"Noc Walpurgi" [recenzja]: Demony przeszłości
"Noc Walpurgi" Marcina Bortkiewicza to jeden z najciekawszych polskich debiutów ostatnich lat. Stawiający pierwsze kroki w zawodzie filmowiec, uwodzi sugestywnym stylem i precyzyjną reżyserią. Udowadnia również, że ma niebywały talent do prowadzenia aktorów: pod jego okiem Małgorzata Zajączkowska zagrała rolę życia.
Na taki scenariusz aktorki czekają czasami dekadami. Zajączkowska, która karierę filmową zaczynała od występu w "Zdjęciach próbnych" z 1977 roku, jeszcze nigdy nie grała tak ciekawej, niejednoznacznej i pełnokrwistej bohaterki jak Nora Sedler z "Nocy Walpurgi" Marcina Bortkiewicza.
Diwa operowa ze złamanym przez II wojnę światową życiorysem, naznaczonym piętnem Holocaustu to na pierwszy rzut oka wyrachowana manipulatorka, która zaprasza młodego dziennikarza Roberta (Philippe Tłokiński) do perwersyjnej gry. On przychodzi do niej, by przeprowadzić wywiad. Ona na początku raczy go siarczystym przekleństwem, potem jednak godzi się na rozmowę. Spędzona wspólnie noc, pełna równie komicznych, co dramatycznych zwrotów akcji, doprowadza do dramatycznego finału. Po drodze na wierzch wypływają dawne konflikty, traumy i wspomnienia.
Postać filmowej Nory (debiut Bortkiewicza jest ekranizacją monodramu Magdaleny Gauer) powstała specjalnie z myślą o Zajączkowskiej. Aktorka po raz pierwszy ma okazję zaprezentować na ekranie tak szerokie spektrum swojego talentu i robi to znakomicie. Umożliwia jej to wybrana przez reżysera konwencja, w której opera miesza się z teatrem, kino klasyczne z niemym.
"Noc Walurgi" to film bardzo dopracowany od strony formalnej - precyzyjna choreografia kolejnych scen zostaje pięknie uchwycona w czarno-białych zdjęciach Andrzeja Wojciechowskiego. Nora na przemian przyciąga i odpycha Roberta od siebie, opowiadając o swojej przeszłości kolejno odsłania to uwodzicielskie, to niewinne, a czasami okrutne oblicze. "Niezatapialna", tak o swojej partnerce mówi w jednej ze scen młody dziennikarz. Sława śpiewaczki stała się dla Nory zbroją, którą kobieta odgrodziła się od innych. Swoją prawdziwą twarz skrywa pod grubym makijażem i odgrywanymi na scenie postaciami. Robert postanawia przeniknąć maskę aktorki, zdziera kolejne warstwy, usiłując dotrzeć do samego sedna historii fascynującej go kobiety.
W scenariuszu, nad którym reżyser pracował wspólnie z Magdaleną Gauer, nie słychać częstego w polskich filmach szelestu papieru; dialogi są mięsiste i przenikliwe, humor ostry jak brzytwa, tragizm zaś, choć wpisany w przegiętą, niemal kampową estetykę, ma w sobie coś przejmującego. Rozgrywający się w zamkniętym pomieszczeniu dramat aż pulsuje od emocji. Swoistą wisienką na torcie są nawiązania do historii muzyki poważnej XX wieku, które są prawdziwą gratką dla każdego melomana (na czele z pomysłem na dodekafoniczną operę o Holocauście i wspomnieniem o tym, jak wpisanie kompozycji pewnego młodego polskiego kompozytora w wojenny kontekst stało się dla nikomu nieznanego debiutanta trampoliną do międzynarodowej sławy).
A ja mam nadzieję, że "Noc Walpurgi" stanie się dla kariery Zajączkowskiej tym, czym dla Agaty Kuleszy była "Róża" Wojciecha Smarzowskiego. Zastanawiam się, ile jest jeszcze w tym kraju aktorek, które czekają na swojego Marcina Bortkiewicza...
8/10
"Noc Walpurgi", reż. Marcin Bortkiewicz, Polska 2015, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 25 września 2015 roku.