"Kulej. Dwie strony medalu" w reżyserii Xawerego Żuławskiego to jedna z najbardziej wyczekiwanych polskich premier tego roku. Trwające od rozpoczęcia zdjęć zainteresowanie powstającym filmem spokojnie można porównać do ekscytacji, jaka towarzyszyła pięściarskim pojedynkom tytułowego bohatera. Opowieść o legendzie polskiego boksu to kino sprawne realizacyjnie, lecz dalekie od olimpijskiego złota.
Z bogatej biografii Jerzego Kuleja Xawery Żuławski i piszący wraz z nim scenariusz Rafał Lipski wybrali szczytowy okres kariery sportowca. Legendę boksu poznajemy w momencie, gdy w 1964 roku sięga po złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio i towarzyszymy mu w przygotowaniach do odbywających się cztery lata później igrzysk w Meksyku. W tym czasie Kulej zakłada rodzinę, ale również stawia czoła własnym słabościom - miłości do przygód, rozrób i alkoholu, które przysporzyły mu szeregu prywatnych i zawodowych problemów, omal nie kończąc jego sportowej kariery. I tylko szczęście oraz siła charakteru pozwoliły mu znowu stanąć w olimpijskim ringu i jako jedynemu polskiemu pięściarzowi w historii sięgnąć po drugi z rzędu triumf.
To fascynująca historia i jej filmowa wersja od początku zapowiadała się jako grad mocnych, celnych ciosów, które powalą filmowych przeciwników na kinowe deski. Za kamerą twórca kultowej "Wojny polsko-ruskiej", mający niesamowitą charyzmę reżyser z gdyńskim Złotym Pazurem za "Apokawixę". W roli tytułowej Tomasz Włosok - jeden z najzdolniejszych młodych polskich aktorów, ubiegłoroczny laureat Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, który, przygotowując się do roli, spędził na bokserskich treningach setki godzin. A jako gwarant jakości - producenckie Watchout Studio, które przed dekadą zrewolucjonizowało polskie myślenie o filmowych biografiach, wygrywając Gdynię obrazem "Bogowie" Łukasza Palkowskiego, który do kin przyciągnął 2,2 mln widzów.
I rzeczywiście od pierwszych kadrów czuć, że znaleźliśmy się w tym samym "watchoutowym" uniwersum, do którego obok "Bogów" należy również "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" Marii Sadowskiej (2017). Odtworzony w filmowych detalach PRL: przesiąknięta potem i papierosowym dymem słynna bokserska Hala Gwardii, będący areną Balu Mistrzów Sportu, bijący blaskiem partyjnej siły i sprawczości Pałac Kultury i Nauki i wreszcie warszawskie ulice - od gwarnego śródmieścia po mroczne rejony Pragi, budzącej skojarzenia ze "Złym" Tyrmanda. W tym wszystkim Kulej - uwielbiany przez tłumy pięściarz, wspaniały tancerz i kompan do kieliszka, a zarazem zatrudniony na fikcyjnym etacie podporucznik Milicji Obywatelskiej.
Ekranową historię Kuleja poznajemy z punktu widzenia jego przyszywanego ojca, a zarazem trenera polskiej kadry - Feliksa Stamma, w którego wciela się Andrzej Chyra. To jego narracja z offu wprowadza nas w szczegóły pierwszego z olimpijskich tryumfów i anonsuje problemy, które mają się pojawić. Ta narracyjna podpórka wypada niestety fałszywie i już na początku kładzie się cieniem na filmowej opowieści. Co więcej, mimo początkowej sugestii Stamm nie jest tu wcale postacią, która walczyłaby o Kuleja z jego słabościami i demonami. Takie rozłożenie akcentów mogłoby stanowić koło zamachowe do historii o mistrzu, który w drodze na szczyt kilkukrotnie upada, by się podnieść. Zamiast tego postać trenera pełni tu rolę narratora sowizdrzalskiej ballady, którą staje się ta opowieść. Jest w niej ukochana - Helena (w tej roli Michalina Olszańska), tajemniczy pułkownik Sikorski (Tomasz Kot) i wreszcie najlepsi kumple Aluś i Wituś (będący ozdobą filmu duet Konrad Eleryk i Bartosz Gelner).
Zaplątany w ten relacyjny trójkąt Kulej miota się, próbując pogodzić życie sportowca z byciem mężem i ojcem oraz naturą hulaki, notorycznie pakującego się w kłopoty. I pozornie wszystko się zgadza, choć Xawery Żuławski mocno romantyzuje prawdziwą historię, a szczególnie relację Kuleja z Heleną. Dużo gorzej, że autorów scenariusza w finale dopadła pokusa poprowadzenia całej opowieści w mocno fikcyjne rejony rodem z kina klasy B.
Główny problem "Kuleja" to jednak brak stawki. To opowieść o mistrzu i skoro wiemy od początku, że przywiezie z Meksyku drugi złoty medal, to ekranowe pojedynki zamieniają się tu tak naprawdę w odliczanie do finałowej walki. I choć dobrze prezentują się w kamerze, a Tomek Włosok imponuje sylwetką i poruszaniem się po ringu, to przebieg kolejnych rund nie budzi specjalnych emocji. A trwająca blisko dwie i pół godziny opowieść bywa nużąca.
Nie sposób nie zestawić "Kuleja" z filmem "Bokser" Mitji Okorna, który można oglądać na platformie Netflix. Podobny temat, do pewnego momentu podobne realia oraz podobna skłonność bohaterów do pakowania się w kłopoty. "Bokser" to jednak zawodnik innej wagi albo używając PRL-owskiej nomenklatury "wyrób filmopodobny", w którym dramaturgiczna nieporadność żonglujących kliszami scenarzystów i reżysera zmienia historię w serię slapstikowych gagów.
"Kulej" ze wszystkimi swoimi wadami to jednak wciąż kino, choć momentami oddychające rękawami jak zawodnik po ciężkim pojedynku. A rozczarowanie jest tu podobne, jak w przypadku tegorocznej przegranej Igi Świątek na igrzyskach w Paryżu. Miał być nokaut, tymczasem dostajemy coś, co we wspomnianym "watchoutowym" uniwersum zasługuje co najwyżej na brąz.
5,5/10
"Kulej. Dwie strony medalu", reż. Xawery Żuławski, Polska 2024, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 11 października 2024.