48. FPFF w Gdyni: Marianna Zydek wiedziała, że udział w filmie nie spodoba się wszystkim
Trwa 48. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Marianna Zydek wzięła udział w dwóch filmach mających szansę na nagrody. "Figurant" bierze udział w Konkursie Głównym. Z kolei "Czwartek" znalazł się w sekcji Kina Krótkometrażowego.
W "Figurancie" Roberta Glińskiego Zydek wcieliła się w Martę, żonę głównego bohatera. Film opowiada o Bronisławie Budnym (Mateusz Więcławek), który przez 20 lat rozpracowywał Karola Wojtyłę. Aktorka mówiła o swojej bohaterce i pracy nad nią dla Interii.
"Za pierwszym razem, jak przeczytałam scenariusz, stwierdziłam, że to jest fajna postać [...], że tam będzie co grać — ale czegoś mi brakuje. Powiedziałam to od razu Robertowi [Glińskiemu]. [...] Zaczęliśmy czytać ten scenariusz i wydarzyła się wspaniała rzecz. Andrzej Gouda [...] powierzył ten scenariusz [Robertowi]: 'Masz i rób z nim, co chcesz'. [...] Zresztą już paru reżyserów się odbijało [od tego scenariusza]. [...] Robert tę wolność przekazał też nam. 'Słuchajcie, macie te postaci i mówcie mi, wzbogacajcie je o to, co czujecie, że macie potrzebę'" - wspominała Zydek.
"To była świetna praca. Spotkaliśmy się w domu mojej agentki. [...] Zaszyliśmy się, siedzieliśmy nad tym scenariuszem [...] i [tekst] zaczął się rozwijać. Ja mówiłam o jakichś potrzebach, które mam co do tej postaci. [...] Nie było sceny pomiędzy. Najpierw jest tą wesołą, taką zawadiacką dziewczyną, a potem nagle ma depresję i widać, że w związku [bohaterów] dzieje się źle" - mówiła o drodze Marty gwiazda "Kamerdynera". "Apelowałam o to, by coś dopisać, żeby pokazać to miejsce, gdzie coś zaczyna się dziać, ale jeszcze nie wiemy, co to jest, bo tak to mamy dwie różne postaci. [...] Przechodziliśmy przez każdą scenę, czytaliśmy wszystkie kwestie i za każdym razem, jak coś tam nie pasowało, mogliśmy to zrobić po swojemu".
Jak się okazuje, zmiany w scenariuszu były tak duże, że reżyser zdecydował się zmienić zakończenie "Figuranta". "Ten film miał pokazywać jeszcze 20 lat z życia bohatera — po tym, co jest w tym momencie ostatnią sceną. Tam miało być jeszcze kilka scen, do których była ogromna charakteryzacja [...], gdzie były sylikony, peruki i tak dalej. Postarzenie Mateusza [...] on miał mieć osiemdziesiąt lat w ostatniej scenie. I ten materiał został zrealizowany, po czym przy montażu reżyser stwierdził, że to, co wychodzi na główny plan, to jest jednak nasza relacja i zrezygnowali z tego ogromnego... tam, nie wiem, była jedna czwarta filmu jeszcze, może jedna piąta, i ona została wycięta, ponieważ co innego okazało się głównym wątkiem" - zdradziła Zydek.
W Konkursie Filmów Krótkometrażowych znalazł się "Czwartek" Bren Cukier. Opowiada on o dniu z życia kobiety, która zdecydowała się na aborcję farmakologiczną. "Z Breną poznałyśmy się przez wspólnych znajomych. Ona wtedy szukała odtwórczyni głównej roli w swoim filmie i chciała robić casting" - wspominała Zydek. "Po jakimś czasie odezwała się do mnie i powiedziała, że w zasadzie, to jest już przekonana, żebym ja tam zagrała i co ja o tym myślę".
Podjęcie decyzji o przyjęciu roli nie było dla aktorki prostą kwestią. "To był też bardzo wymagający proces, ale z innego względu. Z tego, że ja wiedziałam, że udział w tym projekcie, o takim silnie społecznym wydźwięku, będzie też moim prywatnym wyzwaniem. Były różne pytania, które musiałam sobie postawić i wiedziałam, że nie wszystkim bliskim mi osobom spodoba się to, że biorę udział w takim projekcie".
W końcu Zydek stwierdziła, że chce się zaangażować w ten projekt i akceptuje wszystkie jego konsekwencje. Wpływ na jej decyzję miało wiele czynników. "Między innymi to, że Bran zrobiła bardzo długi wywiad z kobietami w Polsce, które takiej aborcji doświadczyły i opisywały jej to swoje przeżycie. Odsłuchałam tych rozmów i rozpoznałam swoją przyjaciółkę. [...] Zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie".
Aktorce zaimponował także profesjonalizm Cukier. "[Reżyserka] przyszła do mnie z filmem, który ja już zobaczyłam. Nie było wątpliwości, że tam się coś wydarzy, że nie będę wiedziała, że wprowadzi mnie w jakąś ciemną strefę i ten film się okaże czymś innym, niż miał być. Ona miała już storyboard. Ten film był gotowy, kadr po kadrze. I było to tak głęboko przemyślane, że ja, zanim weszłam na plan, czułam się bezpiecznie, a na planie tylko to mi się potwierdzało". W przeciwieństwie do "Figuranta" nie czuła potrzeby, by dać coś od siebie. "To był na tyle zbudowany scenariusz, że ja tam nie miałam nic do dodania".