To jest rok Nel Kaczmarek? 25-latka zachwyciła dwiema wybitnymi rolami
Nel Kaczmarek wystąpiła w dwóch filmach, które biorą udział w Konkursie Głównym 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W rozmowie z Interią zdradza, jak otrzymała role w "Lanym poniedziałku" i "Utracie równowagi" oraz czym różnią się grane przez nią bohaterki.
W "Lanym poniedziałku" Justyny Mytnik Kaczmarek wcieliła się w Martę, starszą siostrę piętnastoletniej Klary (Julia Polaczek). Dziewczyny mieszkają razem z matką (Jowita Budnik) w miasteczku na południu Polski na przełomie wieków. Podczas obchodów lanego poniedziałku Klara została skrzywdzona przez jednego z chłopców. Marta doradza jej, by nie mówiła o tym nikomu, nawet matce, i nie dochodziła tożsamości napastnika.
Z kolei w "Utracie równowagi" Korka Bojanowskiego zagrała Maję, studentkę ostatniego roku aktorstwa. Dziewczyna przygotowuje się do dyplomu, ale zniechęcona kolejnymi odmowami po castingach nie zamierza podążać tą ścieżką kariery. Niespodziewanie opiekę nad dyplomem jej roku przejmuje nowy wykładowca — ceniony reżyser (Tomasz Schuchardt). Zdaje się, że widzi on coś w Mai. Chociaż początkowo wydaje się on otwarty i wspierający, jego metody okazują się przekraczać granice.
W Gdyni możemy oglądać dwa filmy z twoim udziałem: "Utratę równowagi" i "Lany poniedziałek". W pierwszym grasz aktorkę w dość trudnej sytuacji. Musi zawalczyć o siebie i skonfrontować się z nazwijmy to trudnym wykładowcą. Z kolei w "Lanym poniedziałku" jesteś w relacji siostrzanej i też musisz walczyć o niezależność. Jak trafiłaś do tych projektów i co przyciągnęło cię do tych bohaterek?
Nel Kaczmarek: - Do "Utraty równowagi" trafiłam, znając się już wcześniej z reżyserem Korkiem Bojanowskim. Rok przed zdjęciami zaprosił mnie do rozmowy na temat jednej z pierwszych wersji scenariusza. Zaczynałam wtedy trzeci rok Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie i zapytał mnie bardziej jako koleżankę, która jest w trakcie fachu. Żeby porozmawiać, wymienić się doświadczeniami. Korek jest też bardzo otwarty i chłonny, więc to było super. Tak zaczęła się nasza praca, w ogóle nie myśląc o mnie jako o osobie aktorskiej.
- To było dla mnie bardzo ciekawe, bo chodziłam po szkole, szukałam, obserwowałam to wszystko. Szukałam to chyba zresztą złe słowo. Obserwacja była dla mnie punktem wyjścia do myślenia o tym scenariuszu, o czym będzie ten film. Więc rozmawialiśmy mailowo o trzeciej w nocy: "Stary, dzieje się to, to i tamto". Takie mechanizmy zachodzą, takie. Co robi z tobą grupa, co robi z tobą cały rok. Roczniki — niższe, wyższe, hierarchia w szkole. To było dla mnie cenne doświadczenie, żeby obserwować w jakiś sposób biernie i zupełnie nieoceniająco. Nie zależało mi na tym, żeby szukać dobra i zła — tak samo, jak ten film nie jest o tym — tylko na tym, żeby obserwować, jak to wszystko funkcjonuje i działa. Następnie po roku rozmów i wspólnej pracy zostałam zaproszona przez Korka na casting. Jak już zostałam obsadzona, to szukaliśmy kolejnych bohaterów.
- Do "Lanego poniedziałku" trafiłam tradycyjną drogą, przez casting. Ta praca wyglądała zupełnie inaczej, ponieważ musiałam się skupić na sobie. Budowałam swoją bohaterkę przez jakieś swoje doświadczenia i swoją wiedzę. To już nie była obserwacja i rozmowy, tylko czytanie książek i zagłębiania się w temat traumy i intuicji kobiet. Tego, jakie my mamy zasoby i jakie możemy mieć. To było dla mnie niezwykle istotne.
"Lany poniedziałek" jest filmem, który bardzo wykorzystuje takie elementy, jak folklor, pewną obrzędowość. Poznajemy twoją bohaterkę w momencie, kiedy podgląda, jak inna postać topi marzannę. To jest powiązane z folklorem, ale też bliskością natury.
- Tak, i tą tradycją. To jest teraz gdzieś zakopane.
Wydaje się też ciekawym odniesieniem do rzeczy, które są pozornie coraz mniej obecne w naszym życiu. Przypomnieniem o nich.
- To było dla mnie bardzo cenne, gdy zobaczyłam wszystkie te motywy w filmie. Zielarstwo, babki, które gdzieś zostały zakopane przez religie, teraz panujące normy, a nasza słowiańskość ma niesamowitą historię. Mamy legendy słowiańskie, nawet gimnastykę słowiańską. Dzięki temu filmowi mogłam zagłębić się w ten świat. To były dla mnie zupełnie nowe rzeczy, ale niesamowicie interesujące. To, jak radziliśmy sobie z zielarstwem, z medycyną naturalną, kiszonkami. To są rzeczy, które gdzieś zostały wyparte przez komercję, współczesny świat i nowe porządki, a które, myślę, drzemią w niektórych z nas. I fajnie to w sobie odkrywać.
W "Lanym poniedziałku" zagrałaś córkę bohaterki granej przez Jowitę Budnik. Opowiedz o tym spotkaniu na planie.
- To było super. Jowita jest bardzo konkretną kobietą, ale zarazem też otwartą. Dawałyśmy sobie dużo przestrzeni. Gdy się spotkałyśmy, razem z Julią Polaczek i Weroniką Kozakowską miałyśmy szereg prób za sobą. Gdzieś tam wytworzyłyśmy swój świat. Jowita nie uczestniczyła z nami w próbach przez inne zdjęcia. A weszła na plan i była naszą mamą. To było niesamowite. Dochodziłyśmy do takich rzeczy w sekundę. Jest scena, w której Jowita mówi: "Podaj leki". Ja ich nie mogę znaleźć, ona podchodzi i [wyciąga z szafki]. "Matka by tak zrobiła. Ona nie szuka. Wie, gdzie co jest". To było fundamentem naszej relacji. Trzymanie ręki nad nami, ale też nie dominowanie.
W "Lanym poniedziałku" grasz bohaterkę, która jest obarczona pewną traumą. Jednocześnie pokazałaś tę bohaterkę jako silną, niezależną, która potrafi sama o sobie stanowić, pokierować swoim losem. Jak poszukiwałaś tego balansu między przedstawieniem jej jako silnej i jednocześnie skrzywdzonej?
- Dla mnie kluczowe było to, że Maja z "Utraty równowagi" jest w jakiś sposób pewna siebie i samodzielna, a Marta w "Lanym poniedziałku"... Chciałam, żeby to wszystko było wykreowane na pozór. To jest dziewczyna, która myśli, że wie [wszystko], a nic nie wie. Nie zna siebie, nie ma środków, nie ma świadomości swoich granic, ale bardzo dużo jej się wydaje. Ta pewność siebie jest gdzieś podyktowana tym, że tak naprawdę nie ma innego wyjścia, niż tylko wierzyć w to, co ma. Kluczowe było to, że to jest dziewczyna z małego miasta. Z Bystrzycy, którą serdecznie pozdrawiam i chylę czoła przed wszystkimi mieszkańcami, którzy walczą obecnie z powodzią.
- Ta małomiasteczkowość determinuje każdą twoją decyzję. Pamiętam, jak wychodziło się u mojej babci i "wiesz, co ludzie powiedzą, ludzie patrzą, to jest blok". Wszyscy się znają. Nie ma możliwości, że wychodzisz na ulicę i twoja mama nie wie dokładnie, gdzie jesteś. Wychodząc z założenia, że najważniejsze jest dla ciebie to, co powiedzą inni ludzie, tracisz siebie zupełnie. Dla mnie taka jest Marta. Zatracona między opiniami innych a między stałym lękiem "co powie grupa, co powie rodzina". No i jeśli sam sobie nie pomożesz, to nie pomożesz nikomu innemu. A Marta nie potrafi sobie pomóc i nie wie nawet, że potrzebuje pomocy. Stąd bierze się jej siła. Z niewiedzy. To był mój punkt wyjścia do badania tej postaci.
Ciekawe jest to, co powiedziałaś, że to się łączy z "Utratą równowagi". Ona też jest związana z tym, że twoja bohaterka doświadcza pewnej formy przemocy, nadużyć, z którymi nie chce się pogodzić przy jednoczesnej bierności grupy, która potrafi jednak przymknąć oko, trochę zamieść pod dywan, byle tylko osiągnąć własne cele. Zastanawiam się, jak patrzyłaś na tę bohaterkę z drugiego filmu.
- Gdy rozmawialiśmy z Korkiem i budowaliśmy tę postać, zależało nam, by pokazać, że to dziewczyna, która poradzi sobie w życiu. Ma pewność siebie, która nie jest w żaden sposób bezczelna czy narzucająca się, tylko decyduje o tym, że - "próbowałam w aktorstwie, nie wyszło mi przez tyle czasu - ok, spoko, znajdę dla siebie inną drogę, mogę skończyć inne studia i to też jest w porządku". Wychodząc z takiego zdrowego rozsądku, właśnie on determinuje, dlaczego Maja nie zgadza się na zachowanie profesora i w jaki sposób działa. Tylko problem polega na tym, że ona myśli, że ma kontrolę nad tą manipulacją. Nie wiem, czy tak można, jeśli nie jest się manipulatorem. Tutaj zaczynają się schodki Mai.
- Myślę, że ona poznaje się przez bodźce, przez spotkania z innymi, przez decyzje innych, a Marta z "Lanego poniedziałku" poznaje siebie dzięki relacji ze swoją siostrą i odwadze, którą ma siostra, a nie ona. Ma siłę wyparcia, której brakuje Klarze. To jest moment, który sprawia, że poznajesz siebie i jesteś w stanie się zmienić. Kluczowa jest dla mnie ostatnia scena w "Lanym poniedziałku". To jest kobiecy krzyk o wolność, który może zostać w pełni wykrzyczany, kiedy masz inne wspierające kobiety wokół siebie. Kiedy nie jesteś sama. Natomiast, jeśli chodzi o Maję z "Utraty równowagi", sytuacja ma się tak, że ona jest cały czas samotna, do samego końca. To jest dla mnie interesujące, że dalej nie wiemy, co się stało Mają lub co by się stało, gdyby ten profesor w ogóle nie pojawił się w jej życiu. Myślę, że ta samotność jest jej drogą.
Ciekawe są reakcje widzów na ten film, bo nie jest tak, że Maja wzbudza tylko i wyłącznie empatię. Pojawiają się też krytyczne uwagi na jej temat, że manipulowana sama staje się manipulantką. Jak ty na to patrzyłaś?
- Dla mnie to było mega istotne, by pokazać ją z ludzkiej perspektywy. Jesteśmy ludźmi, którzy dotykają błędów, sami je popełniają, sami próbują je naprawić. Bardzo zależało mi na tym, by Maja nie była osobą, którą po prostu lubi się i akceptuje, albo się nie lubi.
Żeby nie była czarno-biała?
- Tak. Tak samo, jak ja budowałam relację z Mają przez rok przed zdjęciami, cały czas "rozkminiając" tę postać. Zależało mi na tym, by widz, który będzie oglądał jej losy, też budował sobie z nią jakąś relację. Mówiąc trywialnie, żeby nie było to płaskie, bo nikt taki nie jest. Nic nie jest jednowymiarowe. Bardzo zależało mi na takim budowaniu postaci Mai. Nawet gdy odgrywaliśmy scenę z "Makbeta", ja starałam się mylić w kontrolowany sposób, tak jak mylą się aktorzy na próbach, chociaż bardzo dobrze znam tę scenę, bo zaliczałam ją na drugim roku w szkole. Dla mnie to było superważne, by w takich momentach popełniać błędy. Dla mnie super, że kogoś denerwuje, kogoś irytuje, ktoś za tym idzie. O to chodzi. Po to się tworzy postacie, po to się ogląda różne historie. Żeby mieć swoje zdanie.