych dialogów, fajnych pomysłów, licznych zwrotów akcji i gdzie zobaczyłem prawdziwy aktorski skarb, czyli Konrada Eleryka w wyśmienitej kreacji, jakby wziętej bezpośrednio z zakamarków naszych ulic. Dla mnie, gdzieś nad całą tą opowieścią unosi się duch Barei... Lubię po prostu absurd w kinie.
Wszystkie informacje na temat 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych znajdziecie w naszym raporcie specjalnym Gdynia 2023