"Hel" i "Las": Gdynia idzie na debiut
Dwa fabularne debiuty zaprezentowano na początek 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. "Hel" to film cenionej dokumentalistki Kingi Dębskiej, "Las" - to dzieło uznanego twórcy animacji Piotra Dumały.
Jest coś znamiennego w fakcie, że debiutantami nie nazywa się dzisiaj świeżo mianowanych absolwentów szkół filmowych. To nie oni debiutują w Gdyni. Swych sił w fabule chcą dzisiaj próbować po kolei: dokumentaliści, operatorzy, animatorzy, twórcy teledysków i autorzy reklamówek. Podoba mi się ta międzygatunkowa dyfuzja; zawsze byłem zdania, że na styku różnych dziedzin może powstać nowa jakość (przypomina mi się od razu "Summer love" Piotra Uklańskiego). Zarówno "Hel" Kingi Dębskiej, jak i "Las" Piotra Dumały obnażają jednak brak fabularnego doświadczenia swych autorów.
Najpierw "Hel" - opowieść o byłym narkomanie Piotrze (Paweł Królikowski) - obecnie doktorze szpitala psychiatrycznego, który próbuje naprawić relacje ze swoim dawno niewidzianym synem (Lesław Żurek w niespotykanej dla siebie roli młodego gniewnego). Domyślamy się, że jest "mężczyzną z przeszłością", jednak reżyserka dość długo zwleka z ujawnieniem nam (i bohaterom filmu, w tym czeskiej dziewczynie Piotra, granej przez Annę Geislerovą) faktu, że był kiedyś narkomanem. Pierwsza część filmu jest więc o relacji ojciec-syn, w drugiej - przechodzimy na poletko "junk movie": Piotr wraca bowiem do nałogu.
Podoba mi się w głównej roli Paweł Królikowski - jego kreacja jest pewna, przekonująca, zniuansowana, rzadko zdarza mu się trafić w fałszywy ton. A jednak nie do końca odnajduję się w świecie stworzonym przez reżyserkę. Znać, że Dębskiej brak poczucia narracyjnej równowagi - zbyt szybko, zbyt gwałtownie przeprowadza na naszych oczach degrengoladę Piotra, zdezorientowany widz traci grunt pod percepcyjnymi nogami, kiedy nagła reżyserska wolta kieruje ten film na zupełnie inne tory. Dystrybutor w materiałach prasowych porównuje "Hel" do "Trainspotting" i "Requiem dla snu" - nie ta skala, nie ta klasa. Wreszcie - film Dębskiej wcale nie jest o uzależnieniu od narkotyków.
Kluczowa dla tego filmu wydaje mi się relacja ojciec-syn. Ją ciągnie Dębska od początku - moment, w którym na oddział do Piotra trafia niespodziewanie jego syn, aż do końca - kiedy obaj żegnają się na stacji kolejowej przed wyjazdem Piotra na odwyk. Jest w tym wątku kilka świetnie wyczutych przez Dębską momentów, całość razi jednak zbyt wielką schematycznością, by nie uśmiechnąć się pod nosem w trakcie seansu. Na całej linii położona jest jednak aktorska interakcja między Królikowskim a Geislerovą - szkoda, ze aktorka tej klasy miała tu tak mało do zagrania.
Największy plus należy się "Helowi" za... dokumentalizm. Dębska świetnie uchwyciła koloryt szpitala psychiatrycznego, zaludniając go barwnymi, zabawnymi i tragicznymi zarazem postaciami. Jest tu świetna, żywa Magdalena Biegańska (pacjentka Marta), jest milczący Bartłomiej Topa (pacjent Radek), wreszcie wyrazisty... Maciej Maleńczuk (jako pacjent Mirek). Do moich ulubionych scen w tym filmie należy ta, w której główny bohater prowadzi ze swymi pacjentami rozmowę o sensie życia. Przepalaną papierosem pogaduszkę kończy wezwanie Piotra: "A teraz panowie, zapraszam na terapię". Teraz on będzie próbował im pomóc.
Drugim z zaprezentowanych wczoraj na festiwalu w Gdyni filmów był "Las" Piotra Dumały - symboliczna, czarno-biała przypowieść o ojcu (Stanisław Brudny) i synu (Mariusz Bonaszewski). Choć zasadniej byłoby napisać, że bohaterami tego filmu są: Ojciec i Syn.
"Las" jest filmem, który automatycznie przywołuje na myśl "Matkę i syna" Aleksandra Sokurowa. Ta sama ostentacyjna niespieszność, ten sam naddatek symboliczny, ten sam akcent położony na gest, nie na słowo, ta sama celebracja plastyczności kadru (zdjęcia robił wybitny operator Adam Sikora). Podoba mi się surowość filmu Dumały - z przyjemnością wpatrywałem się w trakcie seansu w piękną, naznaczoną życiem twarz Mariusza Bonaszewskiego (czy on trochę fizycznie nie przypomina reżysera?). To film bez akcji, to film zbudowany na relacji. Syn myjący umierającego ojca, syn karmiący umierającego ojca, syn śpiący przy łóżku umierającego ojca. Poprawiam się: Syn i umierający Ojciec.
"Las" ma dwie płaszczyzny narracyjne. Jedną - nazwijmy ją, niech będzie, realistyczną. Drugą - wizyjną, symboliczną, w której obaj mężczyźni wędrują przez tytułowy las. Wolę kiedy symbolizm w naturalny sposób wykiełkowuje z rzeczywistości. Jak w "Żywocie Mateusza" Witolda Leszczyńskiego. U Dumały jest zbyt nachalny, na siłę (scena, w której Ojciec spala na stosie Syna - o ile więcej emocjonalnej siły ma ujęcie Bonaszewskiego kładącego na pustym łóżku, w którym umarł jego filmowy ojciec). Wreszcie - animacyjny wstęp filmu - zupełnie niepasujący do całości, rodzaj autorskiego podpisu Dumały. Sztuczka techniczna. Tak jakby sama aktorska historia nie wystarczyła. Nie wystarczyła?