Festiwal Filmowy w Gdyni: Nowy początek
Wybór filmu "Królewicz Olch" Kuby Czekaja na obraz mający uroczyście otworzyć w poniedziałek 41. edycję Festiwalu Filmowego w Gdyni to być może najbardziej zaskakująca decyzja kończącego trzyletnią kadencję dyrektora artystycznego imprezy - Michała Oleszczyka.
Rok temu debiut Czekaja - pokazywany wcześniej premierowo na festiwalu filmowym w Wenecji "Baby Bump" - zakwalifikowany został zaledwie do bocznej sekcji Inne Spojrzenie. Tegoroczna nobilitacja utalentowanego filmowca wydaje się być nie tylko wyraźnym zerwaniem ze zwyczajem honorowania Galą Otwarcia zasłużonych twórców (a przecież obchodzący w tym roku 90. urodziny Andrzej Wajda pokaże w Gdyni swój nowy film "Powidoki"), to również - tak to widzę - rodzaj programowej deklaracji oddania głosu młodemu kinu.
Tegoroczna Gdynia jest bowiem festiwalem debiutów. Aż 7 z 16 walczących o Złote Lwy tytułów to dzieła stawiających w fabule pierwsze kroki reżyserów, dwóch kolejnych twórców przywiezie do Gdyni swoje drugie filmy w karierze.
Po raz pierwszy na ekranie oglądać będziemy także wielu nieznanych aktorów: główną rolę w oczekiwanym "Wołyniu" Wojtka Smarzowskiego zagrała debiutantka Michalina Łabacz; wspomniany "Królewicz Olch" to też aktorskie przetarcie dla Stanisława Cywki; dwa kolejne konkursowe obrazy: "Fale" Grzegorza Zaricznego i "Plac zabaw" Bartosza M. Kowalskiego również opierają się na głównych rolach nieprofesjonalnych aktorów.
O tym, że młode polskie kino doskonale radzi sobie poza granicami, świadczy dobitnie wcześniejsza obecność tych obrazów na prestiżowych międzynarodowych festiwalach. "Wszystkie nieprzespane noce" Michała Marczaka przyjadą do Gdyni z nagrodą za najlepszą reżyserię filmu dokumentalnego na festiwalu w Sundance, "Zjednoczone stany miłości" Tomasza Wasilewskiego otrzymały w lutym w Berlinie Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszy scenariusz, kreacja Andrzeja Seweryna w "Ostatniej rodzinie" Jana P. Matuszyńskiego zaowocowała zaś Złotym Lampartem dla najlepszego aktora na festiwalu w Locarno.
Dodajmy do tego obecność "Fal" Grzegorza Zaricznego w Konkursie Głównym festiwalu w Karlowych Warach i udział "Placu zabaw" Bartosza M. Kowalskiego konkursowej stawce festiwalu w San Sebastian - a wyłoni nam się jeden z najbardziej spektakularnych sezonów rodzimej kinematografii od lat.
Niewielka w tym oczywiście zasługa Festiwalu Filmowego w Gdyni, to głównie efekt działalności powstałego w 2005 roku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej; tegoroczna selekcja wyraźnie akcentuje jednak pierwiastek młodości i świeżości, przy okazji subtelnie zrywając w duchu nowofalowej rewolty z tradycją nabożnego szacunku dla "kina papy".
Z mistrzami obcować będziemy w Gdyni na innych warunkach: Wajda pokaże premierowo "Powidoki" na specjalnym pokazie pozakonkursowym; zmarłego w tym roku Andrzeja Żuławskiego pożegnać będziemy mogli m.in. dzięki pokazowi odrestaurowanej wersji "Na srebrnym globie" oraz warsztatowi z operatorem jego filmów Andrzejem J. Jaroszewiczem; z kolei 20. rocznicę śmierci Krzysztofa Kieślowskiego upamiętni projekcja "Przypadku" i dwóch dokumentów poświęconych twórcy "Dekalogu".
Dyrektor artystyczny Michał Oleszczyk żegna się z Gdynią jako konsekwentny kontynuator rewolucji zapoczątkowanej przez jego poprzednika Michała Chacińskiego. Festiwal Filmowy w Gdyni nie ma być przeglądem całości dokonań rodzimej kinematografii (na przykład w 2007 roku o Złote Lwy walczył m.in. film "Ranczo: Wilkowyje"), tylko wyborem najlepszych filmów sezonu. Tak rozumiem decyzję o braku konkursowej kwalifikacji dla "Historii Roja" Jerzego Zalewskiego, z tych samych względów w gdyńskiej selekcji zabrakło zarówno "Smoleńska", jak i "Pitbulla. Nowego początku". Na jedne filmy ostrzą sobie zęby Złote Lwy, inne już niedługo padną łupem Węży.