Czat room dla pokolenia z asymetryczną grzywką
"Sala samobójców", reż. Jan Komasa, Polska 2011, dystrybutor ITI Cinema, premiera kinowa 4 marca 2011 roku.
''Sala samobójców'' Jana Komasy, z uwagi na przywilej otwierania sekcji Panorama Special na tegorocznym MFF w Berlinie, jest z pewnością najgłośniejszą polską premierą pierwszego kwartału. Do ''Sali...'' jeszcze na etapie produkcji przypięto sporo metek. Czas zweryfikować domysły. Czy wreszcie powstał u nas film, którego twórcy autentycznie interesują się problemami młodzieży? Czy Komasa wyczerpująco analizuje problematykę zagrożeń, wiążących się z korzystaniem z sieci? Czy mamy pierwszy polski film emo? Czy, w końcu, ''Sala...'' jest rodzimym ''Avatarem'' lub ''The Social Network''?
Na każde z powyższych pytań można dać ambiwalentną odpowiedź. Komasa stworzył bowiem film szalenie ambitny (na tle indolencji współczesnego kina polskiego - to być może nawet najambitniejszy film ostatnich lat), ale nie do końca udany.
Próby dotknięcia istotnych dylematów młodych ludzi oraz tematyka alternatywnych, sieciowych tożsamości kumulują się tutaj w portrecie głównego bohatera, Dominika (znany z ''Wszystko, co kocham'' Jakub Gierszał). Dominik jest popularnym, lubianym licealistą, ma ładną dziewczynę, ale pewien szczeniacki wybryk rodzi w nim rozterki związane z tożsamością seksualną. Kompromitujący filmik trafia do sieci, komentarze znajomych są bezlitosne. Swoje problemy chłopak chowa za gotyckim makijażem i czarną, zaczesaną na oczy grzywką.
Jednocześnie Dominik jest dzieckiem z zamożnej rodziny. Nie może narzekać na brak luksusu ani brak zainteresowania ze strony rodziców, którzy - mimo ogromu pracy - kochają syna całym sercem. Jednak i w ich relacjach pojawiają zgrzyty. Rozczarowany brakiem zrozumienia ze strony bliskich i rówieśników, Dominik barykaduje się w pokoju i ucieka w wirtualną, alternatywną rzeczywistość ''Sali samobójców''.
Jest więc bohater ''Sali...'' postacią tyleż złożoną, co przeładowaną charakterologicznie. Z jednej strony Komasa kreśli portret jednostki odrzuconej, z którą niejeden młody widz mógłby podzielić rozterki, z drugiej - trudno o identyfikację, jeśli akcja osadzona jest w wyższych sferach - ministerialnych kręgach i świecie mody. Reżyser powtarza tu ten sam błąd, który jest udziałem większości twórców, parających się produkcją rozrywkową. Jakim sposobem przeciętny widz ma się ''przejrzeć w ekranie'', skoro na ekranie tym wciąż ogląda głównie niewielki procent społeczeństwa - klasę wyższą, którą na co dzień widuje w witrynach najdroższych restauracji?
Na szczęście skazy w rysunku głównego bohatera nie przekreślają wartości całego dzieła. Komasa bardzo sprawnie łączy tutaj dwie płaszczyzny narracyjne - świat ''Sali samobójców'' i real. Po pewnym czasie przestrzeń wirtualna - graficznie znajdująca się gdzieś pomiędzy Simami a ''Second Life'' - przestaje zaskakiwać a puste frazesy, za którymi kryją się zakompleksieni użytkownicy platformy, nużą, ale reżyser dobrze wie, kiedy zrobić cięcie i wrzucić bohatera i widzów z powrotem w szarą rzeczywistość. Dobrego rzemiosła i zręcznego opowiadania historii (mimo nielicznych dłużyzn), a także znakomitego prowadzenia aktorów (świetny drugi plan!) Komasie odmówić nie można.
Efekt finalny może nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań, ale niewątpliwie wyróżnia się na tle nijakiego polskiego kina doby dzisiejszej. Krytyka będzie z pewnością kręcić nosem, ale widownia, z uwagi na nośną tematykę - podobnie jak to było w przypadku ''Galerianek'' - powinna dopisać. I mimo, że graficznie daleko ''Sali...'' do fajerwerków wizualnych ''Avatara'', a i temat sieci dojrzalej i z większym dystansem (oraz, oczywiście, lepszym efektem) przerobił ostatnio David Fincher, to przypadek Komasy uwidacznia, że młodzi twórcy jednak potrafią nawiązać dialog z widzem i ze współczesnością. Więcej takich debiutów - a w konsekwencji lepszych drugich i trzecich filmów - a rodzima kinematografia będzie uzdrowiona.
6,5/10