Polskie kino jest kobietą?
Trzy najmłodsze filmy tegorocznego festiwalu w Gdyni nakręciły kobiety: Kasia Adamik (1972), Małgorzata Szumowska (1973) i Magdalena Piekorz (1974). Tylko Szumowska ("33 sceny z życia") ma jednak szansę na Złote Lwy.
Jej najnowszy film, który zdobył już Srebrnego Lamparta na festiwalu w Locarno, zdaje się inicjować pewną tendencję w polskim kinie. Otwarcie Polski na Unię Europejską nie może pozostać bez wpływu na narodową kinematografię.
W tegorocznym konkursie "33 sceny z życia" nie są jednak wyjątkiem. Polsko-austriacką koprodukcją są w większości nakręcone po niemiecku "Lekcje pana Kuki" Dariusza Gajewskiego, z kolei "Bracia Karamazow" Petra Zelenki to wspólna produkcja Polski i Czech. Tak będzie coraz częściej, tak wygląda bowiem kino, które kręci się obecnie w Europie.
W "33 scenach z życia" mamy dwie zagraniczne gwiazdy: bardziej znaną - niemiecką aktorkę Julię Jentsch ("Sophie Scholl - ostatnie dni") i Duńczyka - znanego z filmu "Włoski dla początkujących" Petra Ganzlera. Szumowska zdecydowała się na ryzykowny zabieg - mówiących w swych ojczystych językach aktorów dubbingują polskie gwiazdy: Dominika Ostałowska i Robert Więckiewicz. Z przyzwyczajeniami polskiego widza tak łatwo się nie wygra - nie nawykliśmy bowiem do dubbingu, który brzmi z natury rzeczy sztucznie i nieprawdziwie. Co innego Niemcy, co innego reszta Europy - to, co drażni nas w Polsce, tam może być atutem tego filmu.
"33 sceny z życia" to najodważniejszy z dotychczasowych filmów Szumowskiej. Dotyka problemu, który w naszej kulturze nadal pozostaje tematem tabu - śmierci. Mocno osadzony w autobiograficznym kontekście - rodzice filmowej Julii wzorowani są na rodzicach reżyserki: dokumentaliście Macieju Szumowskim i pisarce Dorocie Terakowskiej - w odważny sposób zderza ze sobą dwie sfery: sacrum i profanum. Z jednej strony śmierć, której nie znamy, którą boimy się poznać z drugiej - przekroczenie tego strachu, kulturowa transgresja , która jest w gruncie rzeczy naszą wobec niej - śmierci - bezradnością.
Film Szumowskiej jest chropowaty (realistyczne, nieupiększone zdjęcia), bezpośredni (dosadna prawdziwość dialogów) i świetnie zagrany (duża w tym zasługa aktorów Krystiana Lupy w rolach rodziców Julii: Andrzeja Hudziaka i Małgorzaty Hajewskiej). Przywołuje niektóre tematy Bergmana - Szumowska wspomniała na konferencji prasowej o "Trzech dziennikach" - psychodrama "33 scen z życia" przełamana jest jednak specyficznym, czarnym poczuciem humoru. Szumowska świetnie zobrazowała problem, z którym prędzej czy później zmierzą się obecni trzydziestokilkulatkowie - śmierć swoich rodziców. Jednocześnie temat jest tak uniwersalny, że bez problemu zostanie zrozumiany w innych krajach (odwieczny problem polskiej kinemtaografii - czy nas zrozumieją w świecie?).
Kompletnym nieporozumieniem okazał się za to nowy filmy Magdaleny Piekorz "Senność". Splot trzech historii miłosnych okazał się filmowym kiczem, mieszanką egzaltowanej pretensjonalności i literackiego patosu. Tercet Piekorz (reżyseria) - Kuczok (scenariusz) - Konarski (muzyka) chciał zrobić dzieło sztuki, a nie film. Bohaterowie "Senności" mówią więc jak postaci powieści Kuczoka - tak brakuje w tych dialogach prawdziwości rozmów z "33 scen z życia", tak bardzo przybierają one formę niezamierzonej autoparodii, że prasowy pokaz filmu Piekorz kończyły salwy śmiechu. Dodajmy, że w najbardziej "dramatycznych" scenach "Senności".
Kuriozalny okazał się także najnowszy film Krzysztofa Zanussiego "Serce na dłoni". Spodziewaliśmy się wszyscy komercyjnej produkcji, ale to co zobaczyłem w sali gdyńskiego Silver Screenu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wyobrażacie sobie, że Krzysztof Zanussi bawi się w Ryszarda Zatorskiego? Spiętrzenie nieprawdopodobieństw w tym filmie jest doprawdy imponujące, a samo "Serce na dłoni" okazuje się nudne (wręcz flegmatyczne) i nieśmieszne. Jedyne ożywienie publiczności wywołał występ Dody - nie zdradzając zbyt wiele, ujawnię tylko, że piosenkarka objawia się w filmie dwukrotnie, a jej postać służy Zanussiemu do całkiem sympatycznej puenty. Nie rozumiem tylko po co, nie mając talentu do komediowych produkcji (wigoru jest w tym filmie jak na lekarstwo), zabierać się za reżyserię "czarnej komedii".
Oglądając film Zanussiego dotarło do mnie, że w konkursie tegorocznej Gdyni nie ma młodego polskiego kina. Średnia wieku debiutantów oscyluje w okolicach 45 lat, najmłodsza uczestniczka konkursu - Magdalena Piekorz - ma 34 lata. Główną rolę w "Niezawodnym systemie" gra Alina Janowska, "Rysa" to popis Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, "Jeszcze nie wieczór" jest hołdem złożonym starym aktorom. Nie było jeszcze w tym roku świetnej młodej roli, aktorskiego odkrycia na miarę zeszłorocznego debiutu Joanny Kulig, czy jeszcze wcześniejszego występu Antoniego Pawlickeigo w "Z odzysku". Nie mówiąc o odkryciach reżyserskich.
Tomasz Bielenia, Gdynia