Gdynia 2013
Reklama

Wenus w futrze, Polański w Gdyni

Specjalny pokaz najnowszego filmu Romana Polańskiego "Wenus w futrze" był najważniejszym wydarzeniem przedostatniego dnia Gdynia - Festiwal Filmowy. Mało który z festiwalowych gości spodziewał się jednak, że seans uświetni też obecność reżysera.

O tym, że Roman Polański przyjechał do Gdyni, po raz pierwszy zaczęto szeptać w czwartkowy wieczór. Pojawienie się na festiwalu reżysera "Wenus w futrze" musiało być niespodzianką także dla organizatorów, jak bowiem powiedział ze sceny Teatru Muzycznego dyrektor imprezy Michał Chaciński: "W najdzikszych marzeniach nie śniło nam się, że Roman Polański powita Państwa na pokazie specjalnym swojego filmu". Wiadomo, że w piątek Polański spotkał się wcześniej na specjalnym masterclassie z młodymi polskimi reżyserami, którzy mieli możliwość podpytać mistrza o tajemnice artystycznego warsztatu.

Reklama

Publiczność w Teatrze Muzycznym powitała Polańskiego owacją na stojąco. Twórca ujawnił, że gdyński pokaz jest jedną z pierwszych projekcji "Wenus w futrze" po premierowych seansach na majowym festiwalu w Cannes; dodał także, że jego najnowsze dzieło jest filmem zadedykowanym kobietom. "Moja nadzieja w tym, że dużo pań jest na sali, bo to jest w pewnym sensie film dla kobiet. Kobiety niestety w większości moich filmów są ofiarami, a tutaj wręcz odwrotnie" - zwierzył się reżyser.

"Wenus w futrze" jest kontynuacją kameralnego etapu twórczości Polańskiego, rozpoczętego ekranizacją sztuki Yasminy Rezy "Rzeź". Także i w tym przypadku punktem wyjścia do filmowej opowieści jest sztuka teatralna. Podobnie jak przy "Rzezi", także do pracy przy scenariuszu "Wenus w futrze" Polański zaprosił autora oryginału (amerykański dramaturg David Ives), całość zainscenizował zaś w duchu kameralnego dramatu scenicznego na dwójkę aktorów - w głównych rolach wystąpili Emannuelle Seigner i Matthieu Amalric.

Punkt wyjścia "Wenus w futrze" przypomina trochę pomysł na spektakl "Skarpetki, opus 124", który dzięki telewizyjnej transmisji na żywo stał się w ubiegłym roku hitem TVP. W tamtej sztuce dwójka zapomnianych aktorów - w tych rolach Piotr Fronczewski i Wojciech Pszoniak - podjęła próbę powrotu na scenę, widzowie byli zaś świadkami prób do powstającego spektaklu, którym towarzyszyło starcie dwóch aktorskich osobowości. "Wenus w futrze" zaczyna się identycznie - do opustoszałego teatru na przesłuchanie do sztuki na podstawie powieści Leopolda von Sacher-Masocha zgłasza się temperamentna Vanda (Seigner). Reżyserujący spektakl autor scenicznej adaptacji Thomas (Amalric) mimo początkowej niechęci zaczyna przesłuchiwać kobietę, która z każdą sekundą robi na nim coraz większe wrażenie. Coraz dokładniej uzmysławia też sobie, że Vanda nie jest słodką idiotką, za jaką wziął ją na początku, tylko tajemniczą oraz inspirującą kobietą.

"Wenus w futrze" opowiada co prawda o kulisach teatru, ale nawet niewprawny widz z łatwością odkryje tu wątki autobiograficzne. Wystarczy rzut oka na Matthieu Amalrika, by bez trudu dostrzec w nim fizyczne podobieństwo do Romana Polańskiego (w czym wydatnie pomaga nałożona aktorowi peruka). Polski reżyser puszcza również oko do widza, kiedy Vanda indaguje Thomasa o jego fascynację bohaterem sztuki, jakby na wstępie chciał zamknąć usta wszystkim tym, którzy w postaci granego przez Amalrika reżysera chcieliby widzieć odbicie samego Polańskiego. W ogóle dużo w "Wenus w futrze" komediowych akcentów, zarówno Amalric, jak i Seigner grają w określonej, przerysowanej konwencji, co jest powodem wielu sytuacyjnych żartów (kolejny autobiograficzny wtręt? Kiedy bohaterka Seigner nagle zaczyna mówić po niemiecku, postać Amalrika z przerażeniem reaguje: "Czyżby znów zaatakowali Niemcy"?).

Tematem przewodnim jest jednak powieściowa relacja sadomasochistycznego związku Seweryna i Wandy. Tu Polański pozwala sobie na komentarz do współczesności kiedy w scenie, w której bohaterka Seigner próbując zrozumieć tematykę powieści Sacher-Masocha, sprowadza jego dzieło do niezdrowej fascynacji zadawaniem dzieciom kar cielesnych, Polański przemawia ustami Amalrika krytykując "pomniejszanie" dzieł literackich do piętnowanych społecznie występków i poglądów (Vanda sugeruje także, że książka Sacher-Masocha jest seksistowska). Odbieram te sceny jako głos Polańskiego w obronie artystycznych wolności.

Słowo o aktorach. Amalric świetnie udaje Polańskiego, nie chodzi tu wyłącznie o charakteryzację, lecz również rodzaj aktorskiej prezencji; naprawdę często można dać się złapać myśli, że to sam Polański gra tu główną męską rolę (oczywiście o jakieś 20 lat młodszy). Seigner zaś trochę zbyt dosłownie emanuje tu swoim seksapilem: wodząc na pokuszenie reżysera spektaklu uwodzi go również ciałem. Paradując przez dużą część filmu w seksownej bieliźnie jest figurą biblijnej kusicielki - nie do końca wiadomo, kim w rzeczywistości jest jej postać. Fantomem, wytworem wyobraźni, emanacją kobiecości? Polański daje bowiem zbyt wiele jasnych podpowiedzi, że Vanda nie jest tym, za kogo się podaje (czyli bezrobotną aktorką szukającą pracy).

Taki jest też finał "Wenus w futrze", nieco zaskakujący w groteskowym przerysowaniu, momentami wręcz z ducha Felliniego ("Miasto kobiet"?), kiedy Vanda przywiązuje Thomasa do fallicznego słupa na środku sceny i wykonuje wokół niego dziki, pogański taniec. Chwilę potem kamera opuszcza wnętrze teatru... Kurtyna!

Tomasz Bielenia, Gdynia

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Roman Polański | Wenus w futrze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy