Bardzo wyczekiwałem pełnometrażowego debiutu Mary Tamkovich, której krótkometrażowy film "Na żywo" zdobył w zeszłym roku nagrody na najważniejszych festiwalach filmów krótkometrażowych, w tym na Freedom Film Festival, którego mam przyjemność być dyrektorem artystycznym. "Pod szarym niebem" jest rozwinięciem tematu "Na żywo", w którym Tamkovich opowiedziała o ofiarach reżimu Aleksandra Łukaszenki.
Tamkovich przez niemal dekadę pracowała jako dziennikarka niezależnych białoruskich mediów nadających z Polski, gdzie relacjonowała postępujący autorytaryzm na Białorusi. Mający premierę na założonym przez Roberta de Niro Tribeca Film Festival (w sekcji International Narrative Competition) "Pod szarym niebem" jest głosem kogoś, kto doświadczył działania tego reżimu i chce wytłumaczyć jego mechanizmy światu. Jest to film szczery, osobisty, uczciwy i przesiąknięty poczuciem misji, jaką mieli w latach 70. i 80. polscy filmowcy opisujący PRL.
Film jest inspirowany prawdziwą historią białoruskich dziennikarzy - Igora Iljasha i Kaciaryny Andrejewy, która została aresztowana w listopadzie 2020 i skazana na 8 lat kolonii karnej. W "Na żywo" Tamkovich pokazała, jak Andrejewa i Daria Czulcowa streamowały (tak też zaczyna się "Pod szarym niebem") z okna mieszkania brutalną pacyfikację białoruskiej opozycji. Mąż reżyserki pracuje w TV Biełsat i zajmował się właśnie organizacją streamu, podczas, którego dziennikarki zostały zatrzymane przez OMON. Za co zostały dokładnie zatrzymane? Za organizację zamieszek i zakłócanie... transportu publicznego. Zakłócanie transportu publicznego kamerą z okna bloku? Groteska, ale niestety mająca, już nie groteskowe konsekwencje.
Tamkovich pokazuje walkę z reżimem Łukaszenki z perspektywy niezłomnej dziennikarki Leny (Aliaksandra Vaitsekhovich), która nie chce iść na żadne kompromisy z reżimem, zmuszającym ją do złożenia samokrytyki i podpisania lojalki. Ceną byłaby emigracja, a nie więzienie. Lena wierzy w swoją dziennikarską misję i wciąż ma nadzieję, że uniesienie, jakie niosło Białorusinów w czasie protestów w latach 2020-21 nie zostało stłamszone przez przykręcający śrubę reżim. Tamkovich nie ma wątpliwości, że to właśnie wtedy Białoruś z państwa autorytarnego zamieniła się w państwo totalitarne, gdzie za protest przeciwko władzy grożą wieloletnie wyroki i w najlepszym razie masowa emigracja. Lena jest symbolem oporu, ale jednocześnie reżyserka nie czyni z niej postaci ze spiżu.
Największą siłą "Pod szarym niebem" jest właśnie szarość w postępowaniu bohaterów. Lena i jej mąż Ilia (Valentin Novopolskij) w pewnym momencie rozumieją, że z systemem mogą nie wygrać. Lena słyszy, że zarzuty wobec niej zostaną zmienione na zdradę stanu, co zupełnie zmienia perspektywę jej odsiadki. Jej prawniczka wprost przyznaje, że boi się ją bronić, bo "też ma dzieci i rodzinę" i odjeżdża swoim mercedesem podpisać pakt z diabłem o twarzy "baćki", zwanym też pührerem (ziemniaczanym führerem). Coraz mocniej przerażony działaniem reżimu Ilia namawia Lenę by przyznała się do winy i uniknęła tym samym kolonii karnej. Powolne zaciskanie się pętli na szyi rodziny, nękanie samego Ilii przez milicję, coraz powszechniejsze zwątpienie w sens walki, mają swoje kulminacje w dwóch świetnych scenach, które pokazują talent reżyserki, ale też reporterskie oko Tamkovich.
Lenę poznajemy jako atrakcyjną i pewną siebie blondynkę, która mogłaby spokojnie pracować w zachodnich telewizjach informacyjnych. Więzienie ją zmienia niemal nie do poznania. Gdy Ilia dostaje zgodę na spotkanie się z żoną w mieszkaniu i przyniesienie jej jedzenia, widzimy już kobietę z nawykami wręcz obozowymi. Wygłodzona i poniewierana, łapczywie je winogrona i ser, które wcześniej były dla niej pewnie przystawką do wieczornego kieliszka wina. Upodlenie, jakie serwuje swoim obywatelom Łukaszesku (tak porównywano go do Nicolae Ceausescu na plakatach podczas protestów) ma wymiar bardzo przyziemny, co czyni szarość tego reżimu tak przytłaczającą.
Najbardziej przejmująca jest jednak scena, w której Lena nie jest w stanie przeczytać przed kamerą oświadczenia, jakie daje jej wolność poza granicami swojej ojczyzny. Próbuje, ale głos grzęźnie w jej gardle, bo co to za wolność? "Jeszcze raz!"- powtarza coraz bardziej zirytowany funkcjonariusz bezpieki. Lena nie jest jak prawniczka z mercedesa, która idzie w imię materialnych korzyści na deal z "baćką". Nie jest też, jak ci, dla których jest to tylko "podpisanie papierku". Pakt z diabłem nawet na papierku jest zaprzedaniem tego, co najważniejsze. Ona to wie.
W tej jednej scenie Tamkovich wynosi film ponad regionalny obraz walki dyktaturą, czyniąc "Pod szarym niebem" filmem bardziej uniwersalnym. Nie tylko w kontekście pokazania, że są jeszcze na świecie dziennikarze, którzy walczą o wolność słowa i przypominają, jaka jest istota tego upadającego na sytym i tłustym zachodzie zawodu. Lena walczy o własną duszę. Walczy o wolność sumienia, które przecież definiuje kim ostatecznie jesteśmy. Czy jej mąż zdobyłby się na taki heroizm? Ten heroizm płynie z jej kobiecości, która ma przecież swoje konkretne i specyficzne miejsce we wschodniej kulturze. Ruski mir bez matriarchatu nie ma swojej specyfiki. Czy to właśnie w kobiecie jest siła, by ten mir rozkruszyć? Adrejewa odsiaduje 8 letni wyrok w kolonii karnej. Daria Czulcowa odbyła cały dwuletni wyrok. Obie są twarzami opozycji wobec białoruskiej dyktatury i stały się dla pragnących wolności Białorusinów symbolami walki. Tamkovich uzmysławia nam, jaka jest osobista cena tego heroizmu i każe nam zadać sobie pytanie: czy my też byśmy tak potrafili? To szalenie ważne pytanie w czasie, gdy Władimir Putin ze swoim białoruskim kundelkiem jest tak blisko naszych granic.
8/10
"Pod szarym niebem", reż. Mary Tamkovich, Polska 2024, światowa premiera: Tribeca Film Festival. Zobacz zwiastun filmu!