"Żyć nie umierać" [recenzja]: Złapać każdą chwilę
Kiedy już nie ma ratunku i zawodzą wszystkie sprawdzone sposoby walki o życie, pozostaje tylko czekać na cud. Gorzej, jeśli to czekanie odbywa się w samotności. Tym bardziej, jeśli bycie samemu jest ściśle związane z przewlekłą, długoletnią chorobą alkoholową. Najbliżsi odeszli już wieki temu, ale przecież to nie miało wtedy znaczenia, bo liczyła się praca i wódka. Bartosz Kolano ma 45 lat - zostało mu trzy, maksymalnie cztery miesiące życia i nie za bardzo ma je z kim spędzić.
W filmie "Żyć nie umierać" w reżyserii Macieja Migasa (nowela "Morze" w omnibusowym filmie "Oda do radości" - 2006) sama diagnoza jest czymś mniej istotnym niż remanent życiowy, który wywołuje.
Główny bohater jego filmu (Tomasz Kot) to niespełniony aktor po czterdziestce, który zarabia zabawiając klientów w centrach handlowych, na planach programów reality show i oczywiście - bardziej szlachetnie - ucząc dzieciaki w szkole aktorstwa. Z żoną rozstał się lata temu, z córką nie utrzymuje kontaktu od lat. Co jakiś czas sypia z koleżanką z planu. Generalnie ma wszystko gdzieś. Był alkoholikiem, ma swoją grupę wsparcia AA i niespodziewanie dowiaduje się, że ma raka. Od tego momentu wszystko, co mu nie wyszło, próbuje odratować. Robi to oczywiście nieumiejętnie i momentami wręcz kuriozalnie. Bynajmniej jednak te jego pseudozabawne "zmagania z życiem" nie wywołują salw śmiechu.
Trudno oprzeć się wrażeniu (choć oczywiście przypadki się zdarzają), że zarówno reżyser "Żyć nie umierać", jak i przede wszystkim scenarzysta (Cezary Harasimowicz) zainspirowali się filmem "Witaj w klubie" (reż. Jean-Marc Valleé). W polskiej rzeczywistości nie mamy jednak do czynienia z problemem wirusa HIV i choroby AIDS (co również dość znamienne). Zamiast tego pojawia się nowotwór i - dodatkowo - alkoholizm. Wraz ze zmianą "schorzenia" bardzo niebezpiecznie zmienia się też perspektywa odbioru.
Sprawdź, na co warto wybrać się do kina w najbliższym czasie!
W filmie Valleé walka z chorobą i życiowy remanent łączył się z kwestiami politycznymi, prawnymi, genderowymi, rewolucją w ruchu LGBT itd. W "Żyć nie umierać" chodzi oczywiście tylko i wyłącznie o odzyskanie ukochanej córki i drobne żarty z wietnamskiej medycyny niekonwencjonalnej. Gdyby przynajmniej Bartosz Kolano nie występował w kilku scenach w kostiumie kowboja, można byłoby jakoś tam odpuścić te "nawiązania" do roli Matthew McConaugheya w "Witaj w klubie". Niestety Tomasz Kot biega w charakterystycznym kapeluszu i spodniach i nie sposób tego przemilczeć.
W efekcie film Migasa, który miał być prawdopodobnie dramatem z elementami humoru, jest płaską historyjką o jakimś sztucznym panu, którego problemy nie robią na nikim żadnego wrażenia. Zawodzi nawet Tomasz Kot. Przygody Bartosza Kolano (o wyborze nazwiska bohatera nawet nie wspominam) ani nie bawią, ani nie smucą, ani nawet nie wywołują złości. Wszystko jest tak bezbarwne, że aż trudno w to uwierzyć. Na dokładkę gdzieś w tle odbija się czkawką niezrealizowane męskie marzenie bycia wielkim amantem teatru. Gdyby nie zazdrosny kolega po fachu, Bartosz byłby przecież gwiazdą, a tak w finale jest w stanie odpowiedzieć swojemu mentorowi jedynie w takim stylu: "Przecież ty nie żyjesz! (...) No i co z tego". No właśnie - no i co z tego.
2/10
"Żyć nie umierać", reż. Maciej Migas, Polska 2015, dystrybutor: Kino świat, premiera kinowa: 28 sierpnia 2015