"Kamper" [recenzja]: On i ona, czyli On
Mają po trzydzieści lat i mieszkają w Warszawie. Ich kolorowe mieszkanko jest bardzo przestronne i wygodne. Dostali je od jej rodziców, ale to w sumie nie ma żadnego znaczenia. Na pewno wzięli ślub z miłości. Być może chodziło też o pewne zasady. Jeszcze nie do końca wiedzą, co chcą zrobić ze swoim życiem, ale próbują z całych sił.
"Kamper" Łukasza Grzegorzka miał być prawdopodobnie filmem pokoleniowym. Temat - trzydziestolatkowie w dużym polskim mieście i ich problemy dnia codziennego. Od problemów z tożsamością, do kwestii tego, czym jest zdrada. Punkt wyjścia to życie w stabilnym społeczeństwie, gdzie nie ma żadnych problemów finansowych, różnic klasowych, bezrobocia i umów śmieciowych. Generalnie jest bardzo zabawnie.
Młode małżeństwo to Kamper (Piotr Żurawski) i Mania (Marta Nieradkiewicz). Uwielbiają spędzać ze sobą czas. Gotują, śmieją się i uprawiają seks. W pewnym momencie coś przestaje działać. Nikt oczywiście nie wie co albo nikt nie chce się do czegoś przyznać. Okazuje się, że chodzi o zdradę. Pojawia się ktoś trzeci. Oczywiście on dostaje szału. Ona znika na jakiś czas. On szuka sobie kogoś innego. Ta nowa kobieta jest niby fascynująca, ale jednak może nie. Generalnie dominuje chaos.
Dodatkowo Kamper pracuje w korporacji. Jest szefem grupy testerów gier komputerowych. Sam je oczywiście nadal testuje, ale już jest o oczko wyżej na drabinie kariery. Środowisko testerów ma być symbolem wiecznej młodości i braku odpowiedzialności. Najlepsi przyjaciele Kampera: Dorota (Justyna Suwała) i Carlos (Bartłomiej Świderski) próbują go wspierać, motywować - pojawia się nawet pomysł napisania gry o problemach małżeńskich, ale nic z tego. Związek Manii i Kampera powoli przestaje istnieć.
W filmie Grzegorzka uwodzą tylko i wyłącznie aktorzy. Piotr Żurawski po prostu ratuje ten film. Dodatkowo, gdyby nie partnerujące mu: Marta Nieradkiewicz i Justyna Suwała rzeczywiście nie byłoby sensu oglądać "Kampera". Te trzy postacie są pełnokrwistymi bohaterami, którzy, bez względu na naiwność tej wydumanej historyjki, przytrzymują widza - nie pozwalają mu już całkowicie zwątpić.
Sam scenariusz to seria dość banalnych historyjek - sztywnych scenek robienia śniadania, "problemów łóżkowych", czy podrywu w kolorowej knajpce. Dialogi momentami brzmią naprawdę bardzo kuriozalnie, podobnie zresztą jak koncept polskiego Gordona Ramseya (Jacek Braciak). Epizod połajanki Kampera przez telewizyjnego szefa kuchni - szczyt absurdu.
Ewidentnie Grzegorzek i jego współscenarzysta Krzysztof Umiński inspirowali się twórczością Judda Apatowa, braci Duplass i Leny Dunham. Niestety, mimo doskonałych wzorców efekt finalny bywa momentami nie do zniesienia. Tak, jakby oglądało się filmik instruktażowy dla dzieci o tym, jak to jest, gdy przychodzi co do czego z dorosłością...
Wspomniany na samym początku kontekst kolorowego świata bez wad i podziałów wywołuje już tylko i wyłącznie agresję. "Kamper" pachnie biografią zdołowanego chłopca, który niby wszystko ma, ale jednak czegoś mu jeszcze brakuje. Ten brak to tradycyjnie pojmowana męskość. Rzeczywiście mamy teraz najlepszy czas na to, żeby zajmować się tematami podniesienia testosteronu. Rzeczywiście w XXI wieku o tożsamości trzydziestolatka można powiedzieć tylko tyle - chciałbym być wreszcie facetem, który nie płacze. Bardzo smutny finał.
5/10
"Kamper", reż. Łukasz Grzegorzek, Polska 2016, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 15 lipca 2016 roku.