"Karbala" [recenzja]: Wojenka
W kwietniu 2004 roku w trakcie misji stabilizacyjnej w Iraku doszło do bitwy, o której przez lata nie mówiono. W Karbali, w budynku City Hall oddział polskich i bułgarskich żołnierzy stoczył potyczkę z irackimi rebeliantami - głównie sadrystami. Celem było utrzymanie przez trzy dni budynku ratusza, co się koniec końców udało. Film "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza miał być prawdopodobnie hołdem dla polskich żołnierzy - tych którzy brali udział w bitwie i wszystkich współczesnych polskich "wojowników".
Opowieść o męstwie i odwadze polskiej jednostki wojskowej w Iraku to narracja, która dominuje w filmie Łukaszewicza. Jak zwykle w polskich filmach historycznych już od pierwszych minut chodzi o pochwałę bohaterstwa, siły charakteru i odwagi. W "Karbali" jest mnóstwo scen patetycznych ze spojrzeniami w stronę polskiej flagi, która łopocze na wietrze albo epizodów z ratowaniem cywilów w ostatniej chwili, koniecznie w zwolnionym tempie, żeby widz miał chwilę na uronienie łzy. Na samym początku filmu pojawia się kilka informacji dotyczących samej bitwy i ten slogan, który wykorzystano do reklamy obrazu Łukaszewicza, w którym nawiązuje się do II wojny światowej. To porównanie jest oczywiście absurdalne, ale przede wszystkim kompletnie niepotrzebne.
Łukaszewicz stworzył w swoim filmie coś w rodzaju kroniki samych działań zbrojnych w trakcie trzech dni walki, która rozegrała się w czasie muzułmańskiego święta Aszura. Do tego dołożył m.in. wątek reporterski sanitariusza, który nie wykonuje rozkazu i w końcu przez przypadek znajduje się na tyłach wroga. Najlepiej w tym zlepku historyjek o polskich żołnierzach w piekle wypada oczywiście strona techniczna filmu, szczególnie zdjęcia autorstwa Arkadiusz Tomiaka. Pod względem scenariuszowym "Karbala" przypomina pomieszanie inspiracji "Szeregowcem Ryanem" (reż. Steven Spielberg), "The Hurt Locker" (reż. Kathryn Bigelow) i "Helikopterem w ogniu" (reż. Ridley Scott). W tym ostatnim przypadku podobieństwo na różnych poziomach jest wręcz zastanawiające.
Twórcy "Karbali" próbowali stworzyć pierwszy polski, nieoczywisty i nieprzewidywalny film wojenny, w którym byłyby niuanse i w którym polityka nie byłaby czarno-biała. W konsekwencji otrzymaliśmy kolejny obrazek wojenki, w której polscy żołnierze biorą udział nie wiadomo w sumie dlaczego, a tak naprawdę za wszystko odpowiedzialni są tylko Amerykanie. Łukaszewicz serwuje kilka scen, w których niby podważa sens misji stabilizacyjnej, ale koniec końców przecież liczy się walka i hołd dla ojczyzny. Nie ma praktycznie słowa o polskich politykach, o planowanych polskich interesach w Iraku i o polskich kolonialnych marzeniach o siedemnastym województwie, które wtedy odżyły. Hierarchię kolonialną obrazuje jedynie sam wróg - rebelianci, których żołnierzom przedstawiano jako ciemną, pozbawioną emocji masę, gotową na wszystko. W podobny sposób obrazowano konflikt w Mogadiszu w filmie Scotta i to samo bezrefleksyjnie robi Łukaszewicz.
W genialnym miniserialu HBO "Generation Kill: Czas wojny"- historii oddziału marines , który wkracza do Iraku tuż przed rozpoczęciem głównej operacji lądowej, w finale żołnierze oglądają materiały video, które zrealizowali w trakcie misji. Sekunda po sekundzie opuszczają pomieszczenie - nie są w stanie tego wytrzymać. W "Karbali" Łukaszewicz nawet o milimetr nie zbliżył się do takiej refleksji. Wojenka jest sprawą bezdyskusyjną - walczy się po to, żeby być dumnym, lepszym i spojrzeć w końcu na flagę - i o tym jest niestety film "Karbala".
5/10
"Karbala", reż. Krzysztof Łukaszewicz, Polska 2015, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 11 września 2015 roku.