"Utrata równowagi": Tak łamano aktorów w szkołach filmowych. W końcu ktoś to pokazał

Tomasz Schuchardt w scenie z filmu "Utrata równowagi" /materiały prasowe

Bez wątpienia to jeden z najciekawszych tegorocznych debiutów w polskim kinie. Mocny, bezkompromisowy, ale przemyślany. Interwencyjny, celnie punktujący problem, a zarazem nienachalny. To ważne, bo delikatny temat, jakim jest przemoc psychiczna, nękanie na wydziałach aktorskich szkół teatralnych i filmowych, wymagał odpowiedniej rozwagi oraz dojrzałości. Imponujące, że tymi cechami popisał się nie stary wyga, a debiutant w reżyserskim fachu.

"Utrata równowagi": to przez lata było środowiskowe tabu

Niespokojne dźwięki, efekt stroboskopowego światła, z którego wyłaniają się słowa jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, którymi miał zwrócić się do swoich studentów. "Ja was muszę zgwałcić, żeby was życie nie zgwałciło". Od takiej planszy zaczyna się "Utrata równowagi" (2024) Korka Bojanowskiego. Film, który mierzy się z tym, co przez lata było środowiskowym tabu. Z czymś, o czym powszechnie się szeptało, ale nikt głośno nie mówił. Do czasu, kiedy pojawił się pierwszy odważny głos. A za nim poszły kolejne. Tym samym o fuksówce, mobbingu czy przekraczaniu granic psychicznych oraz cielesnych niby w imię sztuki względem studentek i studentów wydziałów aktorskich zaczęto mówić już nie tylko w środowisku artystycznym. I bardzo dobrze, bo na takie zachowania nie ma społecznego przyzwolenia.

Reklama

Bojanowski, który jest też współautorem scenariusza (do spółki z Katarzyną Priwieziencew), podejmuje problem zatracania się w roli, granic poświęcenia, presji, higieny psychicznej w obrębie grupy młodych, aspirujących do zawodu ludzi. Niezwykle plastycznych, takich, z których dopiero lepi się przyszłych aktorów. W filmie przygotowują spektakl dyplomowy, mogący być przepustką do dalszej kariery. W końcu kto wie, czy na widowni nie będzie siedział przypadkiem dyrektor Teatru Nowego. A angaż w takim miejscu jest przecież marzeniem każdego.

Na kilka tygodni przed planowanym spektaklem cały świat młodych adeptów aktorstwa staje na głowie. Zmienia się wszystko. Począwszy od opiekuna dyplomu, którym zostaje tyleż charyzmatyczny, co kontrowersyjny Jacek (bardzo dobry Tomasz Schuchardt), po sztukę, jaka ma zostać wystawiona. "Nudną", przewidywalną "Antygonę" zastępuję "Makbet". I w gruncie rzeczy trudno wyobrazić sobie lepszy materiał do eksplorowania ciemnej strony ludzkiej natury niż Szekspir.    

A mrok wychodzi w tej opowieści bardzo szybko. Począwszy od ustalenia decyzji obsadowych związanych z wystawianym spektaklem po niecodzienne (?) metody, jakimi posługuje się reżyser, by wydobyć z młodych głębsze emocje. W centrum Bojanowski stawia Maję. Sfrustrowaną kolejnymi nieudanymi castingami dziewczynę, która wieczorami dorabia w barze i jest na skraju rzucenia aktorstwa na rzecz stabilniejszego życia, jakie zapewnić mają jej studia marketingu i zarządzania. Na konfrontacji, wcielającej się w tę rolę, świetnie zresztą, Nel Kaczmarek i Schuchardta zbudowana jest w dużej mierze dramaturgia filmu. Kolejne starcia pomiędzy nimi, wzajemne prowokowanie się, kwestionowanie wyborów, wreszcie oskarżanie, buduje tytułowe poczucie - utratę równowagi. To zatem opowieść o jednostkach, ale i o grupie.

Ważny, a przede wszystkim dobry i poruszający film

Bojanowski w ciekawy sposób obrazuje specyfikę przygotowywania się do uprawiania aktorskiego zawodu. To nie są studia od - do. Kilka wykładów, ćwiczeń, a potem wolne. To czas, któremu trzeba się w całości podporządkować, gdzie nie ma miejsca na nic innego. Pochłaniający dosłownie każdą wolną chwilę. Stąd nie powinno dziwić, że bohaterowie żyją niejako w swoim świecie, łączą ich wyjątkowo bliskie relacje. Nie tylko spędzają ze sobą całe dnie, ale odsłaniają też wszelkie, nawet najbardziej intymne emocje, poznają słabości, kompleksy. I choć nie jest to miejsce wolne od rywalizacji, na czoło wysuwa się osobliwa (bo osobie z zewnątrz trudno ocenić, czy jest ona pozytywna, czy nie czasem toksyczna) więź.

To ważny element fabuły "Utraty równowagi", choć - moim zdaniem - dość nierówny. Obok wyrazistego Kuby, w którego postać wciela się Mikołaj Matczak, reszta bohaterów niebezpiecznie ociera się o stereotypy. Nad tym elementem można było nieco bardziej popracować na etapie scenariusza. Bo choć jasne jest, że to drugi plan, który nie powinien przesłaniać konfrontacji Mai i Jacka, trochę mi brakuje tu większego zniuansowania, lepszego rozpoznania dla widza tych postaci. Ale ostatecznie to tylko łyżka dziegciu w beczce miodu, bo "Utrata równowagi" jest ważnym, a przede wszystkim dobrym i poruszającym filmem.

7/10

"Utrata równowagi", reż. Korek Bojanowski, Polska 2024.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy