Gdynia 2021: Dla kogo Złote Lwy?
Dwa filmy wybijały się wyraźnie na tle stawki tytułów ubiegających się o Złote Lwy 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni: osnute wokół sprawy Grzegorza Przemyka "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego oraz będący ekranizacją książki Doroty Masłowskiej "Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej. Główna nagroda imprezy powinna trafić jednak do twórców tej pierwszej produkcji.
W tegorocznym programie gdyńskiego festiwalu ścierały się ze sobą dwa typy filmów. Pierwsze, których akcja rozgrywa się w czasach PRL-u oraz te drugie, będące próbami opowiedzenia o współczesności. W pierwszej grupie filmów przeważał nostalgiczny ton ekranowej narracji oraz dbałość o wierne odtworzenie realiów minionej epoki; w propozycjach rozgrywających się tu i teraz twórcy starali się albo poruszać głośne medialne tematy, albo pokazywać zagubienie współczesnego człowieka. Zarówno "Żeby nie było śladów", jak i "Inni ludzie" nie dają się jednak zamknąć w szufladkowych schematach.
Film Jana P. Matuszyńskiego podejmuje niezwykle ważny, przemilczany dotychczas przez kino temat zabójstwa Grzegorza Przemyka. Będąc historią ukazującą kulisy procesu zabójców 18-letniego studenta, jest przy okazji wstrząsającym portretem początku lat 80. XX wieku, przybliżającym widzowi mechanizmy funkcjonowania totalitarnego reżimu oraz namacalnie oddającym rodzaj grozy, jaka towarzyszyła obywatelom peerelowskiej Polski.
Mimo iż spora część widzów utyskuje na niemal trzygodzinny metraż filmu, "Żeby nie było śladów" nadrabia scenariuszową rozwlekłość imponującą realizacją. Podczas seansu tego niemal antycznego dramatu czujemy, że obcujemy z kinem przez duże K.
"Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej to skrajnie odmienna propozycja, wywracająca do góry nogami zasady klasycznej filmowej narracji, opowiadająca o współczesnej Warszawie językiem młodych ludzi i umiejętnie przekładającą na język kina karkołomną, rapowaną prozę Doroty Masłowskiej.
W efekcie otrzymujemy błyskotliwie zrealizowaną, żonglującą popkulturowymi kontekstami gwałtowną opowieść o samotności w wielkim mieście. Brawurowe podejście Terpińskiej zamyka jednak "Innych ludzi" w hermetycznym klinczu - nijak nie widzę, by ten osobliwy musical miał szansę na znalezienie szerszej widowni. Z tego też powodu niewykluczone, że zostanie całkowicie pominięty podczas sobotniego werdyktu (choć idealnie pasowałaby tu nagroda za najlepszą reżyserię).
Wśród filmów, które nie powinny wyjechać z Gdyni bez nagrody, znajdują się też "Wszystkie nasze strachy" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta. Umiejętne zbudowanie ekranowej opowieści wokół rozbijającego współczesną Polskę konfliktu między społecznością LGBT a Kościołem powinno zaowocować nagrodą za najlepszy scenariusz.
Czy nagroda dla najlepszego aktora ma szansę trafić do odtwórców głównych ról we wspomnianych tytułach? Grany przez Tomasza Ziętka bohater "Żeby nie było śladów" w tej wielowątkowej opowieści ma wsparcie tylu wybitnych aktorów, że jego ekranowe wysiłki wydają się czasami pozostawać w cieniu genialnych epizodów. O wiele większe szansę daję więc Jackowi Belerowi, który nie tylko wspaniale oddał gwałtowny, niemal animalny charakter swej postaci, lecz również opanował trudny, oparty na rapowanej deklamacji rytm filmu. Problem w tym, że kreacja Belera, jako całkowicie nieortodoksyjna, może zostać odrzucona przez jury, tak jak cały film Terpińskiej.
Niewykluczone więc, że główna nagroda aktorska trafi do chwalonego Macieja Stuhra, który w "Powrocie do Legolandu" wcielił się w postać alkoholika. Problemem tej kreacji pozostaje jednak zupełna nieprzystawalność alkoholowego wątku dzieła Konrada Aksinowicza do pełnego nostalgii, niemal cukierkowego obrazu przełomu lat 80. i 90.
Nie bez szans pozostaje także Dawid Ogrodnik, który w "Najmro" z wielkim luzem i przymrużonym okiem wcielił się w postać Zdzisława Najmrodzkiego. Problemem tej kandydatury pozostaje dotychczasowy dorobek młodego aktora - laureata już czterech aktorskich wyróżnień w Gdyni - oraz wybitnie komercyjny charakter filmu Mateusza Rakowicza.
Moim cichym kandydatem do głównej nagrody aktorskiej jest jednak Michał Sikorski, odtwórca głównej roli w filmie "Sonata", w którym oglądamy go jako pozbawionego słuchu pianistę Grzegorza Płonkę. Wcielenie się w postać z niepełnosprawnością to zazwyczaj pole do aktorskich popisów - mało znany kinowej widowni Sikorski potrafił obdarzyć jednak swego bohatera tak dużą dozą autentyczności, że - jak przyznali wcielający się w jego rodziców Łukasz Simlat i Małgorzata Foremniak - kiedy po raz pierwszy przyszli na aktorską próbę, myśleli, że ich ekranowego syna nie gra aktor, tylko osoba niepełnosprawna.
Wybór najlepszej aktorki festiwalu nastręcza mniej kłopotów. Ostateczna rozgrywka powinna się tu rozegrać między gwiazdą filmu "Moje wspaniałe życie" - Agatą Buzek, a wcielającą się w Kalinę Jędrusik w biograficznym "Bo we mnie jest seks" Marią Dębską.
Ta pierwsza w świetnym filmie Łukasza Grzegorzka stworzyła kreację rozczarowanej życiem matki, żony i kochanki, która kreuje polską wersję granej przez Genę Rowlands "Kobiety pod presją" Johna Cassavetesa.
Z kolei Dębska w rozczarowującym musicalu Katarzyny Klimkiewicz udanie przeniosła na kinowy ekran niewymuszony seksapil Kaliny Jędrusik (aktorka przytyła specjalnie do roli 10 kilogramów). Dębska nie tylko seksownie wygląda, lecz także z czułością odmalowuje życiowe zagubienie legendarnej aktorki, a do tego... śpiewa i tańczy (Oscara miałaby w kieszeni).
O wiele większy problem jury będzie miało z nagrodzeniem drugoplanowych aktorów. Mocnymi kandydatami do wyróżnienia są gwiazdy "Sonaty", rodzice głównego bohatera wspaniale sportretowani przez Łukasza Simlata i Małgorzatę Foremniak.
Nie można jednak zapominać o zapadającej w pamięć roli Tomasza Schuchardta w "Hiacyncie" (wielu widzów przyznało, że rozpoznało aktora dopiero podczas napisów końcowych), ożywiającej cały film tytułowej kreacji Wojciecha Mecwaldowskiego w "Śmierci Zygielbojma", dwóch wyrazistych występach Roberta Więckiewicza ("Najmro" i "Żeby nie było śladów"), rozedrganej roli Magdaleny Popławskiej w "Prime Time", młodzieżowej Magdaleny Koleśnik w "Innych ludziach" czy cichej, introwertycznej kreacji Sandry Korzeniak w "Żeby nie było śladów".
Gdybać na ewentualnymi zwycięzcami gdyńskiego festiwalu możemy do woli do soboty wieczorem, wtedy bowiem oficjalnie poznamy laureatów imprezy.